O tym, czym jest szczęście, dlaczego mylimy je z dobrą zabawą i do czego prowadzi pragnienie bycia na ciągłym haju -opowiada Magdalena Widłak, psycholog i trenerka umiejętności społecznych.
- Spotkała Pani kiedyś osobę, której było obojętne, czy jest szczęśliwa?
- Są osoby, które pojawiają się u mnie w gabinecie i mówią, że dążą do szczęścia, ale patrząc z boku można odnieść wrażenie, że za ich słowami nie podąża działanie. Jednak każdy człowiek pragnie szczęścia.
- A czym jest wobec tego szczęście?
- Dla jednej osoby jest to odczuwanie euforii przez cały czas, co jest niemożliwe, nawet przy zażyciu środków psychoaktywnych, bo i wtedy euforia trwa tylko kilka godzin. Dla drugich zaś szczęście jest możliwością realizacji siebie na różnych polach - od osobistego po zawodowy. To, że osiągniecie szczęścia, dobrostanu jest pożądane widać po wynikach badań. Coraz więcej osób zażywa środki, po których spodziewają się, że ich samopoczucie się poprawi.
- A czy jest uniwersalna definicja szczęścia?
- Tak. Jest szczęście hedonistyczne - związane z posiadaniem, majątkiem, smacznym jedzeniem i piciem. Jest też szczęście eudajmonistyczne, czyli niematerialne, a zwiazane z emocjami, kontaktami z ludźmi, z naszą samorealizacją, ze spełnieniem. Czy lubimy swoją pracę, czy chodzimy do niej z radością, czy też wykonujemy ją tylko dlatego, że musimy, a w dodatku atmosfera w pracy jest taka, że jeśli mielibyśmy wybór, to nie chodzilibyśmy do niej wcale.
- Chyba że uratują nas pasje.
- To wszystko jest powiązane. Do szczęścia eudajmonistycznego przyczyniają się nasze zainteresowania, to, co robimy w wolnym czasie. Czy tylko siedzimy przed telewizorem, czy umawiamy się na spotkania z ludźmi. Ale tu ważne jest to, czy centralnym punktem przeżywania są nasze rozmowy z ludźmi i to, co się u nas nawzajem dzieje, czy też alkohol.
Ale jak tu się nie napić po ciężkim dniu pracy? Picie to przecież reset, a jak reset to euforia.
Niewiele osób funkcjonuje teraz w jednym obszarze, zwykle łączymy obowiązki nie tylko w kilku pracach, ale i pracę z domem i dziećmi. Często też opiekujemy się innymi członkami rodziny. To sprawia, że czujemy się przeciążeni, a za tym idzie chęć zresetowania się, oderwania się od tego, co nas otacza. Umawiamy się ze znajomymi i chcemy zapomnieć o codzienności. Alkohol rozluźnia mięśnie, jest środkiem najłatwiej dostępnym, więc sięgamy po niego w nadziei doświadczenia dobrostanu. To jednak złudne uczucie. Rozładowanie napięcia po alkoholu przychodzi na chwilę, a później doświadczamy negatywnych skutków przeholowania. Jeśli coś mi się podoba, smakuje, lepiej się po tym czuję, to chętnie do tego wracam, a stąd już krok do uzależnienia. W ogóle znamienne jest to, że zwykle chcemy rozładować napięcie przez zażywanie substancji. Stąd nikotynizm, alkoholizm, narkomania, lekomania. Człowiek wymyślił używki, aby być na haju, za wszelką cenę poczuć szczęście.
- I tak bardzo chcemy być szczęśliwi, że nie akceptujemy gorszego samopoczucia. Do czego to prowadzi?
- W dzisiejszych czasach mamy kult szczęścia, bogactwa i młodości. Gabinety medycyny estetycznej przeżywają oblężenie, bo jesteśmy przekonani, że nasz wygląd zapewni nam szczęście poprzez poprawę samopoczucia. Tak bardzo chcemy czuć się dobrze, że każdą przykrość traktujemy śmiertelnie poważnie. Żałoba, utrata pracy jest dla nas tożsama z tym, że koleżanka czy kolega powiedzieli nam coś, co nie przyniosło nam radości. To trend, aby nie zagłębiać się w przykrych emocjach, ale szybko przebiec dwa kroki do przodu, zagłuszyć ten dyskomfort i już być szczęśliwym. Ale to niemożliwe.
- Dlaczego?
- Bo jeśli nie przeżywamy przykrych emocji, a wolimy je zagłuszyć, to bardzo nam to blokuje dojście do dobrostanu pojmowanego jako dobre samopoczucie, odczuwanie szczęśliwości. Wszystkie emocje, których nie przepracujemy, kumulują się i w którymś momencie następuje wybuch. Iluzją jest ucieczka od przykrych emocji. Jeśli będziemy od nich uciekać, zaatakują ze zdwojoną siłą.
- To co robić?
- Po pierwsze przyznać się do przykrych emocji i zaakceptować je. Nie chodzi o to, abyśmy tkwili w tych emocjach, ale usiedli i zastanowili się: jak się czuję, czy jest mi przykro? Co pojawia się w ciele? Ból żołądka, skurcz w plecach? I jeśli poczujemy te dolegliwości - zaakceptujmy to. I znów - nie w tym rzecz, by się z tym zgadzać, ale by przyjąć do wiadomości, że ten fakt ma miejsce, że mnie boli i że uwiera, że mi smutno. Uświadomienie sobie, co się dzieje z moim ciałem i w mojej głowie, jest kluczem do tego, aby przeżyć przykre emocje w nienadmiarowy sposób. Skupić się na nich na chwilę, aby znaleźć rozwiązanie - co mi jest, dlaczego i co mogę zrobić?
