Minęły trzy lata od wszczęcia przez prokuraturę sprawy z zawiadomienia partii „Razem” o domniemanych zarzutach o mobbing w stowarzyszeniu „Wiosna”. Dziś żadne z nich nie znajdują potwierdzenia w faktach. Prokuratura w prowadzonym postępowaniu do tej pory nie postawiła zarzutów ani jednej osobie. Przeprowadziliśmy własne śledztwo w tej sprawie.
Rozmawialiśmy ze wszystkimi świadkami, którzy wystąpili z imienia i nazwiska w głośnym tekście opublikowanym przez portal Onet w 2018 roku. Tekście, w którym autor zarzucił księdzu Jackowi Stryczkowi, twórcy akcji Szlachetna Paczka, m.in. zarządzanie stowarzyszeniem „Wiosna” w sposób autorytarny, czy autorytarno-psychopatyczny, a nawet stosowanie mechanizmów przypominających sektę. W ten sposób „Wiosna” straciła nie tylko charyzmatycznego lidera, ale również dobre imię, prestiż, siłę, zdolność oddziaływania, a w konsekwencji charakter spontanicznej, bezinteresownej i ideowej akcji czynienia dobra, stając się organizacją coraz bardziej biznesową. Co by się stało, gdyby nagle Wielka Orkiestra Świąteczna Pomocy Jerzego Owsiaka straciła swojego lidera? To jasne, że wcześniej czy później zniknęłaby z przestrzeni społecznej.
Medialny lincz
Dnia 20 września 2018 roku red. Janusz Schwertner opublikował tekst na temat domniemanego mobbingu w stowarzyszeniu „Wiosna”, które jest organizatorem Szlachetnej Paczki. W efekcie publikacja doprowadziła do rezygnacji z funkcji prezesa „Wiosny” - ks. Jacka Stryczka, założyciela stowarzyszenia. Tytuły prasowe najważniejszych polskich redakcji informowały: „Byli pracownicy ks. Stryczka oskarżają go o mobbing” - Gazeta.pl, „Ujawnili straszne rzeczy o znanym w całej Polsce księdzu” - „Fakt”, „Pracownicy Szlachetnej Paczki opisują bulwersujące praktyki”, „Ks. Stryczek oskarżany o mobbing” - NaTemat. W publikacjach o mniejszym zasięgu pisano jednoznacznie: „Czy znany ksiądz to bezwzględny tyran?” - Planeta Polska, „Neoliberalny ksiądz patologicznym mobberem” - Autonom. Prasa brukowa pointowała: „Twórca Szlachetnej Paczki, ksiądz Jacek Stryczek znęcał się nad pracownikami?” - Pudelek. Wkrótce czytelnicy, widzowie mogli się dowiedzieć, że „Policja wkroczyła do mieszkania ks. Stryczka”- Polsat News, „Jacek Stryczek pod lupą prokuratury” - TVN24. Ks. Stryczek został okrzyknięty przestępcą, a zainteresowanie „Szlachetną Paczką” stało się znacznie mniejsze.
Rok od publikacji, 15 marca 2019 roku, portal Wirtualna Polska opublikował artykuł zatytułowany „Ksiądz Jacek Stryczek wyznaje: Chciałem umrzeć”. Pod tekstem wśród 10 najbardziej popularnych komentarzy można było przeczytać: „Obiecanki cacanki”, „Co znaczy chciałem? Sznurka nie było czy przestały jeździć pociągi? Marzenia trzeba spełniać”, „To umieraj, a nie pieprz wszystkim wkoło - jak to ci źle na świecie”, „No to odejdź razem z tą swoją fałszywą religią, nikt normalny nie będzie płakał”. Komentarze te dotyczyły człowieka, który przed pamiętną publikacją, potrafił zmobilizować do pomagania potrzebującym 800 tysięcy osób. W jego dzieło włączali się premierzy i prezydenci RP. W grudniu, gdy „Paczka” miała swój „czas cudów”, wszystkie media informowały o tym wydarzeniu. „Wiosna” i Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy to wówczas największe stowarzyszenia, które potrafiły pomagać ludziom w potrzebie. Oba oparte o wyrazistego lidera. Oba były i wciąż są dla wielu osób kontrowersyjne.
