Jak można okraść ludzkie serca?
Przez lata zarabiała na udawaniu cierpiącej wojowniczki. Swoją rolę odegrała perfekcyjnie. Ludzie jej wierzyli - przecież rzekomo walczyła o życie. Co kryło się pod maską Aleks Joanny? Narcyzm, psychopatia, a może antyspołeczne zaburzenia osobowości? Według psychologów działała z premedytacją, dopóki miała na to czas.
W jej działaniu nie było przypadku. Aleksandra D. - znana jako Aleks Joanna - latami symulowała ciężkie choroby, wyłudzając pieniądze, prezenty i ludzkie współczucie. Według psychologów działała z premedytacją.
- Aleksandra D. prowadziła kilka blogów opisujących fatalną sytuację socjalno-bytową i zdrowotną swoją lub podpisując się fałszywym imieniem i nazwiskiem. Posługiwała się sfabrykowanymi dokumentami tak długo, dopóki była wiarygodna dla różnych fundacji - komentuje psycholog Natalia Ligmann.
Aleksandra D. od dwóch lat funkcjonowała pod fałszywą tożsamością jako Aleks Joanna lub Joanna Dawidowicz. Twierdziła, że żyje z glejakiem, nowotworem mózgu. W listopadzie 2015 roku weszła w szeregi poznańskiej Drużyny Szpiku. Wolontariusze podziwiali ją i otoczyli przyjaźnią. Tym bardziej że rok 2017 miał być rzekomo jej ostatnim.
Jako osobistą porażkę oszustwo Aleks odbiera Dorota Raczkiewicz, szefowa fundacji. - Gdy okazało się, że jest oszustką, mój świat też się rozsypał - mówi poznańska działaczka.
Kobieta przekonała do siebie nie tylko ją, ale także rodziców podopiecznych Drużyny. Jedna z matek przyznaje, że godzinami rozmawiała z nią po nocach. Aleks wiedziała, że nie śpi, bo czuwa nad chorym dzieckiem i umiała to wykorzystać.
- Dziwię się, że nie zagubiła się w oszustwie. Kiedy rzekomo przebywała na oddziale ratunkowym, pisałam z jej matką, która dziękowała, że ich wspieram. Później okazało się, że cały czas pisałam z Aleks Joanną - mówi poznanianka, która woli pozostać anonimowa. - Podkreślała, że niczego nie oczekuje. Nie mówiła, jestem chora - dajcie mi. Potrafiła wszystkich owinąć wokół palca - dodaje.
29-latka od Drużyny Szpiku wyłudziła pieniądze i prezenty warte w sumie ok. 20 tys. zł. Zanim oszustwo wyszło na jaw, skłamała, że musi przejść zabieg tracheotomii. Drużyna zebrała pieniądze na sprzęt, który miał ułatwić jej mówienie. - Na szczęście udało się go zwrócić. Jesteśmy też w trakcie odbierania pieniędzy - przyznaje Dorota Raczkiewicz.
Na Facebooku oszustka, podając się za koleżankę z oddziału, założyła dla siebie grupę wsparcia. „Aleks Joanna to moja kumpelka z oddziałku onko. Wczoraj miała założoną tracheotomię. Bez niej udusiłaby się” - pisała, namawiając innych, by ją wspierali. - „Ludziki może zrobimy dla niej jakąś słowną, zdjęciową, karteczkową akcję wsparcia” - apelowała. Do grupy należało wówczas prawie 40 osób.
Według ekspertów największą przyjemność 29-latka czerpała właśnie z wykorzystywania emocjonalnego. - Bazowała na zainteresowaniu emocjonalnym, wyciąganiu od ludzi przyjaźni, uczuć. Osaczała ofiary potrzebą kontaktu. To jest najbardziej spalające z perspektywy osób, które chcą pomagać chorym i zostają wykorzystane - komentuje Agnieszka Olej-nik, prezes warszawskiej Fundacji Chustka, która zdemaskowała oszustkę.
Aleks zgubiło sfałszowane zaświadczenie medyczne z jednego z poznańskich szpitali. Światło dzienne ujrzały kolejne fakty z jej życia. Kobieta przez lata pod prawdziwym nazwiskiem, a także zmyślonymi danymi prowadziła blogi. Opisywała na nich walkę z chorobą, poczucie samotności, wyobcowania i nierozumienia. Tworzyła fikcyjnych bohaterów, głównie chore kobiety, których losy śledziło wiele osób. Te wchodziły z Aleks w interakcje. Zostawiały pełne współczucia komentarze, kibicowały, wspierały. Później bohaterki tych historii „uśmiercała”.
W 2010 roku podszywała się pod dziewczynę chorą na białaczkę i jako wolontariusz odwiedzała szpitalne oddziały. Grała na emocjach dzieci chorujących na nowotwory i ich rodziców. Wstrząsające historie matek, które miały z nią do czynienia, można przeczytać na blogu „Ola Czarodziejka”. W Klinice Hematologii i Onkologii w Poznaniu poznała mamę chorej Martynki. Kobieta pisze, że Aleks była dla niej „iskierką nadziei” - miła dziewczyna, która w dzieciństwie chorowała na białaczkę. Po kilku miesiącach od nawiązania znajomości 29-latka wysłała jej SMS z informacją o nawrocie choroby. Z Olą było coraz gorzej - przerzuty do kolana, guz w uchu środkowym, zatokach klinowych, zaatakowany układ nerwowy.
