Jak babcia nabrała „wnuczka”
78-letnia Stefania Szubarga-Wesołowska zawiadomiła policję, że nieznajomy chce od niej 30 tys. zł. Wciągnęła go w zasadzkę, bo kiedyś wystąpiła w filmie telewizyjnym, jak nie paść ofiarą oszustów.
Na pierwszy rzut oka chłopak wyglądał całkiem przyzwoicie. Podszedł do kobiety pewnym krokiem i w dawnym stylu szarmancko pocałował ją w rękę.
- Dzień dobry, jestem Piotr Zawada, przyszedłem po odbiór pieniędzy dla pani wnuka - powiedział. Kobieta nerwowo rozejrzała się dookoła, jakby jeszcze na kogoś czekała.
- Ma pan jakiś dokument? - za wszelką cenę starała się przedłużyć rozmowę z młodym człowiekiem. Odparł zniecierpliwiony, że przecież przysłał go jej wnuk. W tym momencie kątem oka zauważyła, że w ich stronę biegną dwaj mężczyźni i odetchnęła z ulgą. Zaskoczony Piotr Zawada po chwili leżał na ziemi z wykręconymi rękami.
- Policja, jesteś zatrzymany - padła rutynowa formułka. Jeden z kryminalnych wziął do ręki jego komórkę i zorientował się, że cały czas trwa połączenie telefoniczne.
- Halo, halo - rzucił. Po drugiej stronie słuchawki nikt się nie odezwał, tylko nasłuchiwał, co się dzieje. Po kilku sekundach połączenie zostało przerwane. Policjant po numerze kierunkowym zorientował się, że rozmowa była z abonentem ze Szwecji.
Podejrzany Artur M.
Ta historia ma dwóch bohaterów. Czarnym charakterem jest Artur M. ps. Kurczak. To on podawał się za Piotra Zawadę i przyszedł po odbiór nie swoich pieniędzy.
Życie go nie rozpieszczało. Ojciec zmarł wcześnie na marskość wątroby, matka albo siedziała w więzieniu, albo nie. Z czasem znalazła sobie nowego partnera. Pięcioro rodzeństwa Artura M. i on sam musieli sobie jakoś radzić w życiu. Dwoje było niewidomych, dwoje kolejnych trafiło do rodzin zastępczych, większego kontaktu z nimi Artur M. nie utrzymywał.
Miał za sobą pobyt w domu dziecka, ukończone cztery klasy podstawówki i wyroki za kradzieże. Kartę karną zaczął zapełniać już jako nieletni.
W ostatnim czasie utrzymywał się ze sprzedaży dywanów, kurtek i perfum. Głównie na Placu Imbramowskim i pod Halą Targową na ulicy Grzegórzeckiej w Krakowie. Wynajął mieszkanie i zamieszkał z dziewczyną, ale raczej z wyrachowania niż z wielkiej miłości.
„Wujek” ze Szwecji
Gdy na spotkaniu społeczności romskiej w Wieliczce podszedł do niego obwieszony złotem „wujek” ze Szwecji, nie odmówił pracy dla niego.
- Tu masz telefon. Jak będę miał dla ciebie robotę, to zadzwonię. Pójdziesz wtedy we wskazane miejsce po odbiór pieniędzy - usłyszał. W tym środowisku nie odmawia się, zwłaszcza gdy prosi Juraj M. ps. Dadaćki.
Artur M. wiedział o nim tyle, że „wujek”, gdy jeszcze mieszkał w Krakowie, to zgodnie z romską tradycją porwał młodą dziewczynę, która została jego żoną i razem wyjechali do Szwecji. O starszym Romie mógłby więcej wiedzieć inny znajomy - Józef P., ale aktualnie siedzi w więzieniu.
Przesłuchany przez policjantów w celi zakładu karnego niczego na temat „Dadaćki” nie powiedział.
Metoda „na wnuczka”
Artur M. od początku wiedział, że bierze udział w przestępstwie. Jego rola ograniczała się do odbierania pieniędzy. Nie dzwonił do starszych ludzi, których oszukiwano „na wnuczka” lub „na policjanta”.
Pierwsza metoda polega na tym, że przestępca udaje, że jest wnuczkiem starszej osoby, prosi o pożyczkę, ale sam nie może jej odebrać, więc wysyła wspólnika. Druga jest bardziej przebiegła. Po telefonie od rzekomego wnuczka do potencjalnej ofiary dzwoni osoba podająca się za funkcjonariusza policji i twierdzi, że prowadzi śledztwo w sprawie oszustw. Jest na tropie bandytów, ale by ich mieć w garści, trzeba wręczyć pewną sumę. Starsi ludzie godzą się wówczas na przekazanie gotówki „policjantowi”. Tymczasem to także wspólnik oszustów.
Film przeciw oszustom
Stefanii Szubargi-Wesołowskiej, pozytywnej bohaterki tej opowieści, los też nie oszczędzał. Mimo 78 lat cały czas walczy o zdrowie syna chorego na raka. Zbiera pieniądze na jego leczenie i dlatego wystąpiła w telewizyjnym spocie przestrzegającym starsze osoby przed oszustwami „na wnuczka”. Nie przyszło jej do głowy, że kiedyś sama wprowadzi w życie rady, które daje innym.