We wspomnianym artykule red. Janusz Schwertner cytował członków zespołów „Paczki” i Akademii Przyszłości działających w „Wiośnie” w latach 2012-2015 r. Według nich w stowarzyszeniu „była kiedyś kontrola urzędu pracy. Wytypowano osoby, które zostały odpowiednio przygotowane do kłamania”.
Piotr Legutko, ówczesny dziennikarz „Gościa Niedzielnego” zbadał kulisy pracy ks. Jacka Stryczka w stowarzyszeniu „Wiosna”, a także skontaktował się z Państwową Inspekcją Pracy. Ta po drobiazgowej analizie nie potwierdziła zarzutów o mobbing, które ciążyły na ks. Stryczku, jednak tych argumentów już nikt nie chciał słuchać. Drugą konsekwencją publikacji portalu Onet było zawiadomienie do prokuratury, które złożyła partia „Razem”.
Prokuratura Rejonowa Kraków-Śródmieście Zachód wszczęła śledztwo o syg. Akt PR 3 Ds 755.2018. Trzy lata później, we wrześniu mijającego roku „Gazeta Wyborcza” poinformowała, że „Prokuratura od trzech już lat bada sprawę mobbingu, jakiego wobec pracowników Stowarzyszenia „Wiosna” miał się dopuszczać ks. Jacek Stryczek. Do dziś jednak zarzutów nie ma, a śledczy sami nie potrafią określić, kiedy skończą dochodzenie”. „Wezwaliśmy do stawiennictwa w charakterze świadków 93 osoby zamieszkałe w Krakowie. Tylko od kwietnia przesłuchano bądź rozpytano 49 osób” - wyliczał prokurator Janusz Hnatko, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Krakowie i jeden z rozmówców „Wyborczej”. Dzisiaj, jak się dowiadujemy od tego samego rzecznika, w postępowaniu nie postawiono zarzutów żadnej osobie!
Nie ma zarzutów
Jak się okazuje prokuratura ma problem z odnalezieniem choćby jednej osoby poszkodowanej przez ks. Jacka Stryczka, w sposób, który mógłby być niezgodny z prawem i wypełniać znamiona przestępstwa. Potwierdza to ks. Jacek Stryczek: -Do tej pory nie mam żadnych zrzutów odnośnie mobbingu (w ogóle nie mam żadnych) - ani w sądzie pracy, ani w sądzie cywilnym, nawet nie byłem przesłuchiwany w związku z prowadzonym postępowaniem, więc zgodnie z polskim prawem jestem osobą niewinną. Mam również prawo do dobrego imienia. Niestety, w praktyce tak to nie wygląda. Na stronie internetowej księdza, która mówi o jego nowej książce „Droga przebaczenia - Od zranienia do uzdrowienia”, czytamy: „Czy to był największy hejt we współczesnej Polsce? (...) Jak do tej pory te oskarżenia nie zostały potwierdzone. Jedyne, co zostało potwierdzone to to, że mam wrogów”.
Postanowiliśmy zapytać o ks. Stryczka członków obecnego zarządu stowarzyszenia „Wiosna”. Dowiedzieć się, czy kierowali kiedykolwiek w stronę byłego prezesa takie zarzuty, którymi zajęła się prokuratura. 20 grudnia 2021 r. Konrad Kruczkowski, dyrektor ds. komunikacji, odpowiedział: „Stowarzyszenie nie formułowało pod adresem ks. Stryczka zarzutów dot. mobbingu. Nie składało też do prokuratury zawiadomień w tej sprawie”. Z identycznym pytaniem zwróciliśmy się do Anny Wilczyńskiej, jednej z najważniejszych wówczas osób w stowarzyszeniu, która od kilku miesięcy nie pracuje już w „Wiośnie”: - Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Nie chcę odpowiedzieć na to pytanie. Dlaczego? - Mogę nie udzielić odpowiedzi. Prawda? - usłyszeliśmy.
Dlaczego dzisiaj zarząd, a nawet jego byli członkowie nabrali wody w usta? Dlaczego trzy lata temu bez skrępowania opowiadali redaktorowi Onetu o swoim cierpieniu? Dlaczego dziś nie można znaleźć żadnej ofiary rzekomego mobbera z tamtej publikacji? Większość z naszych rozmówców rzuca słuchawkami.
- Nie chcę wnikać w pana interpretację … - słyszymy od jednej z osób.
- Pani była Prezesem Zarządu? - dopytujemy.