„Kontakt był bardzo intensywny, masa SMS-ów, rozmów na GG, rozmów telefonicznych” - pisze na blogu mama Martyny. Ola nie prosiła o pieniądze, ale wywoływała współczucie, opowiadając o kłopotach - nierefundowanych lekach na grzybicze zapalenie płuc lub zadłużeniu mieszkania. „Poprosiłam, by podała numer konta fundacji, to postaram się zrobić akcję, by te pieniądze zebrać, ale wtedy powiedziała, że nie chce tego ujawniać” - pisze kobieta.
Ola marzyła o maszynie do pisania. Rodzice dzieci z oddziału zaczęli zbierać na nią pieniądze. Kiedy prezent miał trafić do rąk ciężko chorej, jej stan nagle się pogorszył. Zmieniała klinki - Bydgoszcz, Gdańsk, Ciecho-cinek, a nawet Gołańcza, gdzie, jak się później okazało, nie ma szpitala. Kłamstwo wyszło na jaw. Kobieta korespondowała z Olą, jej mamą, przyjaciółką, a nawet pielęgniarką. Z tych numerów Ola pisała do innych matek, podając się za kolejne wymyślone osoby. Kobiety od 2011 roku ostrzegają przed jej działaniem w sieci.
Aby uwiarygodnić swoją historię, Ola prowadziła bloga. Czasami pisała też jako swoja matka. Informowała o jej stanie zdrowia, lekach, walce z chorobą. 17 kwietnia na 2010 roku na blogu „Dla - olki” pisała: „Ola od wczoraj przyjmuje co 12 godzin Dihydrokodeinę. silny lek przeciw bólowi nowotworowemu. Otrzymuje go w tabletkach, na razie po 60 mg na 12 godzin. Lekarz mi powiedział, że leczenie tym lekiem zaczyna się od 60 mg/12 h do 180 mg/12 h (...) Myślałam zawsze, że białaczka nie boli, że nie cierpi się. Byłam w błędzie… Ola ma ból spowodowany wyniszczeniem organizmu poprzez leki cytostatyczne, (chemię), radioterapię i po prostu chorobę”.
Co mogło popchnąć 29-latkę do tego, by w swój teatr wciągnąć chore dzieci i ich bliskich? Według Natalii Ligmann w tym przypadku możemy mówić o prawdopodobnym zaspokajaniu potrzeby bycia zauważoną kosztem innych. - Kobieta zdaje się być uwiedziona ilością uwagi i podziwu, jakie dostaje, udając wojowniczkę walczącą z nowotworem. Brnie więc dalej w oszukiwanie i manipulowanie uczuciami osób przejętych jej wymyśloną chorobą, nie zdradzając przy tym oznak lęku czy stresu. Trudno jednak wskazać źródła takiego zachowania bez wnikliwego przyjrzenia się historii osoby, która je przejawia - mówi poznańska psycholog.
W 2015 roku Aleks wzięła udział w wielkopolskim festiwalu „Warsztat też śpiewa” organizowanym dorocznie przez Stowarzyszenie Rodzin i Osób Niepełnosprawnych „Razem”. Nie miała ani glejaka, ani białaczki. Twierdziła, że choruje na dziecięce porażenie mózgowe. Była jednym z dwunastu finalistów, których nadesłane nagrania spodobały się komisji. Przed występem została zaproszona na trzydniowe warsztaty dla osób niepełnosprawnych. To dla nich organizowane jest wydarzenie. Podczas festiwalu zdobyła pierwsze miejsce i wystąpiła z gwiazdą wieczoru piosenkarką Katarzyną Wilk. Wróciła za rok i znów okazała się lepsza od chorych. W nagrodę dostała profesjonalny mikrofon.
Organizatorzy festiwalu zszokowani doniesieniami medialnymi nie chcą komentować sprawy. Udało nam się dowiedzieć, że od momentu zatrzymania Aleks nie kontaktowała się ze stowarzyszeniem. W tym środowisku pojawiła się kilka lat temu. Przyjechała z mamą. Była uczestniczką Warsztatów Terapii Zajęciowej, dzięki czemu mogła wziąć udział w festiwalu. Jej rzekoma choroba objawiała się tym, że kulała i miała przykurcz ręki.
W 2009 roku w sieci pojawił się apel o pomoc dla schorowanej dziewczyny, która mogła stracić dach nad głową. Miała 21 lat i chorowała na dziecięce porażenie mózgowe, epilepsję, astmę, skoliozę, alergię. Mieszkała w budynku, który groził zawaleniem, dlatego burmistrz jej miasteczka znalazł dla rodziny inny lokal. Chorą była Aleksandra D.
Kobieta starała się wyłudzić od gminy lepsze mieszkanie. Przekonywała, że trafi do któregoś z lokali po opuszczonych dworcach PKP bez wody i prądu. Z jej apelu wynikało, że zamieszka w pomieszczeniu po hali produkcyjnej, gdzie znajdowała się chłodnia i garaż.
- W 2009 roku inspektor budowlany wydał decyzję, by mieszkańcy kamienicy opuścili ją w trybie natychmiastowym, bo grozi zawaleniem. Pani Aleksandra otrzymała od gminy mieszkanie komunalne - mówi Mieczysław Durski, burmistrz miasteczka.
Aleksandra D. usłyszała zarzuty oszustwa i posługiwania się sfałszowanymi dokumentami. Przyznała się do winy. Grozi jej za to do pięciu lat więzienia. Próbowaliśmy się z nią skontaktować. Bezskutecznie.