Jak Podkarpacie ruszyło na odsiecz Lwowa. By pomóc Lwowskim Orlętom
Pierwsza strona „Głosu Rzeszowskiego” z 1 grudnia 1918 r. alarmowała: „Rzeszowskie dzieci. Na odsiecz Lwowa, na pogrom dzikich hajdamaków!”. Rzeszowscy gimnazjaliści i studenci dołączyli do grupy legionistów, którzy ruszyli odbijać zajęty przez Ukraińców Lwów.
Jeszcze w poprzednim wydaniu pismo drukowało komunikat ministerstwa spraw wojskowych: dzieci do szkoły, a nie pod broń. Ministerstwu nie wypadało namawiać młodzież do udziału w odsieczy lwowskiej, ale spontanicznie garnących się pod broń młodych ludzi powstrzymać nie mogło. W następnych numerach „Głos Rzeszowski” pisał już o „rzeszowskich orlętach poległych pod Lwowem”.
Cesarstwo austro-węgierskie rozpadało się pod ciężarem czteroletniej wojny i narastających nastojów narodowych, a czas chaosu obudził stare i sprowokował nowe konflikty. Również ten, czy Lwów ma być stolicą polskich Kresów, czy stolicą samostijnej zachodniej Ukrainy.
W 20-tysięcznym lwowskim garnizonie wojsk cesarsko-królewskich już nie miał kto pilnować dyscypliny, a wiedeńska władza wydawała się już nie istnieć. Z czego postanowiła skorzystać część z 12 tysięcy żołnierzy garnizonu narodowości ukraińskiej, którzy 1 listopada zajęli kluczowe miejskie obiekty: magistrat, koszary, pocztę główną i - co może najważniejsze - dworce kolejowe, także Cytadelę. I obsadzili zbrojnymi szlaki komunikacyjne u wylotu z miasta.
Na szczytach budynków administracyjnych wywieszono niebiesko-żółte flagi. Nie miał im kto stawić oporu, bo z lwowskiego garnizonu władze austriackie już wcześniej usunęli większość polskich żołnierzy, przede wszystkim oficerów. Kilkuset Polaków, wciąż w mundurach CK armii, nie było w stanie przeciwstawić się tysiącom Ukraińców. Tym bardziej, że w rękach tych drugich pozostały zapasy broni i amunicji.
Lwów wydawał się być pod administracją ukraińską, z czym nie mogli pogodzić się ani miejscowi Polacy tego wielonarodowego miasta, ani Polacy w położonych na zachód od Lwowa terenach odradzającej się Rzeczpospolitej. Regularnego wojska polskiego nie było, więc cywile zdecydowali się spontanicznie, by ruszyć miastu z odsieczą.
W zachodniej części Lwowa poczęły powstawać punkty polskiego oporu. Najszybciej zareagowała młodzież gimnazjalna i studenci, broń zdobywali najpierw na przeciwniku, potem z opanowanych magazynów wojskowych. To ze względu na młody wiek znacznej części obrońców poczęto ich nazywać „lwowskimi orlętami”.
Rzeszowszczyzna na pomoc
„Głos Rzeszowski” w grudniu nieco spóźnił się ze swoim apelem do „rzeszowskich dzieci”, bo rzeszowscy studenci już w pierwszych dniach listopada zaczęli zbierać się na ratunek Lwowa. Mieli już pewne doświadczenie wojskowe, bo uczestniczyli nieco wcześniej w rozbrajaniu austriackich żołnierzy, pełnili wartę przy obiektach wojskowych, dworcach i magazynach, które wcześniej często stawały się łupem korzystających z bezkrólewia rabusiów. Mieli doświadczenie wojskowe, bo wielu z nich należało do powołanej przez Józefa Piłsudskiego 4 lata wcześniej Polskiej Organizacji Wojskowej. W drugiej połowie 1918 r. wielu wstąpiło do Pułku Piechoty Ziemi Rzeszowskiej.
Nie tylko gimnazjaliści i studenci rzeszowscy, ale także dezerterzy z austriackiego wojska, którzy już od wiosny 1918 roku nie wracali z przepustek do zdemoralizowanej, będącej w rozsypce armii cesarza. Wielu z nich skryło się w okolicach Budziwoja i zorganizowało się konspiracyjnie na wzór POW.
