Jak 60 lat temu ludzkość wyszła z kołyski
Konstanty Ciołkowski (syn Polaka i Rosjanki) był genialnym wizjonerem. W 1903 roku opublikował teorię lotu rakiety, na której opiera się do dziś cała astronautyka. Warto przypomnieć, że nastąpiło to zanim pierwszy samolot (braci Wright) wzbił się w powietrze!
Otóż ten pionier kosmonautyki napisał w jednej ze swoich prac: - Ziemia jest kolebką Ludzkości, ale niech nikt nie zostaje w kołysce na wieki. Owo wyjście z kolebki miało miejsce 12 kwietnia 1961 roku (za trzy dni rocznica!), a pierwszym człowiekiem, który znalazł się w kosmosie, był Jurij Gagarin.
Obecnie loty kosmiczne nie robią już wrażenia, bo spowszedniały, ale 60 lat temu było to wydarzenie przełomowe. Przypomnijmy, że był to okres „wyścigu” kosmicznego między USA i ZSRR, gdzie oba mocarstwa usiłowały dowieść swojej wyższości naukowej i technicznej, wysyłając rakiety na orbitę wokółziemską i w kierunku Księżyca. Jednak wiele wypraw kończyło się niepowodzeniem, co zwykle wiązało się ze zniszczeniem kosmicznego pojazdu w huraganie ognia z setek ton paliwa rakietowego.
Piszę o tym, bo trzeba sobie wyobrazić odwagę człowieka, który jako pierwszy ośmielił się wejść do pojazdu umieszczonego na szczycie niebezpiecznej rakiety i pozwolił się wystrzelić poza granice ziemskiej atmosfery z szybkością przekraczającą szybkość karabinowej kuli.
Za czasów PRL zachwycanie się „wiodącą nauką radziecką” było obowiązkowe. Teraz nie jest, ale powinniśmy docenić kunszt inżynierów, którzy zbudowali pierwszy pojazd kosmiczny, i odwagę człowieka, który wyruszył w nim w nieznane.
Gagarin niewątpliwie był bohaterem. Gdy odpalono ten wulkan pod jego pojazdem (o nazwie Wostok 1) i miażdżące przyspieszenie wgniotło go w fotel - powiedział: „Nu, pojechali!”, jakby wybierał się na majówkę. Gdy znalazł się na orbicie i jako pierwszy człowiek doznał uczucia nieważkości - to zamiast martwić się, czy uda mu się z tego kosmosu wrócić (nikt przed nim tego nie dokonał!) - zachwycał się widokiem Ziemi, którą jako pierwszy oglądał w całości jako błękitną kulę zawieszoną w bezmiarze czarnego kosmosu.
Problem powrotu z orbity na Ziemię nie był wtedy prostą sprawą. Wielu wcześniej wystrzelonych w kosmos statków nie udało się odzyskać. Jeśli na ich pokładzie były zwierzęta - to ginęły. Gagarin też mógł nie wrócić. Amerykanie do tego stopnia obawiali się takiego krążącego po wieczne czasy w kosmosie martwego astronauty, że ich pierwsze loty kosmiczne (5 maja 1961 r. i 21 lipca 1961 r.) były lotami balistycznymi, to znaczy , że rakieta z astronautą na pokładzie dosięgała kosmosu, ale nie wchodziła na orbitę, tylko sama, jak wystrzelony pocisk artyleryjski, opadała na Ziemię.
Gagarinowi nikt niczego nie gwarantował - a on znalazłszy się w kosmosie, który mógł być jego grobem, zachwycał się: „Kak prekrasno!”.
Powrót z orbity wiązał się z niebezpieczeństwami. Statek Wostok został wyniesiony na wysokość 327 km. Planowano wysokość 175 km nad Ziemią, ale zaciął się silnik napędowy i kosmonauta znalazł się wyżej niż przewidywano. Poruszał się z prędkością 8 km/s i w momencie lądowania ta prędkość była niewiele mniejsza, więc wchodząc w atmosferę, Wostok rozgrzewał się od tarcia o powietrze. Warto przypomnieć, że 42 lata później (1 lutego 2003 r.), mimo ogromnego postępu techniki, rozsypał się w momencie wejścia w atmosferę prom Columbia i zginęło 7 amerykańskich astronautów.
Lot Gagarina był wyczynem. Warto to sobie w poniedziałek przypomnieć!