- Tak oczywiście, ale z tego względu nie mogę odpowiedzieć na żadne pytanie, bez konsultacji z zespołem, który ma obecnie kontakt z mediami - ucina.
Również w tej rozmowie nie padły żadne oskarżenia w kierunku ks. Jacka Stryczka. Podjęliśmy zatem próbę porozmawiania z każdą osobą, która z imienia i nazwiska wystąpiła w artykule z 2018 r. i personalnie formułowała oskarżenia w stronę księdza. Bez względu na to, czy piastowała jakąś funkcję w stowarzyszeniu, czy była zwykłym wolontariuszem. Janusz Schwertner rozmawiał z trzema takimi osobami.
Świadkowie milczą
E-mailowo nawiązaliśmy kontakt z Jolantą Szymańską, która we wspomnianym artykule mówiła: „W relacjach z księdzem zaczynasz od bycia zerem. To odwrotnie niż w chrześcijaństwie. Dla księdza Jacka z zasady jesteś nikim”, „Chrześcijaństwo jest miejscem także dla ludzi, którzy się potykają, «Wiosna» - wręcz przeciwnie”, „Dla mnie dużym odkryciem było to, że zachowania księdza są sprzeczne z Ewangelią”, „W «Wiośnie» musisz bez przerwy udowadniać, że jesteś wart czegokolwiek. Nie jako pracownik, lecz jako człowiek. «Wiosna» to odwrócenie chrześcijaństwa”, „Kiedy na terapii, niedługo po pracy w «Wiośnie», pracowałam nad poczuciem, że jestem beznadziejnym pracownikiem, psychoterapeutka zaczęła mi tłumaczyć, że miałam do czynienia z osobowością psychopatyczną”.
Zadaliśmy pani Szymańskiej pytanie: Czy zna osobiście jakąś konkretną osobę poszkodowaną w rozumienia Kodeksu karnego przez byłego prezesa „Wiosny” i czy formułowała konkretne zarzuty w stronę byłego ks. Jacka Stryczka?
- Zeznawałam tylko jako świadek na policji (nie w prokuraturze, bo to było dochodzenie wstępne, nie wiem, czy ostatecznie trafiło do sądu) i to wszystko, co wiem. Nie wiem o zarzutach ani karnych, ani cywilnych innych osób - mówi Szymańska.
Z wypowiedzi można wnioskować, że nie zeznawała jako osoba pokrzywdzona. Nie chciała też udzielić szczegółowych informacji. Dziś na Instagramie tę do niedawna bardzo rozpoznawalną działaczkę katolicką obserwuje 71 tysięcy osób. Obecnie odeszła z Kościoła i pomaga innym, którzy chcą postępować tak jak ona. Zapytaliśmy ks. Jacka Stryczka, czy pamięta tę osobę. Przekazał nam, że osobiście spotkał ją „dwa lub trzy razy”. Pamięta jednak film, który nakręciła zaraz po tym, jak pojawiła się w „Paczce”. Nie mógł zrozumieć motywów jej działania. Możliwe, że powodem była tzw. popularność, która jest swoistą racją istnienia w środowisku tzw. influencerów. Każdy z nich zrobi wszystko dla wyświetleń.
Kolejnym przepytanym przez Janusza Schwertnera świadkiem rzekomych niegodziwości ks. Stryczka był Krzysztof Lis - człowiek, który w „Wiośnie” pracował przez pół roku. W tekście z 2018 r. czytamy: „Kluczem, by zrozumieć to, co dzieje się w «Wiośnie», jest postać księdza - mówi Lis”. „Zaraz po odejściu z organizacji przeczytałem kilka książek o osobowościach psychopatycznych i dopiero wtedy w pełni pojąłem wszystkie mechanizmy, jakie zachodzą w «Wiośnie »”, „Dla niego okazywanie siły i wzbudzanie lęku stało się sposobem na zarządzanie ludźmi”, i dalej: „Byłem zdruzgotany tym, co zastałem w «Wiośnie». W całej swojej karierze nie widziałem czegoś podobnego. Strach był widoczny na pierwszy rzut oka. Paniczny, chory. Ludzie bali się chodzić do księdza. Chowali głowy, gdy przechodził obok. Stres, nerwy, przerażenie biły od większości pracowników. Spotkania z nim były czymś niewyobrażalnym. Dorośli ludzie i wszyscy wpatrzeni w blat stołu”.