Ci mieli jakieś doświadczenie bojowe, ale nie stanowili zawodowego wojska. Młodzież rzeszowska już 31 października 1918 r. zaczęła rozbrajać stacjonujące wojska austriackie, ale daleko jej było do kwalifikacji liniowego żołnierza, nie ukończyli nawet programu szkolenia wojskowego, nie mieli doświadczenia bojowego, na co dzień większość z nich była albo uczniami ostatnich klas dwóch rzeszowskich gimnazjów albo słuchaczami seminarium nauczycielskiego. Prócz nich „na Lwiw” poszli z Rzeszowa także tutejsi legioniści.
Poszli i ochotnicy w Wielkopolski i Warszawy, z Krakowa z misją zbierania wyzwolicieli ruszył na wschodnią Galicję ppłk Michał Karaszewicz-Tokarzewski, zbierając po drodze chętnych do obrony Lwowa. Z Rzeszowa ruszyli 17 listopada, po mszy św. za pomyślność polskiego oręża. Przez Przemyśl, gdzie dołączyli do 5 pułku piechoty Legionów, jako 4 kompania. Przemyśl nie był spokojnym przystankiem w marszu na Lwów, bo i tu gorzał zbrojny konflikt polsko-ukraiński. Tygodnia trzeba było zdziesiątkowanym wojną, nękanych grypą hiszpanką przemyskim Polakom, by zebrać się po walkach o całość miasta i ruszyć na odsiecz lwowianom.
Za to rzeszowscy ochotnicy w cztery dni po opuszczeniu rodzinnego miasta byli pod opanowanym przez Ukraińców Lwowem. Nie było uderzenia „z marszu”, zgrupowanie galicyjskie okrążyło miasto od południa, przegrupowali się w okolicach Łyczakowa i dopiero wtedy uderzyli, w tym samym czasie, kiedy od zachodu zaatakowały inne polskie oddziały. Dzień cały trwały potyczki, tym spod Łyczakowa udało się zająć strategiczny punkt, bo stację kolejową, ale też łyczakowskie koszary. Nie bez strat, zginęło tego dnia 4 żołnierzy kompanii, zostali uroczyście pochowani na Cmentarzu Łyczakowskim.
Dzień później Ukraińcy, obawiając się okrążenia, wycofali się ze Lwowa, ale bój o miasto toczył się jeszcze przez cały grudzień, a 4 kompania brała w nim udział. Z początkiem stycznia rzeszowska młodzież mogła wrócić do domu, do szkoły, choć walki o miasto trwały do połowy 1919 roku.
Nie wrócili
Ze Lwowa zaczęły dobiegać wieści radosne (Lwów znów nasz), ale i tragiczne. „Głos Rzeszowski” donosił:
Dnia 21 listopada padł w walce o Lwów śmiercią bohaterską śp. Tadeusz Czeżowski. Ugodzony śmiertelną kulą wroga borykał się jeszcze ze śmiercią kilka godzin i uległ. Martwe ciało złożyli koledzy na noszach i przykryli płaszczem żołnierskim, a niewidzialne dłonie obsypały białemi kwiatami zwłoki bohatera.
Nie wrócił szer. Jerzy Łobos, 16-letni uczeń VII klasy gimnazjum z kompanii rzeszowskiej, który zginął 21 listopada przy koszarach Łyczakowskich. Pochowany w krypcie na Cmentrzu Orląt Lwowskich. Nie wrócił szer. Stanisław Pazdan z kompanii ropczyckiej, zginął 3 stycznia 1919 r., pochowany w krypcie cmentarnej. Nie wrócił szer. Roman Rakowiecki, gimnazjalista z Jarosławia, żołnierz I kompanii 3 pp. Legionów, zginął 21 listopada. Nie wrócił ppor. Jan Feliks Charlewski, krakowski student, mieszkaniec podkrośnieńskiej Ustrobnej. Legionista, z dużym doświadczeniem bojowym. Zginął podczas boju o Persenkówkę, miał ledwie 24 lata. Nigdy nie odnaleziono jego ciała.
Do 22 listopada, w tych najbardziej dramatycznych dniach walk o Lwów, po stronie polskiej uczestniczyły 6 022 osoby, 1 374 z nich to byli uczniowie szkół powszechnych i średnich oraz studenci. Co czwarty z obrońców miał nie więcej niż 17 lat. Najmłodszym z poległych orląt był lwowianin Antoś Petrykiewicz, który zginął w styczniu 1919 roku. Jest najmłodszym Kawalerem Virtuti Militari.
Dziś cztery z podkarpackich szkół noszą imię Orląt Lwowskich. Uczniowie szkół z Zabratówki, Rudnika nad Sanem, SP nr 14 w Rzeszowie i Roźwienicy spotykają się raz w roku w Roźwienicy, by uczcić pamięć Patronów swoich szkół.