Jak pomóc dzikim zwierzętom w mieście? Nie bądź kidnaperem, nie otwieraj stołówki
Miasta powiększają się kosztem łąk i lasów, a ludzie urządzają na osiedlach stołówki, do których chętnie zachodzą dzikie zwierzęta. Nie są tu bezpieczne. Na ten temat rozmawiali specjaliści na konferencji „Na pomoc dzikim zwierzętom”, zorganizowanej w bydgoskim ratuszu przez kujawsko-pomorski oddział OTOZ Animals i schronisko dla zwierząt.
Tylko w ubiegłym roku na terenie Bydgoszczy podjęto 1182 interwencji: pomocy potrzebowały dziko żyjące zwierzęta, które, m.in., ucierpiały w wypadkach samochodowych czy zostały poparzone chemikaliami. Kosztowało to dokładnie 202 789,95 zł. Zgłoszenia pochodziły głównie od mieszkańców, zaniepokojonych losem zwierząt lub zatroskanych o własne bezpieczeństwo. Aktualnie na pomoc, w ramach umowy z urzędem miasta obowiązującej od grudnia zeszłego roku, ruszają specjaliści z Ośrodka Leczenia i Rehabilitacji Zwierząt – Czapla w Białych Błotach. Ale są też społecznicy.
Co robić? A czego unikać?
Marcin Wysokiński, lekarz weterynarii, specjalista chorób zwierząt nieudomowionych, Ośrodek Leczenia i Rehabilitacji Zwierząt – Czapla: - Wiele z tych interwencji to sytuacje, które można by opisać tak: ludzie chcieli pomóc dzikim zwierzętom, jednak je skrzywdzili.
Statystycznie na pierwszym miejscu wciąż jest kidnaping: ludzie porywają dzikie zwierzęta, głównie młode, z lasu czy parków, sądząc że cierpią i potrzebują ich interwencji, działając często w odruchu bezwarunkowym. - To okrucieństwo – ocenia Marcin Wysokiński.
- Najczęściej ofiarami takich porwań padają młode sarny, zające i podloty.
- Koźlę sarny jest pozbawiane zapachu, ma je to uchronić przed drapieżnikami. Gdy matka zauważa w pobliżu zagrożenie, ucieka, próbując odciągnąć je od młodego. A największym niebezpieczeństwem jesteśmy dla niej my.
- Kiedy znajdujemy samotne młode, wyrokujemy szybko – po ludzku: porzucone. Zabranie zwierzęcia z tego miejsca to jak wydawanie na niego wyroku.
- Jeśli nie jest ranne, najpewniej nic mu nie grozi i nieniepokojone przez człowieka, poradzi sobie, a matka niebawem wróci.
- Jeśli mimo to mamy wątpliwości, nie głaszczmy zwierzęcia, nie zabierajmy do weterynarza. Wystarczy telefon do Bydgoskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego: tel. 52-58-59-888.
- Miejsce, w którym znaleźliśmy koźlę, wystarczy oznaczyć, zawiązując na pobliskim drzewie szmatkę czy worek i poinformować o tym przyjmującego zgłoszenie.
Podlot nie potrzebuje pomocy
- Równie często porywane są młode ptaki – mówi Marcin Wysokiński. - To, że w parku skacze młody gołąb, nie znaczy, że wypadł z gniazda. Opuścił je, choć nie umie jeszcze latać, bo właśnie gniazdo jest dla niego niebezpiecznym miejscem, łatwym do znalezienia przez drapieżniki. Rodzice na pewno są w pobliżu, choć ich nie widzimy. Ptaki nie korzystają tak mocno ze zmysłu węchu, jak sarny, młodym nie grozi więc odrzucenie, jeśli przekażemy im swój zapach, ale wyrwany spod obserwacji rodziców i pozostawiony, np. w innym parku, gołąb nie da sobie rady. Znów: o ile nie jest ranny, nie potrzebuje naszej pomocy. „Ale przecież on tylko skacze, nie ucieknie przed kotem” – słyszę często od tych, którzy przynoszą do lecznicy młode kawki, sroki, gołębie, sikorki, wróble, pustułki... Da sobie radę, to samo przerabiali przed nim jego rodzice, rodzice tych rodziców… A jeśli koniecznie musimy coś zrobić, połóżmy go ostrożnie na gałąź najbliższego drzewa. Warto też pomyśleć o własnym bezpieczeństwie podczas takich interwencji: np. kawki, które obserwują młode z ukrycia, potrafią dotkliwie zaatakować intruza, zbliżającego się niebezpiecznie do podlotów.
