Rozumiem, że zmieniono nazwę wsi Mordownia na wieś Spokojna, ale dlaczego nazwę Czystogarb zmieniono na Górną Wieś? - oburzał się Jarosław Iwaszkiewicz
Muczne zostało Kazimierzowem, Dołżyca - Długopolem, Stuposiany stały się Łukasiewiczami. 1 października 1977 r. zmieniono nazwy ponad 120 miejscowości w południowo-wschodniej Polsce. Kto o tym zadecydował? Czemu to miało służyć?
Władze PRL podjęły decyzję bez konsultacji z mieszkańcami. Powodem nazewniczej rewolucji była niechęć części oficjeli do wszystkiego co inne niż polskie. A wschodni pas wzdłuż granicy z ZSRR usiany był wioskami o brzmieniu ruskim, tatarskim czy węgierskim.
Przymiarki do zmiany nazw podkarpackich miejscowości zaczęły się jeszcze w maju 1974 r.
Z pomysłem wystąpił do Urzędu Rady Ministrów wojewoda rzeszowski Henryk Stefanik. Otrzymał zgodę, mógł więc wraz ze współpracownikami przystąpić do tworzenia nowej nazewniczej mapy.
Najpierw przedstawiono ją do wglądu powiatowym i gminnym komórkom PZPR, następnie komitetowi wojewódzkiemu partii w Rzeszowie. W 1976 r. wojewoda krośnieński Wojciech Grochala pisał: „Uznano za celową propozycję zmiany nazw ze względu na konieczność dostosowania ich do nazewnictwa polskiego i podkreślenia naturalnych walorów regionu, co może dodatnio wpłynąć na ruch turystyczny”.
Zwolennikiem wyrugowania z przestrzeni publicznej istniejących pod pierwotnym brzmieniem osad i wsi był na pewno premier Piotr Jaroszewicz. Często odwiedzał w Bieszczadach swojego przyjaciela pułkownika Kazimierza Doskoczyńskiego. Nikt inny jak premier nie mógł chyba (podobno w dowód przyjaźni dla pułkownika) zmienić istniejącego od wieków Mucznego na Kazimierzowo, które w 1975 r. stało się rządowym ośrodkiem wypoczynkowym o kryptonimie W-3 (W-2 przynależał do Arłamowa, a W-1 do Łańska na Pojezierzu Olsztyńskim). - Z tego Kazimierzowa wszyscy się zaśmiewali - wspominają robotnicy, którzy w tym czasie budowali w Bieszczadach drogi. - Ale Doskoczyński rzeczywiście poczuł się wyróżniony, zrobił się jeszcze bardziej butny. Wmówił sobie, że teraz już nie jest zarządcą, lecz właścicielem Mucznego.
Tyle że miejscowi nigdy z nową nazwą się nie oswoili. Podobnie było z przemianowanymi na Łukasiewicze Stuposianami. W pismach urzędowych, na drogowskazach widniały Łukasiewicze, a i tak wszyscy używali starej nazwy. Ta odgórnie narzucona nie zaistniała w świadomości tubylców, nie podobała się im, nawet nie wiedzieli, skąd się wzięły akurat Łukasiewicze. Niektórzy podejrzewali, że od Ignacego Łukasiewicza, bo w Stuposianach prowadzono poszukiwania ropy naftowej, ale czy rzeczywiście?
Podobnie było w przypadku wielu innych miejscowości. Skorodne nigdy nie zostało zaakceptowane jako Ostre, Sianki jako Sanniki, a Wołosate jako Roztoka, których w Polsce było bez liku. Turyści nie mogli zrozumieć, dlaczego przepiękne Hulskie przemianowano na Stanisławów (na cześć którego Stanisława?), a Tworylne - na Słoneczną. O dziwo los łaskawie obszedł się z pobliskim Ruskiem, jednoznacznie kojarzącym się z rodowodem dawnych osadników.
