Jak nysanie podarowali studnię wiosce w Ugandzie [ZDJĘCIA]
- Ta afrykańska wioska ma 200 mieszkańców i na razie tylko sadzawkę z zieloną wodą – opowiada Edward Hałajko z Nysy. Noszenie wody do domu to obowiązek dzieci. Teraz będą miały bliżej.
Studnia przypomina karabin, z lufą wycelowaną w niebo. Kiedy się zejdzie na dno, na głębokości 17 metrów, niebo Afryki nad głową kurczy się do wielkości pomarańczy. Resztę przestrzeni wypełnia mrok.
- Już samo zejście na dno jest dużym przeżyciem - opowiada Edward Hałajko, który sam studni w Afryce nie kopał, ale nie podarował sobie, żeby nie odwiedzić takiego miejsca. - Na tej głębokości jest parno, zaczyna brakować tlenu, bo dostęp powietrza jest ograniczony. Nie mam klaustrofobii, a nad atakiem paniki potrafię zapanować, ale to bardzo dziwne uczucie, a dla organizmu zupełnie nowa sytuacja. Organizm odczuwa to fizycznie, zaczyna uruchamiać mechanizmy obronne.
Niakagongo próżno szukać na mapach. To wioska w Ugandzie, w centralnej Afryce, jakieś 40 kilometrów do większego miasta Kyenjojo, ale po deszczu motocyklem jedzie się tu nawet dwie godziny. Mieszka tu 200 ludzi, z czego 80 to dzieci - sieroty, pod opieką miejscowego kościoła. Kilku nysan skrzyknęło się spontanicznie, złożyło, ile kto mógł, na studnię przy szkole i sierocińcu w Niakagongo, a potem dopilnowali na miejscu budowy. Koszt nie jest duży. No, może dojdzie do 2,5 tysiąca złotych, bo jeszcze wszystkiego nie policzyli.
- My nie kopaliśmy - opowiada Edward Hałajko, który przed tygodniem wrócił z Ugandy. - Robią to ręcznie dwaj miejscowi specjaliści - kopacze, wprawieni w takiej pracy. Mają oświetlenie, kaski, robią dość podstawowy szalunek, żeby zabezpieczyć ściany wykopu. Schodzą na dół najpierw po drabinie, a potem po linowej drabince. Co stopę głębokości zmieniają się rolami - jeden kopie, drugi wyciąga urobek w wiadrze zawieszonym na linie. W ciągu tygodnia są w stanie wydrążyć ok. 4 metrów. A kopią studnie dochodzące do 30 metrów.
W całej Ugandzie woda jest luksusem, a pomoc kościelnych fundacji z całego świata skupia się na budowie studni
Kiedy na początku marca Edward Hałajko przyjechał z Nysy do Niakagongo, studnia miała już głębokość ok. 16–18 metrów. Kiedy po trzech tygodniach wyjeżdżał, na dnie wykopu pojawił się wilgotny piasek. Już po powrocie do Polski dostał informację, że w studni pojawiła się woda, aczkolwiek jest bardzo głęboko, poniżej 27 metrów. Jest więc i drugi problem – jak tę wodę wydostać. Z płytszej studni można wyciągnąć ręcznie, wiadrem. Przy 27 metrach musi być jakaś pompa, też przynajmniej ręczna. Najlepszym rozwiązaniem jest jednak zainstalowanie pompy solarnej, którą trzeba kupić w stolicy Ugandy Kampali i przewieźć jeszcze 250 kilometrów na miejsce. A to w sumie dodatkowe 2,5 tysiąca.
– Trzeba ten projekt dokończyć, choć już z Polski – przyznaje Hałajko. – Zastanawiam się teraz, jak wesprzeć ciąg dalszy.
Studnia w Ugandzie kosztuje 2 tys.
W sierocińcu w Niakagongo mieszka 80 sierot - mówi Hałajko. - Podejrzewam, że na naszym festynie w ich wiosce większość po raz pierwszy najadła się do syta.
Pierwszymi nysanami w Ugandzie była rodzina Wydrów. Honorata trafiła do Afryki kilka lat temu, prowadzi w Ugandzie fundację Gate of Hope (Brama Nadziei), która za datki z Polski wybudowała w tym afrykańskim kraju ok. 20 sierocińców i szkół. W ich dozorowaniu pomaga brat Honoraty, Paweł Wydra, który ożenił się z Ugandyjką i zamieszkał tam na stałe. Drugi brat, Marcin, na stałe mieszka w Nysie, ale połknął afrykańskiego bakcyla i regularnie odwiedza Czarny Ląd. Przed rokiem ze swoim przyjacielem Dawidem Kubą Brockim, który w Nysie zawodowo remontuje wieże kościołów, ufundowali plac zabaw i wiatę edukacyjną przy sierocińcu i szkole w 10-tysięcznym Kyenjojo. Potrzebne na ten cel 20 tysięcy złotych też zebrali wśród swoich przyjaciół, ale większość wyłożyli sami. Materiały budowlane kupili na miejscu, ale niektóre elementy przywieźli ze sobą z Polski. Do budowy zatrudnili miejscowych, ale sami pomagali i dozorowali pace. A przy okazji przeszkolili dziesięciu mężczyzn w pracy na budowie.