To, że w parku skacze młody gołąb, nie znaczy, że wypadł z gniazda. Opuścił je, choć nie umie jeszcze latać, bo właśnie gniazdo jest dla niego niebezpiecznym miejscem, łatwym do znalezienia przez drapieżniki. Rodzice na pewno są w pobliżu, choć ich nie widzimy.
Jak zachować się, gdy dojdzie do wypadku?
Niepotrzebnego cierpienia ludzie przysparzają też często zwierzętom, które zostały potrącone przez auta. Wyobraźmy sobie, co czują: zwykle w sytuacji zagrożenia instynktownie rzucają się do ucieczki, jeśli są ranne, nie mogą tego zrobić, ich strach rośnie. Zwłaszcza, jeśli postanowimy czuwać do czasu przyjazdu służb.
- W efekcie ranne zwierzę przez kilkanaście minut zmaga się nie tylko ze strachem i bólem, ale jest też zdezorientowane, bo nagle znalazło się w świetle reflektorów, otoczyli je głośno zachowujący się ludzie, w których ono widzi zagrożenie – mówi Marcin Wysokiński. - Z mojego punktu widzenia najlepsze, co może się takiemu zwierzęciu przydarzyć, to to, że osoba, która je znalazła, spieszyła się i musiała odjechać z miejsca zdarzenia. Pamiętam ekstremalną sytuację, kiedy to zgłaszający przez 40 minut oczekiwania na weterynarza, tulił do siebie sarnę, głaskał ją po głowie. Kiedy dojechałem, zwierzę było nieruchome, czekało tylko, kiedy ten drapieżnik – człowiek - zada mu śmiertelny cios. Co może być gorsze od takiego głaskania? Liżący sarnę po pysku owczarek niemiecki, którego właściciel czeka na służby…
Polska nie jest krajem wolnym od wścieklizny. - Pewnego razu samochód potrącił jenota, przejeżdżając tamtędy młoda kobieta chciała zabrać cierpiące zwierzę z ruchliwej drogi, nie założyła rękawiczek, kiedy dojechałem na miejsce była cała w jego krwi. Obok stali policjanci – w rękawicach, z założonymi rękoma – opowiada Marcin Wysokiński.
Pamiętam ekstremalną sytuację, kiedy to zgłaszający przez 40 minut oczekiwania na weterynarza, tulił do siebie sarnę, głaskał ją po głowie. Kiedy dojechałem, zwierzę było nieruchome, czekało tylko, kiedy ten drapieżnik – człowiek - zada mu śmiertelny cios. Co może być gorsze od takiego głaskania? Liżący sarnę po pysku owczarek niemiecki, którego właściciel czeka na służby…
Jak mądrze pomóc?
- Zgłoś sytuację odpowiednim służbom.
- Jeśli musisz dotknąć zwierzęcia, użyj gumowych rękawic albo chociaż woreczka foliowego, który może masz pod ręką.
- Nie stój nad zwierzęciem, miejsce zdarzenia oznacz trójkątem ostrzegawczym, nie oświetlaj go silnym światłem.
Źle rozumiana pomoc dzikim zwierzętom to także zostawianie w parkach czy przy śmietnikach resztek jedzenia, np. suchego chleba. - Na przykład dla dzików to otwarta całą dobę stołówka. Początkowo taki osiedlowy dziczek jest miły, nieszkodliwy, słodki, ale gdy dorośnie i pojawi się na osiedlu z warchlakami, może stać się niebezpieczny. Co wtedy? Telefon do służb i odłowienie lub odstrzał zwierzęcia. Natura nie znosi próżni: do tego chlebka i resztek jedzenia za chwilę przyjdą nowe zwierzęta. I problem się powtórzy – przestrzega Marcin Wysokiński.