Zapytaliśmy świadka Onetu czy był przesłuchiwany przez prokuraturę? - Nie! Nie byłem przesłuchiwany przez prokuraturę. Byłem przesłuchiwany przez policję - odpowiada Lis.
Na pytanie czy wysuwał jakieś oskarżenia, które formuje Kodeks karny w stronę ks. Stryczka, odpowiedział jednoznacznie, że nie. Na pytanie, czy zna jakąś ofiarę, również powiedział, że nie.
Zapytaliśmy w końcu wprost o wszystkie 21 osób, które w gazecie formułowały zarzuty w stronę ks. Jacka Stryczka:
- Czy pan zna te osoby? Czy działaliście razem? Czy zarzuty mieliście podobne?
- Ja sformułowałem swoje obserwacje, tak bym to określił. Podzieliłem się swoimi doświadczeniami. Ja na drogę prawną nie wystąpiłem. Natomiast tych 21 osób nie znam. Nie wiem, kto to może być - odpowiada bohater Onetu.
Pytamy więc dalej: - Czy pan z perspektywy czasu uważa, że tamta decyzja, aby zaatakować ks. Jacka Stryczka, była słuszna? Czy inaczej by pan dzisiaj postąpił? Czy pan wie, że nie znalazła się ani jedna ofiara, że prokuratura nic, że Inspekcja Pracy nic…
- Naprawdę mnie to nie interesuje i nie mam ochoty rozmawiać na ten temat. Chciałbym tę rozmowę zakończyć! - ucina Krzysztof Lis.
Na koniec zadaliśmy proste pytanie: Czy rozmówca ma świadomość, że wspomniany artykuł mógł mieć wpływ na to, że oskarżany ks. Jacek Stryczek mógł odebrać sobie życie w związku z hejtem, jaki spadł na niego po oskarżeniach. Rozmówca od razu zakończył rozmowę. Po chwili zbombardował nas wiadomościami tekstowymi z cytatami z prawa prasowego i jednoznacznie wskazał: „Zastrzegam nieujawnianie powyższych danych zgodnie z prawem prasowym. W razie złamania prawa wystąpię na drogę sądową”.
Próba zwrócenia uwagi, że swoje dane personalne upublicznił w artykule, który oskarżał o mobbing ks. Stryczka, niczego nie zmieniła. Znów przysłał ten sam fragment sentencji prawnej.
Efekt rozgrywek
Inną osobą, która wystąpiła z imienia i nazwiska we wspomnianym artykule, jest Łukasz Miszon, który wg Onetu „przeszedł przez wszystkie etapy pracy w «Wiośnie». Od wolontariusza Szlachetnej Paczki, przez stanowiska menedżerskie, aż do wiceprezesa zarządu i szefa projektu Paczki i Akademii Przyszłości. - Jak długo dochodziłeś do siebie? - pytał red. Janusz Schwertner. - «Półtora roku». - Na czym to polegało? - (...) Czułem, że mam wszystko, czego potrzebuję, jestem na dachu świata, zmieniam rzeczywistość. Robię cudowne rzeczy z fajnymi ludźmi. Ale gdzieś w głębi rodziła się depresja. - Chodzisz dalej do terapeuty? - Tak, choć teraz jest już znacznie lepiej niż rok temu. Odstawiłem leki, kontynuuję jeszcze wizyty u psychoterapeuty. Nie mam już dołów jak wcześniej, ale mam wrażliwą ranę [...] - Jakie miałeś objawy? - Bezsenność. Poczucie niesprawiedliwości. Były też stany depresyjne po prostu, poczucie beznadziei. Siedzenie w domu, patrzenie się w ścianę. Masz plątaninę myśli. Albo wieczorem chcesz zasnąć, ale nie możesz. Kłopoty ze snem miewam do tej pory. To jest emocjonalna walka o przetrwanie”.
Pytamy Łukasza Miszona dziś, czy był przesłuchiwany przez prokuraturę?
- Tak, byłem. Tzn. nie przez prokuraturę, a przez policję - odpowiada.
- Czy wówczas postawił pan jakieś zarzuty w stronę ks. Jacka Stryczka, wynikające z Kodeksu karnego?
- Ja tam byłem wezwany jako świadek .
- Czyli nie jest pan ofiarą? Jako poszkodowany pan nie występował? Czy pana jakieś oskarżenia zostały zapisane w protokole?