- Kiedy na miejscu wszystkiego pilnuję, to wiem, że nikt tej pomocy nie zmarnował - mówił po powrocie Kuba Brocki, który w tym roku jeszcze został w Afryce. - U nich place zabaw to coś wyjątkowego. Spotyka się tam najwyżej metalowe huśtawki. Na naszym placu jest ślizgawka i dwie metalowe huśtawki, które kosztowały w Polsce ponad 4 tys. zł. Dla porównania - w Ugandzie nauczycielka zarabia 300 zł miesięcznie.
Projekt studnia
Już po powrocie do Polski w 2016 roku Marcin Wydra i Kuba Brocki zaczęli przygotowywać się do kolejnego wyjazdu, tym razem związanego z budową studni. Bo studnie mają w Ugandzie głęboki sens. Przyłączył się też do nich Edward Hałajko. Wszystkie przygotowania, prace i perypetie na bieżąco opisują na Facebooku na swojej stronie „Po bandzie w Ugandzie”.
- W Afryce obowiązek noszenia wody mają dzieci - opowiada Edward Hałajko. - Nawet te najmniejsze, jak tylko zaczynają chodzić, to noszą najpierw dwulitrowe baniaki. Wiele razy widzieliśmy przy studniach kolejki ustawionych 10- i 20-litrowych kanistrów i dzieci, które kolejno podchodziły i napełniały swoje.
Mieszkańcy Niakagongo korzystają obecnie z naturalnej sadzawki w niewielkim zagłębieniu terenu, leżącej kilkaset metrów od wioski. Do tego wodopoju przychodzą też domowe zwierzęta. Woda w sadzawce jest zielona. Fatalna jakość wody jest zresztą powszechnym problemem w kraju. Biali turyści praktycznie piją tylko butelkowaną wodę ze sklepów.
- Żeby dotrzeć do tej sadzawki, ludzie muszą przejść po prywatnych polach. Nie ma tam publicznej drogi, choć nikt nie robi problemów z dojściem - opowiada Edward Hałajko. - Nie ma więc możliwości, żeby tę wodę czerpać w bardziej zorganizowany sposób, np. pompować do wioski. Dobra woda jest ok. 3 kilometrów dalej, ze studni wyposażonej w ręczną pompę.
Ze studni przy sierocińcu będzie korzystać cała wieś. W Ugandzie obowiązuje przepis, że dostępu do wody nie można nikomu ograniczać. Każdy ma prawo do czerpania. Kiedy ujęcie ruszy? Już po wyjeździe Edwarda Hałajki do Polski na budowie pojawiły się poważne problemy techniczne.
- Ziemia na głębokości poniżej 27 metrów stała się niestabilna. Zaczęła się łuszczyć i odpadać dużymi płatami - napisał w środę na Facebooku Kuba Brodzki, który na miejscu ciągle pilnuje budowy i nawet przeniósł się do Niakagongo. - Zaczęło też brakować tlenu! Muszę na dnie wylać z betonu wyjątkowy krąg w kształcie stożka, żeby pod swoim ciężarem się obsunął i zablokował obsuwającą się ziemię i muł nanoszony przez wodę. Czy ktoś z was ma pojęcie na temat wylewania betonu pod wodą? Piszcie! Każda pomoc dobra!
Afryka sierot
W całej Ugandzie woda jest luksusem, a pomoc kościelnych fundacji z całego świata coraz bardziej skupia się na kopaniu studni. W 10-tysięcznym Kyenjojo nie ma wodociągów czy kanalizacji. W przeciętnym domu nie ma kranu, zlewu czy łazienki. Tylko dla turystów jest hotel z malutkimi łazienkami, wyposażonymi w kran i bieżącą wodę oraz toaletę.
Społecznym problemem są też rzesze sierot. Część z nich to dzieci zupełnie bez rodziców, bo wielu ludzi umiera przedwcześnie z powodu AIDS i malarii. Większość to jednak sieroty społeczne.
- W Ugandzie rodzice, których nie stać na utrzymanie kolejnego dziecka, przychodzą do kościoła i mówią, że je zostawiają - opowiada Marcin Wydra. - Jeśli ktoś ma kilkanaścioro dzieci i zarabia w przeliczeniu na polskie 100 czy 300 złotych albo nic nie zarabia, nie jest w stanie wyżywić dziecka. Dzieci są po prostu często porzucane, a bardziej honorowi rodzice zostawiają je w sierocińcach i utrzymują z nimi potem jakiś kontakt.
W Niakagongo w szkole prowadzonej przez kościół i pastora uczy się ok. 120 dzieci. 80 to sieroty. Klasy na noc zamieniają się w sypialnie. Pokój nauczycielski dla kilku osób personelu to mała szopa z desek z napisem „Office”.
