Jak pracownica UJ ukradła sześć milionów złotych
Bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy Ewa K. wjechała autem w przewożącą 26 ton cementu ciężarówkę, bo czekała ją trudna rozmowa w pracy? Kobieta wypadek przeżyła, ale porozmawiać z nią chciał już nie pracodawca, a prokurator.
Był 7 kwietnia 2017 roku, piątek. Ewa K. w drodze do pracy musiała być potwornie zdenerwowana. Punkt o 9 miała stanąć przed przełożonymi i wytłumaczyć się z dziwnego przelewu na cztery tysiące złotych, który miał trafić na konto studenta Wydziału Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wyszło na jaw, że chłopak już dostał zapomogę, więc skąd ten drugi przekaz pieniężny?
Za takie sprawy odpowiadała właśnie Ewa K., pracownica Działu Finansowego UJ. Dzień wcześniej , w czwartek, jej przełożona poprosiła o wyjaśnienia tej niemiłej sprawy. Szykowała się draka, ale jakich rozmiarów - nie miał pojęcia nikt. Oprócz Ewy K.
W dużych nerwach siadła za kółkiem, by dojechać spod Brzeska do Krakowa i stanąć oko w oko z życiową katastrofą.
Uderzenie w ciężarówkę
Około 5 rano wylądowała w szpitalu. Cudem przeżyła wypadek. Jej rozbity volkswagen golf rozpruli strażacy, by ranną wyciągnąć z pojazdu. Ewa K. wjechała golfem w ciężarówkę z naczepą wyładowaną tonami cementu. Kierowca Piotr G. zmierzał w kierunku Nowego Sącza, gdy zobaczył, że jadący z naprzeciwka golf bez powodu, na prostym odcinku, zjeżdża na jego pas jezdni i wbija mu się w tylną oś z kołami. Jakby ktoś podciął nogi kolosowi. Ciężarówka przewróciła się na prawy bok i uderzyła w skarpę, a naczepa zablokowała całą drogę wojewódzką nr 75.
Piotr G. wysiadł i sam wezwał policję, ale gdy ta się zjawiła, zasłabł i także trafił do szpitala, w którym już była Ewa K. Ona miała stłuczenia i złamania, on - uszkodzony kręgosłup w odcinku szyjnym.
Ewa K. ma prawo jazdy od 20 lat. Ostatnie co zapamiętała, to że prowadziła auto przez miejscowość Uszew. I tyle. Pytana o okoliczności wypadku mówiła, że nie wie, jaka była jego przyczyna, przebieg i skutki. Oboje kierowcy byli trzeźwi.
Nerwy tamtego dnia grały decydującą rolę. By nakreślić, z czym mierzyła się Ewa K., trzeba się cofnąć do roku 1996. To wtedy zaczęła pracę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Później powoli pięła się po szczeblach administracyjnej kariery, a od 2005 roku była zatrudniona w Dziale Finansowym UJ. Odpowiadała m.in. za sprawy związane z obsługą Funduszu Pomocy Materialnej, czyli - zapomogi dla studentów.
Tu nie był potrzebny polot i fantazja, a dokładność i sumienność. W tej kwestii nikt nie miał zastrzeżeń do Ewy K.
Miła, pomocna pani Ewa
- Rozmowna, uśmiechnięta, budziła zaufanie. Ze wszystkimi przechodziła na ty i skracała dystans. Miała opinię osoby, która zawsze może i chce pomóc - mówili o niej potem pracownicy.
W prokuratorskich aktach jest jeszcze informacja, że ma 60 lat, 164 cm wzrostu, oczy piwne, nie była karana, edukację skończyła na szkole średniej i maturze. Mężatka, matka trójki dorosłych dzieci, teraz na utrzymaniu partnera.
By nakreślić tło sprawy, warto zauważyć, że Uniwersytet to kolos. Kształci się tu 35 tysięcy studentów, a z doktorantami i słuchaczami podyplomowymi - ponad 39,5 tysiąca. To 166 kierunków studiów i 16 wydziałów, których obsługą zajmowała się Ewa K. Budżet dotyczący zapomóg liczył wówczas kwoty rzędu 40- 44 milionów złotych rocznie. Dotację na ten cel przekazywało ministerstwo.
Na UJ funkcjonował system przyznawana wsparcia finansowego dla uczących się według wzoru, który pewnie jest i na innych uczelniach. Studenci składają wnioski o zapomogi, które rozpatruje stosowna komisja. Informacje na ten temat są publikowane w tzw. USOS, czyli Uniwersyteckim Systemie Obsługi Studentów. Dane ze wszystkich 16 wydziałów UJ w postaci papierowych zestawień zbiorczych trafiały do Ewy K.
Miała je sprawdzać w oparciu o tę elektroniczną bazę USOS. Potem tworzyła plik do przelewów masowych w formie wymaganej przez bank. Te pliki z kolei autoryzowały dwie osoby, czyli zastępca kwestora oraz kierownik Działu Finansowego lub drugi zastępca kwestora. Autoryzacja przez drugą uprawnioną osobą uruchamiała funkcję „wyślij”. Następnie pieniądze trafiały na wskazane konta studentów.