- Ja dokładnie nie pamiętam, jakie były tam pytania. To było trzy, cztery lata temu …
- Ale to pan chyba pamięta, czy formułował jakieś zarzuty?
- Zarzuty jakieś tam były na pewno.
- Czy sformułował pan zarzut o mobbing w stronę ks. Jacka Stryczka?
- Zarzuty są te, które są w artykule wymienione!
- Czyli potwierdził pan to?
- Tak.
- Czy zna pan panią (...)
- Tak, współpracowaliśmy razem.
- Czy wie pan o korespondencji, jak była pomiędzy (...) a redaktorem, który przygotowywał ten artykuł?
- Nie!
- To ja zacytuję: „Jednak po lekturze pana artykułu nie mogę milczeć. Nie podważam żadnej z wypowiedzi, bo wszystkie osoby podpisane imieniem i nazwiskiem znam i pracowałam z nimi bezpośrednio, ale podważam wiarygodność dwóch rozmówców. Mam na myśli przede wszystkim Łukasza Miszona [...] Łukasz Miszon jako dyrektor i przełożony przez wiele lat stosował na pracownikach i wolontariuszach mobbing, nie pozwalał ludziom na odpoczynek, podnosił głos, nadużywał władzy i był osobą pozbawioną skrupułów. (...) Wiele osób to właśnie przez Łukasza Miszona trafiało na terapię i brało długie zwolnienia lekarskie”. - Jak się pan do tego odniesie? Czy te zarzuty są uzasadnione?
- Na tym etapie nie będę się do tego odnosił - ucina, a w dalszej części rozmowy dodaje: - Jeżeli na mnie był stosowany taki mobbing i taka presja, to też tak mogę się zachowywać, różnica była taka, że to ksiądz był nade mną, a nie ja nad księdzem. Różnica jest taka, że jeżeli ktoś u góry mobbuje, to to się naturalnie, w taki czy inny sposób może przelewać niżej. Ja byłem pod bardzo silną presją księdza. Byłem też stosunkowo młodym człowiekiem.
- Ile pan miał lat wówczas?
- 26 lat.
- Czy pan był inicjatorem poszukiwania dziennikarza, który by napisał taki artykuł?
- Byłem jedną z tych osób.
- Czy to jest prawda, że na zarządzie nieraz płakaliście, jak czytaliście o ludzkiej biedzie?
- To było często poruszające historie. Wszyscy byliśmy tam po to, aby pomagać. To było dla nas ważne robić sensowne rzeczy.
- Czy pan żałuje, że pan tam był?
- Były momenty, że żałowałem, ale teraz nie patrzę na to w tych kategoriach.
- Patrzy pan na to, że udało wam się zrobić tyle dobra?
- Patrzę, tylko tutaj nie ma takiej jasnej odpowiedzi.
- Inaczej pan patrzy dzisiaj, a inaczej patrzył 3 lata temu?
- No na pewno cieszy to, ilu ludziom się udało pomóc i w jaki sposób. To na pewno tak! Jaką cenę za to zapłaciłem, to jest po drugiej stronie.
- Czyli nie ma pan sobie nic do zarzucenia?
- Ja tego nie powiedziałem.
- Ma pan sobie coś do zarzucenia?
- No na pewno mam, ale to jest też bardzo… Na pewno jest jakaś lekcja z tej historii.
Po trzech godzinach nasz rozmówca stwierdził: - Ja nie mam satysfakcji, że on (ks. Jan Stryczek - red) tam już nie pracuje. On to rozpoczynał, on to budował tyle lat. Ja bym chciał, aby pewne rzeczy się nie działy w tym stowarzyszeniu, ale to, że mu potem nie pozwolono wrócić, to jest efektem rozgrywek tam. Ten tekst mógłby mieć inny wydźwięk, gdyby nie postępowanie innych ludzi później. Dla mnie nie jest OK, że on (ks. Stryczek - red.) dalej nie może tego robić. Ten artykuł dostarczył dla kilku osób naboi, ale to konkretne osoby wykorzystały to, aby go odsunąć! Ja już nie chcę kierować żadnych medialnych ataków w kogoś. Ja nie mam satysfakcji, że on nie rozwija tego swojego dzieła. To jest jego dzieło! Ja mu tego nie zabieram. Nie ujmuje! Nawet żałuję, że on nie może tego dalej robić! Ta konsekwencja wyniknęła z innych gier. Z decyzji innych ludzi można odnieść wrażenie, że ja powinienem się cieszyć, że on odszedł. Wcale tak nie jest! - stwierdził Miszon.