25 kwietnia br. była w mieszkaniu, gdy koło południa zadzwonił telefon stacjonarny.
- Dzień dobry, babciu - usłyszała miły głos młodego chłopaka. Od razu poznała, że to nie jej wnuk, ale podjęła wyzwanie. Jak potem powie na przesłuchaniu, postanowiła grać idiotkę, bo przyszło jej do głowy, że to próba oszustwa i wyłudzenia pieniędzy.
- Co ci się tak zmienił głos? - zapytała.
- Mam pewien biznes i puszczają mi nerwy. Może stąd ta zmiana głosu. Nie potrzeba ci czegoś babciu? - interesował się rozmówca. - Nie, dziękuję - ucięła.
- Może zrobić ci zakupy? - padła propozycja
- Nie dziękuję - Stefania była stanowcza.
- Brakuje mi pieniędzy i potrzebuję je pożyczyć, bo mam interes do zrobienia - napomknął „wnuczek”.
- Mam przy sobie może ze 20 złotych, ale mama trzyma w banku dwie lokaty. Ja dla ciebie, dziecko, oczywiście wszystko zrobię, mogłabym wyciągnąć z pierwszej lokaty 30 tys. zł, z drugiej, na której jest 100 tys. jest gorzej, bo to trzeba wcześniej zgłosić, gdy się likwiduje konto - blefowała kobieta.
- Może być 30 tys. zł. W jakim są banku? - złapał przynętę oszust.
- Nie musisz wszystkiego wiedzieć. Będę je miała o 14. Jestem stara, niedołężna, muszę się ubrać i pojechać taksówką do banku, a to potrwa - stwierdziła 78-latka.
Mężczyzna obiecał poczekać. Mówił poprawną polszczyzną, wysokim, przyjemnym tonem budzącym zaufanie. Stefania zastanawiała się, skąd dzwoni, ponieważ w tle nie było żadnych odgłosów miasta. Rozłączyła się pod pozorem, że idzie do banku. Już z komórki zadzwoniła na policję, że telefonuje do niej oszust.
Ubieraj się i wychodź
Kolejne połączenie od „wnuczka” odebrała o godzinie 13.45. Udawała zasapaną i mówiła, że właśnie powróciła z banku. Zgodnie instrukcją kryminalnych pocięła gazety w paski, wsadziła do dużej koperty, a następnie do reklamówki.
Z „wnuczkiem” umówiła się przed kościołem na krakowskich Azorach.
Mężczyzna wił się w wyjaśnieniach, że nie może przyjść osobiście i wyśle kolegę o nazwisku Piotr Zawada.
- Już się ubieraj i wychodź - ponaglał przy tym Stefanię.
- Jak ja poznam tego kolegę? - zapytała rezolutnie.
- On cię znajdzie i podejdzie. Jak ty będziesz ubrana? - zapytał rozmówca
- Na sobie będę miała czerwoną kurtkę z czarnymi wypustkami, różowy szalik, w jednej ręce torebkę, w drugiej białą reklamówkę z pieniędzmi - zdradziła Stefania.
Kiedy podeszła do kościoła, podjechała taksówka, z której wysiadł Artur M. Za moment został zatrzymany przez policjantów.
Kolejni oszukani
Mężczyzna podczas przesłuchania na komendzie zeznał, że w ciągu ostatnich kilku miesięcy już z pięć razy jeździł po odbiór pieniędzy od oszukanych krakowian, m.in. na ulice - Pachońskiego, Mogilską i Pędzichów.
Raz odebrał 50 tys. złotych, kiedy indziej 8 tys. i 1140 zł. Otrzymywał z tego drobne sumy, resztę oddawał Jurajowi M. Trzy razy nie zdecydował się na odebranie gotówki, ponieważ nie był pewien, czy nie wpadnie w zasadzkę.
Przyznał się do winy i wyraził skruchę. Twierdził, że tamtego pechowego dla niego dnia przed południem zadzwonił ze Szwecji Juraj M. i kazał mu czekać na znak w centrum miasta. Dlatego pojechał na Rynek Główny, a stamtąd taksówką pod kościół na Azorach. Tam zauważył starszą panią w czerwonej kurtce. Przedstawił się jako Piotr Zawada.
Przed krakowskim sądem dobrowolnie poddał się karze roku więzienia. Musi też naprawić wyrządzone szkody finansowe i oddać w sumie 58 140 zł, które zabrał trzem pokrzywdzonym osobom.
Za obywatelską postawę komendant wojewódzki policji w Małopolsce uhonorował 78-latkę listem gratulacyjnym i kwiatami, a komendant miejski okolicznościowym upominkiem.
- Żartował, że mogłabym być prawdziwym wzorem dla dla innych policjantów. Tak byłam opanowana podczas całej akcji - opowiada ze śmiechem Stefania Szubarga-Wesołowska.
Po ujęciu Artura M. nie miała już żadnych telefonów od fałszywych „wnuczków”.