6 kwietnia 2017 roku - w przeddzień wypadku - jeden z pracowników UJ zwrócił uwagę, że przekroczono o cztery tysiące złotych budżet na zapomogi. Po wstępnym sprawdzeniu wyszło na jaw, że na konto studenta Wydziału Chemii kasa poszła dwa razy.
Przy pomocy informatyków udało się sprawdzić, że za drugim razem pieniądze dotarły jednak na inny rachunek. Sprawdzono: należał do Ewy K. Poproszono ją o szczegółowe wyjaśnienia. Miała ich udzielić właśnie 7 kwietnia. Ale stało się, co się stało.
Zablokowane konta
Gdy leżała w szpitalu, przeglądnięto dokumenty, które miała w biurku na uczelni. Władze UJ zawiadomiły prokuratora, bo już wstępne analizy wskazywały, że z kasy wyprowadzono nie cztery tysiące złotych, ale aż ćwierć miliona. Zablokowano wszystkie rachunki, na które Ewa K. przelewała pieniądze UJ. Było ich w sumie 14. Należały do jej męża, córek, syna, synowej, siostry i jej samej.
Ewa K. jeszcze na szpitalnym łóżku przyznała się rodzinie, że „kombinowała w pracy” i „przelewała nielegalne pieniądze”. Musiała zdobyć się na szczerość, bo jej bliscy nie rozumieli, czemu prokurator blokuje im konta. Ewę K. zatrzymano po dwóch miesiącach śledztwa. Z postawionego zarzutu wynikało, że przywłaszczyła w ciągu dziesięciu lat 6 662 365 zł. Swój proceder uprawiała od stycznia 2007 roku do kwietnia 2017 roku.
Zaczęła od kwoty 400 zł, a potem były wyższe: 11 tysięcy, 29 tysięcy 41 tysięcy... W sumie dokonała 107 takich przelewów. Wprowadzała w błąd pracowników co do zasadności wypłat na rzecz studentów i doktorantów z Funduszu Pomocy Materialnej, przedkładając podrobione lub niekompletne dokumenty. Ustalono trzy przestępcze sposoby działania. Główny polegał na podmianie numerów rachunków, na które były przelewane pieniądze. Kobieta miała nieskrępowany dostęp do systemu informatycznego i faktycznie mogła tam dokonywać manipulacji danymi. Zdarzało się też, że wymyślała nazwiska studentów lub wprowadzała dane absolwentów. Kontrole niczego nie wykazywały, zresztą wszyscy mieli zaufanie do Ewy K.
Na co wydawała pieniądze? Najpierw twierdziła, że kradła, by wspomóc obłożnie chorego ojca. Potem opowiadała, że wciągnął ją hazard i kasyno. Nie mogła też przejść obojętnie obok sklepów z markowymi ciuchami. Zaczęła też bez opamiętania nabywać kupony do gry w totolotka i zdrapki, wygrała może ze dwa razy. Stara to prawda, że łatwiej ukraść milion, niż mieć traf w grze losowej.
Ewa K. o swoje szczęście dbała codziennie. Gotówkę przelewała na konta swoje i rodziny. Miała do nich dostęp, bo dali jej upoważnienia, gdy wyjeżdżali za granicę: syn do Niemiec, siostra do Szwecji, córka do Anglii. Gdy prokurator zapytał te osoby, czy nie zauważyły dziwnych wpłat z UJ, odpowiadały zgodnie, że nie kontrolowały swoich rachunków, nie korzystały z bankowości elektronicznej. Mąż tłumaczył, że to żona zajmuje się finansami. Poprosili o historię rachunków dopiero, gdy prokurator je zablokował.
Ewa K. co do zasady przyznała się do winy, ale przekonywała, że kradła najwyżej od pięciu lat i zagarnęła może półtora miliona złotych, ale wyliczenia biegłych wskazywały na większą skalę przestępstwa.
Złożyła wniosek o dobrowolne poddanie się karze. Oskarżyciel publiczny, a potem krakowski sąd, zgodzili się na takie rozwiązanie, czyli na cztery lata więzienia i zwrot zagarniętej kwoty. By okazać dobrą wolę, Ewa K. oddała już 350 tys. zł, które znajdowały się na koncie jej męża. Oboje sprzedali też nieruchomość pod Brzeskiem i oddali uczelni kolejne 300 tys. zł. Do spłaty pozostało 6 mln 12 tys. złotych.
Co miesiąc na konto UJ-otu ma trafiać sześć tysięcy złotych. Spłata „długu” tym sposobem zajmie - bagatela - 83 lata
17 maja 2021 roku UJ i Ewa K. z rodziną zawarli u notariusza porozumienie, na mocy którego ma być spłacona reszta kwoty. Ewa K. ma płacić co miesiąc tysiąc złotych. Jej rodzina przystąpiła do długu do kwoty 1,2 mln zł i będzie przelewać co miesiąc na rzecz UJ 5 tys. zł. Comiesięczna wpłata tych sześciu tysięcy złotych oznacza, że w takim tempie zobowiązanie zostanie spłacone za... 83 lata.