Opustoszałą po akcji „Wisła” Dydiową „językoznawcy” ochrzcili Zaciszem. Podobnie niezamieszkany Paniszczów stał się z kolei Ustroniem. Dołżycę koło Cisnej przemianowano na Długopole, a Dołżycę koło Komańczy - na Zakole. Bereżki zmieniono na Brzeżki, Kulaszne na Międzygórze, Smerek na Świerków. Krywe musiano przerobić na Krzywe (ach, ta jedna litera!), ciepło brzmiącą Łopienkę na Owczary, niepowtarzalne Prełuki na powtarzalną Przełęcz, a niepospolity Chrewt na pospolitą Przystań.
„Fachowców” od poprawności językowej drażniło nazewnictwo w Bieszczadach. W samym województwie krośnieńskim zlikwidowano aż 65 zakorzenionych od stuleci nazw, w przemyskim - 50.
Dlaczego z Horodka zrobiono Gródek, z Berezki - Brzózkę, z Wańkowej - Jankową, ze Smerecznego - Świerkową, a z Jabłonicy Ruskiej - tylko Jabłonicę - wyjaśniać nie trzeba. Ale z jakich powodów Orelec przemianowano na Orle, Leszczowate na Zalesie, a Uherce Mineralne na Nową Wieś Bieszczadzką (w tym czasie Nowych Wsi było w Polsce aż 242!)? Albo Budomierz na Zawadę, a Gruszową na Jodłową?
Dwie wioski na Podkarpaciu poświęcono pamięci generała Karola Świerczewskiego „Waltera”. Wprowadzone 1 kwietnia 1977 r. zmiany nie były jednak częścią akcji podjętej wobec 120 podkarpackich i sądeckich miejscowości, ale specjalną okazją. W tymże 1977 r. przypadła trzydziesta rocznica śmierci generała. Wytypowano Hłomczę koło Sanoka, przemianowując ją na Świerczewo, oraz Rabe koło Baligrodu, które stało się Karolowem.
Wszystko to w końcu musiało wzbudzić sprzeciw środowisk literackich i naukowych. Docent Michał Łesiów z UMSC w Lublinie pisał: „Ofiarą padły nazwy stare o strukturze słowiańskiej, nie przeczące wcale rozwojowi języka polskiego od najdawniejszych czasów (…). Czy Dwerniczek musi być gorszy od Jodłówki, a Dwernik od Przełomu? Jak przyjąłby tę zmianę generał Dwernicki, bohater powstania listopadowego? Ciekawa nazwa Łodyna nie musiała być zmieniona na pospolite Łęgi (…). Jestem najogólniej przeciwko zmianom nazw miejscowych, a szczególnie przeciwko takim, które są przejawem nieposzanowania tradycji (…). Decyzje tego typu mogłyby być śmieszne, gdyby nie były tak bardzo smutne, bo na ogół nas kompromitujące”.
Jarosław Iwaszkiewicz na łamach „Twórczości”: „Zarządzone zmiany wzbudzają największe wątpliwości najrozmaitszej natury. Rozumiem dokładnie, że zmieniono nazwę wsi Mordownia na wieś Spokojna (…), ale dlaczego nazwę Czystogarb zmieniono na Górną Wieś? (…). Dlaczego zmienia się piękne Liskowate na banalne Lisówek? W ogóle osoby, które dość długo obmyślały (kto?) te odmiany, nie lękały się największych banałów i pospolitości prawdziwie gigantycznych rozmiarów. Przy czym fantazja ich była dość uboga, gdyż niektóre nowe nazwy, nie bacząc na komplikacje, jakie to może wywołać, przywołują kilkakrotnie. Na przykład właśnie ten nieszczęsny Lisówek (…).
Huwniki to rozumiem, i nawet ładnie przechrzcili, na Wiarską Wieś, choć podwójna nazwa niepraktyczna. Ale Aksmanice i Jaksmanice, jawny ślad po Tatarach, nazwano Witoldów i Witoldówek (…). Ile osób trudziło się nad tymi przemianowaniami? Chciałbym wiedzieć, ile papieru na to poszło. Ile zebrań urządzono? Ile pieczątek przerobiono (a pieczątki można przerabiać tylko w stolicy) i co z tego wynikło?”.