- Zjeść coś smacznego.
- Z jedzeniem ostrożnie. Od jedzenia bardzo szybko się uzależniamy, bo zajadamy problemy, a nie zdajemy sobie sprawy, że w produktach żywnościowych są takie składniki, które wpływają na gospodarkę hormonalną naszego organizmu. Również ostrożnie z seksem jako remedium na smutek i stres. Coraz więcej mężczyzn uzależnia się od niego, bo dla nich seks jest regulatorem napięcia, a dla kobiet raczej poszukiwaniem bliskości, akceptacji. Choć zdarzają się wyjątki.
- To poważnie ogranicza zasób przyjemności.
- Pozornie. Warto poszukiwać takich metod rozładowania napięcia, które nie są związane ani z zażywaniem, ani z drugą osobą. Samodzielnie poczytać, pójść na basen, na spacer, posłuchać muzyki, pograć na instrumencie albo zaangażować się w działanie jakiejś grupy. Chodzi o to, aby nie była nam konieczna do szczęścia, do zrobienia czegoś ta druga osoba. Dobrze też sprawdzają się metody, które można stosować w każdym miejscu, np. oddychanie. Medytacja oddechu w domu, w tramwaju, na ławce w parku.
- Żeby o nas ktoś nie pomyślał, że coś jest z nami nie tak.
- Bez obaw. Dziesięć głębokich wdechów i wydechów zna każde dziecko, ale większość z nas je bagatelizuje. Tylko dziesięć oddechów sprawi, że nasz zestresowany organizm zacznie zupełnie inaczej funkcjonować na poziomie bio-chemicznym, co w konsekwencji nie tylko ocala nasz system nerwowy i krwionośny, ale również przyczynia się do dostrzeżenia innych rozwiązań sytuacji, która wydaje nam się początkowo bez wyjścia.
- Dlaczego oddech jest tak ważny?
- Przyspieszony oddech (a taki mamy w stresie i napięciu emocjonalnym), jest dla organizmu pierwszym sygnałem zagrożenia życia. Odczytuje go tak: albo muszę walczyć, albo uciekać. Jeśli sprawimy w tym momencie, że nasz oddech stanie się zrównoważony, miarowy, to organizm nabywa do nas zaufania, że panujemy nad tym, co się dzieje. Ciało może wpływać na emocje i odwrotnie. Często spłycony oddech powoduje przykre emocje, ale może być tak, że tak bardzo się czegoś boję, że mój oddech zaczyna być coraz bardziej płytki. Wpadam w panikę, mam wrażenie, że zaraz się uduszę i uciekam. Gdy zaczniemy pracę z oddechem, nie grozi nam tak ekstremalna sytuacja.
- Zwykle jednak dbamy o ciało, nie o emocje, które kojarzą się z czymś miękkim, infantylnym.
- Jeśli chodzę na siłownię i jestem otyła, to po miesiącu środowisko zauważy różnicę. Nie zauważy za to tak szybko, że robimy coś tylko dla siebie. Za to w dłuższej perspektywie sami poczujemy, że coś się w nas zmieniło - jesteśmy spokojniejsi, bardziej dbamy o wartościowe kontakty z ludźmi, zwracamy uwagę na to, co jemy, jak się zachowujemy, przeżywamy życie pełniej, a to wiedzie do coraz częstszych stanów euforii, którą zawdzięczamy zmianie swojego postępowania.
- Niby to wszystko wiemy i obiecujemy sobie poprawę. Dlaczego jednak jakaś część nas w pewnym momencie odmawia dbałości o siebie i wraca do starych nawyków?
- Nie myślmy, że oduczymy się jakiegoś nawyku. Trzeba go zastąpić innym nawykiem. Nasze ciało i umysł nie lubią próżni. Bardzo trudno porzucić nawyk na korzyść niczego. Jeśli porzucamy szkodliwy nawyk, jednocześnie wprowadzajmy nowy. Dostrzegajmy też sens nowego nawyku i prośmy otoczenie o sygnały zwrotne. Jakże inaczej czujemy się, gdy przyjaciel mówi: odkąd nie palisz, jesteś spokojniejsza! Wracamy do nawyku, gdy pojawia się kryzys, bo pamiętamy, że w trudnych sytuacjach to nam pomagało. Chcemy, aby poprawa samopoczucia nastąpiła szybko. Jeśli źle o sobie myślimy w kryzysie to wybieramy drogę autodestrukcji.
- Po co?
- Aby sobie udowodnić, że rzeczywiście jesteśmy gorsi. Dlatego tak ważna jest akceptacja przykrych emocji i praca z oddechem. Oddech jest takim narzędziem, które mamy zawsze przy sobie i w kryzysie przypomnijmy sobie: oddychajmy długo i głęboko. Do momentu aż poczujemy, że jesteśmy spokojni.
- Niektórzy wolą wziąć tabletkę.
- I znów odpychamy emocje na bok, zażywamy, aby nie czuć, więc w bardzo dużym stopniu tracimy ze sobą kontakt, a to nas od szczęścia eudajmonistycznego oddala.
- No dobrze, ale na coś trzeba umrzeć.
- Tak mówią Polacy. Umrzeć zdrowym i szczęśliwym? To chore! Owszem, umrzemy, ale możemy tę drogę przebyć w dobrostanie. Ważna jest jakość życia, o którą zaczynamy dbać wtedy, gdy przekonamy się, jak bardzo inne jest życie, gdy nam zaczyna na sobie zależeć. A wtedy pojawia się wdzięczność, która pozwala nam cieszyć się tym, co mamy.