- Podarowaliśmy tej szkole plac zabaw - opowiada Edward Hałajko. - Przygotowaliśmy boisko do piłki nożnej, ławki dla widowni, wyrównaliśmy teren. Przywieźliśmy ze sobą piłki do gry, a w Kyenjojo kupiliśmy materiał i pospawaliśmy bramki. Zawieźliśmy to wszystko motocyklami i małą ciężarówką na miejsce.
Punktem kulminacyjnym pobytu nysan w Niakagongo był festyn dla całej woski, a w szczególności dla dzieci. Organizatorzy liczyli, że do tego czasu w studni przy szkole pojawi się woda i będzie szczególna okazja do świętowania. To jednak jeszcze się nie udało. Na festynie gości nie zabrakło, bo ważnym elementem było rozdawanie drobnych prezentów z Polski, w tym koszulek podarowanych przez starostwo i urząd miejski w Nysie.
- Kupiliśmy też sporo prowiantu i z pomocą miejscowych kobiet przygotowali prawdziwą ucztę - mięso, ryż, jajka, miejscowe warzywa i owoce - wspomina Edward Hałajko. - Przypuszczam, że niektóre z tych dzieci pierwszy raz w życiu najadły się do syta. A jak już się najadły, zaczęły się bardziej angażować w zabawy i śmiać, bo na co dzień owszem, chodzą uśmiechnięte, ale nie roześmiane.
Afryka na progu zmian
Życie w ugandyjskich wioskach organizują miejscowe kościoły różnych wyznań. To one prowadzą szkoły, sierocińce, bo państwo nie dokłada grosza do tej działalności. Dobrze zorganizowane są też społeczności muzułmańskie, choć jest ich w Ugandzie mniejszość, ok. 15 procent populacji. Tolerancja wobec innych religii jest jednak duża i w Ugandzie nie znają problemów na tle religijnym.
- Ten kraj trochę mi przypomina Polskę z okresu przełomu lat 80/90 - opowiada Edward Hałajko. - Widać, że jest tam duża aktywność ludzi, powstaje dużo kramów, sklepów, punktów usługowych, jakby byli w przededniu gospodarczego boomu. Widać też ekspansję gospodarczą Chin. Chińskie firmy zabierają się do budowy głównych dróg. Chińska cienka blacha przykrywa coraz więcej domów, choć sami miejscowi narzekają, że trzcinowa strzecha jest lepsza, nie nagrzewa się od słońca i lepiej chroni przez skwarem. Wieś w wielu dziedzinach wciąż pozostaje jednak na poziomie naszego średniowiecza. Prąd jest rzadkim luksusem, jednak w każdej zapadłej miejscowości jest przynajmniej jeden telefon komórkowy, na który często składają się wszyscy mieszkańcy, żeby mieć kontakt ze światem.
- Życie codzienne skupia się w podcieniach przed domami, gdzie jest kuchnia - opowiada Edward Hałajko. - Gotują swoje posiłki na metalowych piecykach zrobionych ze starej felgi samochodowej. Za to okna w mieszkaniach są rzadkością, bo po prostu nie są potrzebne.
Afryka na boda-boda
Grupa nysan spędziła w Ugandzie trzy tygodnie. Nie tylko na organizowaniu festynu czy pilnowaniu budowy studni. Mimo upałów marzec w Ugandzie ma bardzo przyjemny klimat, a cała okolica leży na wysokości 1000–1500 metrów nad poziomem morza, co dodatkowo łagodzi gorąco. W pobliżu jest też co zwiedzać, choćby kilka parków narodowych ze słynnym Rwenzori.
- Zrobiliśmy kilkaset kilometrów na wynajmowanych motocyklach. Mówi się na nie po miejscowemu boda-boda, a na tych, co wynajmują – bodziarze – opowiada Edward Hałajko. – Za wypożyczenie na dzień trzeba zapłacić równowartość ok. 30 zł.
Motocykl jest w Afryce głównym środkiem transportu, także towarowego. Przewozi się na nich wszystko, nawet trumny czy duże meble, a miejscowi są mistrzami nie tylko kierownicy, lecz także misternego załadunku. Za to przy drogach często można spotkać przewrócone chińskie ciężarówki. Są wąskie i wysokie, żeby zmieścić dużo towaru. Przez to środek ciężkości mają zbyt wysoko i na zakrętach kładą się na boki. Na drogach nie obowiązują tu żadne zasady, poza jedną, że raczej powinno się jechać lewą stroną jezdni.
- Są punkty kontrolne policji, gdzie trzeba się zatrzymać - opowiada Edward Hałajko. - Kiedy jednak policjanci widzą białych, są mili i sympatyczni. Nas od razu przepuszczali. Cały region leży na uboczu i jest tu mało białych turystów.
I choć Uganda jest krajem trudnym do codziennego życia dla białych, kilku nysan zakochało się w niej na dobre. Na dobre także dla Ugandy.