Protestowali także niektórzy posłowie. Interpelację dotyczącą nazewniczego bałaganu złożył 7 grudnia 1977 r. w Sejmie Ryszard Bender, historyk z KUL: „Zarządzenie (…) stanowi zaskoczenie dla opinii publicznej, w szczególności dla środowiska naukowego: historyków, geografów, filologów stosujących dotychczasowe nazwy, a także dla rzesz krajoznawców. Zmieniło ono bowiem nazwy posiadające tradycje historyczne, topograficzne, ciekawe filologicznie, ugruntowane w literaturze i krajoznawstwie. Nowe nazwy, o dowolnym brzmieniu, nie wiążą się w większości z topografią regionu (…), brzmią częstokroć sztucznie, językowo zaś nierzadko dziwacznie, a w formie przymiotnikowej, w niektórych wypadkach, wręcz błędnie”.
Tymczasem ludzie musieli się dostosować. Chociaż nadal między sobą mówili: jadę do Dwernika, mieszkam w Bereżkach, przechodziłem przez Łopienkę. Jak bardzo stare nazwy wryły się w pamięć i uczucia tubylców (a także rzesz turystów), może świadczyć to, że przemianowane w latach sześćdziesiątych Berehy Górne na Brzegi Górne zaistniały głównie w urzędowych papierach i na tablicach komunikacyjnych.
Mimo że zarządzenie odnośnie do nowej mapy nazewniczej ogłoszono w Monitorze Polskim 9 sierpnia 1977 r., wielu mieszkańców przeznaczonych do korekty miejscowości w ogóle o takich przygotowaniach nie wiedziało.
Pewnie dlatego w sobotę 1 października 1977 r. robotnicy kopalni ropy naftowej w Stańkowej, czekający w Ustrzykach Dolnych na autobus, przecierali oczy ze zdumienia, gdy na tablicy pekaesu zobaczyli napis: Rzeczki. - Myśleliśmy, że to pomyłka i dopiero kierowca nam wytłumaczył, w czym rzecz - opowiada Stanisław Obrotny. - Wcześniej o planowanych zmianach w prasie nie pisano, ale jak przyjechaliśmy do pracy, to pieczątki biurowe już były wymienione.
Napływające do Urzędu Rady Ministrów listy protestacyjne w sprawie zmasakrowania nazewniczej mapy Podkarpacia pozostawały bez odpowiedzi, ale nie zniechęciło to licznych środowisk do dalszych działań na rzecz przywrócenia starych nazw. Ważną rolę odegrały tu Studenckie Koło Przewodników Beskidzkich, PTTK, Związek Literatów Polskich, Polska Akademia Nauk oraz niektóre media, głównie „Polityka”, „Kultura” i „Słowo Powszechne”.
- Pracowałem w tym czasie z kolegami w bazie studenckiej w Ustrzykach Górnych - wspomina Grzegorz Chudzik, emerytowany ratownik GOPR.
- Dotarł do nas list otwarty ZLP podpisany przez Jarosława Iwaszkiewicza. Powieliliśmy go i rozdawaliśmy każdemu napotkanemu piechurowi. Wielu turystów zupełnie nie orientowało się w nowym nazewnictwie i nie wiedziało, jak się poruszać państwową komunikacją. Przykładowo jak pytali nas o Roztokę, to odpowiadaliśmy, że taka miejscowość jest gdzieś w Polsce, a tu należy mówić: Wołosate.
W sprawie narzuconego siłą nazewnictwa nie pozostali bierni również bieszczadzcy chłopi. Podczas strajku okupacyjnego Urzędu Miasta w Ustrzykach Dolnych na przełomie 1980 i 1981 r. sformułowali postulat dotyczący przywrócenia istniejących od wieków nazw. Można dziś uznać, że także po części dzięki nim w końcu do tego doszło.
Nazwy wsi wymazane w październiku 1977 r. wróciły na Podkarpacie 1 kwietnia 1981 r., a jedynie Hłomcza i Rabe - w 1983 r.