Nawet nie wiesz, kto żyje pod twoim dachem
Monika Wójcik-Musiał z Towarzystwa Przyrodniczego „Kawka” zajmuje się monitorowaniem i ochroną gatunków ptaków gniazdujących w budynkach w całym mieście. Najmniejsze szczeliny w budynkach wykorzystywane są przez jerzyki, wróble, mazurki, kopciuszki, sikory, te większe otwory przez kawki, a czasem nawet pustułki.
- Niektóre gatunki są aktywne tylko w określonych porach dniach, do tego nie brudzą elewacji, nie budują widocznych gniazd z patyków, więc często nie mamy pojęcia, że pod naszym parapetem żyje cała ptasia rodzina – mówi Monika Wójcik-Musiał. Największym zagrożeniem dla tych gatunków są remonty budynków, ponieważ wielu inwestorów, zarządców i właścicieli prywatnych przystępuje do nich bez zlecenia uprzedniej kontroli ornitologicznej lub zlecają ją osobom, które nie posiadają odpowiedniej wiedzy i wykształcenia. Nierzadko bywa, że pisklęta wraz rodzicami zostają żywcem zamurowane. To oznacza dla nich powolną śmierć z głodu i pragnienia.
Niektóre gatunki są aktywne tylko w określonych porach dniach, do tego nie brudzą elewacji, nie budują widocznych gniazd z patyków, więc często nie mamy pojęcia, że pod naszym parapetem żyje cała ptasia rodzina.
- Każdy z nas może, i ma prawo, zareagować, kiedy ma wątpliwości, czy inwestor zadbał o gniazdujące w budynku ptaki – wystarczy telefon do zarządcy budynku, do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska, a gdy trzeba do straży miejskiej czy policji (ptaki są w budynkach „legalnie”, a ich siedliska są objęte ochroną prawną!). Niszczenie siedlisk i prowadzenie prac remontowych bez zgody RDOŚ narusza przepisy ustawy o ochronie przyrody i ochronie zwierząt - mówi Monika Wójcik-Musiał.
Płazy w mieście
W mieście żyją też płazy. Ich ratowanie jest skomplikowane, m.in., dlatego, że brakuje badań naukowych dotyczących ich leczenia. Ale są specjaliści, którzy pomagają im jako wolontariusze.
- Trafia do nas coraz więcej płazów, które wymagają pomocy i które możemy uratować, to cieszy – mówi weterynarz, Michał Kwiatkowski z gabinetu Kwiatkowski Vet. - Najczęściej są pogryzione, pokłute, bez kończyn, poparzone substancjami chemicznymi. Niestety w nauce jest zwykle tak, że im mniejsze zwierzę, tym mniej wiemy o jego leczeniu. W przypadku płazów dokładnie opisanych jest kilka chorób wirusowych, kilka pasożytniczych. Reszty uczymy się w praktyce. Umiemy już zdiagnozować u żab wiele schorzeń, wiemy, jakie leki im podać. W czym problem? Przez to, że mają niżą niż ssaki temperaturę ciała, leki działają z opóźnieniem, nawet dwutygodniowym.
Co więc robić przez ten czas?
- Można jedynie oszukiwać organizm np. modyfikując parametry środowiska, podając preparaty wspomagające funkcjonowanie organizmu i cierpliwie czekać na efekt działania leków - mówi Michał Kwiatkowski. - Takich wyzwań jest całe mnóstwo. Trudna jest chociażby anestezjologia płazów. Cieszy, że bydgoszczanie są coraz bardziej wrażliwi na cierpienie tych zwierząt. Niektórzy jednak z braku wiedzy pomagają nieumiejętnie, nie mają świadomości, że łapiąc w ręce żabę, która, np., uległa wypadkowi, łatwo ją przegrzać. Umiera wtedy wcale nie z powodu obrażeń. Jak więc pomóc? Przetransportować ją do nas w plastikowym pojemniku, albo w słoiku wyłożonym mokrym ręcznikiem papierowym, używać gumowych rękawic, ponieważ skóra płazów jest bardzo delikatna i łatwo ją uszkodzić.
Gdzie dzwonić, gdy spotkamy w mieście dzikie zwierzę, które potrzebuje pomocy?
- Zgłoszenia przyjmuje Bydgoskie Centrum Zarządzania Kryzysowego: tel. 52-58-59-888.
- W nagłych sytuacjach zagrożenia pomocy można szukać także pod numerem alarmowym 112.