Zbyt charyzmatyczny lider?
20 grudnia 2021 r. w rozmowie telefonicznej redaktor Piotr Legutko, dziennikarz, który związany był z „Paczką „od samego początku, obecny dyrektor TVP Historia, na pytanie, czy ks. Jacek Stryczek był całkowicie bez winy? odpowiedział: - Zawsze musi być niewielki przyczółek, z którego można zaatakować. Tym przyczółkiem mogło być to, że on w pewnym momencie w sposób zbyt charyzmatyczny pojmował swoją funkcję lidera. Osoby, które za nim szły, identyfikowały się z jego wizją «Wiosny». Wydaje mi się, że w pewnym momencie przeoczył ten moment, w którym zbudował naprawdę dużą firmę, która zaczęła jednak żyć własnym życiem - mówi Legutko. I dodaje: Jego (ks. Stryczka - red.) pracownicy zaczęli mieć własne ambicje. Zaczęli stawiać własne cele w tej «korporacji», a on trochę to zlekceważył. Myślał, że nadal wszyscy pójdą za nim jak za liderem, z którym się identyfikują. W pewnym czasie ta identyfikacja się zgubiła. Sygnały, które on wysyłał i myślał, że są sygnałami oczywistymi, zostały określone jako mobbing (...) Każdy, kto pracuje w jakiejś dużej firmie, to wie, że te relacje pomiędzy szefem a podwładnymi zawsze są pełne jakichś napięć czy emocji. Szukając winy lidera, można wskazać tu błędy w zarządzaniu. Zgubił po prostu dobry kontakt z pracownikami - mówi krakowski dziennikarz.
W pewien sposób potwierdza to ks. Jacek Stryczek. Pamięta, że w chwili, gdy po wielu latach odeszła z pracy bardzo kompetentna osoba, w „Paczce” pojawili się zupełni przypadkowi ludzie. Nie bez znaczenia - jak dodaje - było to, że on sam już sygnalizował, że chce zrezygnować, że zdrowie nie pozwala mu dalej tak intensywnie działać.
W tym samym czasie, kiedy twórcę Szlachetnej paczki zaatakował Onet, na ekrany wszedł film „Kler”, który odbił się w Polsce głośnym echem. Trudno nie odnieść wrażenia, że oskarżenia wobec ks. Stryczka wpisały się we wzbierające wówczas tendencje antyklerykalne, ale i pospolity hejt na Kościół.
Dziś ks. Jacek Stryczek prowadzi duże duszpasterstwo przy kościele św. Józefa w Krakowie. Jest również twórcą „Ekstremalnej Drogi Krzyżowej”, która w Wielkim Poście jest dla wielu wiernych jednym z najważniejszych doświadczeń religijnych Wielkanocy. Jeździ 20-letnim audi i jak tylko może wyrusza na górskie ścieżki, szukając ciszy i spokoju. Dla wielu osób wciąż jest postacią kontrowersyjną. Jak sam mówi, z perspektywy czasu łatwiej dostrzec, że człowiek pod presją, popełnia błędy.
Dziś „Paczka” nadal pomaga, choć jej zasięg jest mniejszy. Ponad 8 tysięcy wolontariuszy dotarło do 17010 Rodzin potrzebujących pomocy. Wciąż jest to możliwe dzięki charyzmie i energii jej twórcy ks. Jacka Stryczka, choć Szlachetna Paczka być może już nigdy nie odzyska dawnego blasku i sympatii, a co się z tym wiąże, również hojności darczyńców.
„Jedną publikacją w internecie udało się zatopić autora najbardziej spektakularnej akcji pomocowej w Polsce, przekonać, że ksiądz jest człowiekiem niebezpiecznym” - napisał w „Gościu Niedzielnym” Piotr Legutko w reakcji na lincz dokonany przez Onet na księdzu Jacku Stryczku. Jak się okazuje, po raz kolejny kłamstwo obiegło cały świat, nim prawda zdążyła włożyć buty.
***
Za tekst na temat rzekomego mobbingu w Szlachetnej Paczce jego autor, redaktor Janusz Schwertner, był nominowany do dziennikarskich nagród - Grand Press i Mediatorów.