Jak rozwijał się zwyczaj składania życzeń świątecznych
Przeżyliśmy Święta Wielkanocne i każdy z nas zapewne dostał mnóstwo życzeń świątecznych, co niewątpliwie było faktem miłym. Jednak jako odbiorca wielu takich życzeń miałem niekiedy mieszane uczucia.
Postęp techniczny doprowadził do tego, że życzenia obecnie odbieramy i wysyłamy głównie w formie e-mail albo SMS. Sam ten fakt jest pozytywny - w końcu tak się przecież komunikujemy w wielu sprawach, więc chcąc naszym przyjaciołom przekazać, że życzymy im naprawdę zdrowych, miłych, rodzinnych Świąt - czynimy to też za pomocą elektronicznego komunikatu. Jeśli taki przekaz pochodzi od osoby, z którą sympatyzujemy, to rzeczywiście sprawia on radość.
Warto przy okazji pomyśleć o tym, jak się obyczaje związane z życzeniami zmieniały w czasie.
Aż do połowy XIX wieku życzenia przesyłano w postaci listu. Nadawca trudził się, żeby wszystkie swoje uczucia wyrazić w pięknej literacko formie (inna sprawa, że nie zawsze się udawało...), a często także wzbogacał je własnoręcznie namalowanym obrazkiem. W modzie były pastele, akwarele i czasami grafiki tworzone piórkiem. Listownie przesyłane życzenia były jedyne i niepowtarzalne, a odbiorca takich życzeń miał świadomość, że ten, kto owe życzenia wysłał, przez dłuższą chwilę myślał o nim ciepło i życzliwie. To jednak odeszło w przeszłość z chwilą, gdy w 1840 roku brytyjski pisarz Theodore Hook sporządził i wysłał pierwszą kartę pocztową.
Produkcję kart pocztowych rozpoczęto w 1870 roku i popyt na nie wzrastał niesłychanie szybko. Pierwsza kartka pocztowa zawierająca treści związane ze świętami (Bożego Narodzenia, bo kartki wielkanocne pojawiły się później) została sporządzona przez Sir Henry’ego Cole’a w 1843 roku.
Pierwsza wojna światowa przyczyniła się do ogromnego rozwoju kart świątecznych, bo tylko w tej formie żołnierze z frontu mogli się łączyć ze swoimi bliskimi.
Rozwój przemysłu kart świątecznych w XX wieku zaczął także stwarzać problemy natury ekologicznej - mnóstwo kart trafiało na śmietniki, więc pojawienie się elektronicznego odpowiednika w postaci listów e-mail oraz SMS było z pewnością korzystne dla środowiska. Skłoniło jednak także do wysyłania dużej liczby takich elektronicznych życzeń, zwłaszcza że dołączenie do takich życzeń jednego z setek dostępnych w sieci okolicznościowych obrazków stało się bardzo łatwe - w istocie wystarczy jedno kliknięcie. Nad tekstem także nadmiernie biedzić się nie trzeba, bo są dostępne liczne „gotowce”.
Do tego miejsca ewolucja formy życzeń świątecznych wywołuje powszechną (także moją) aprobatę.
Od pewnego czasu pojawiło się jednak zjawisko, które chciałbym tu zdecydowanie skrytykować.
Otóż dla wielu osób wysyłających elektroniczne życzenia nadmiernym trudem okazuje się skierowanie takiego elektronicznego listu do konkretnego odbiorcy. Zamiast więc przygotować e-mail (albo SMS) z życzeniami i wysłać go imiennie do Pani X czy Pana Y, tworzą oni wykazy odbiorców (często określane jako „undisclosed recipients”) i wysyłają życzenia hurtem - od razu do kilkunastu, kilkudziesięciu (może nawet kilkuset?) nieznających się wzajemnie osób.
Uważam to za bardzo niewłaściwe.
Życzenia to sprawa osobista. Nawet jeśli wysyłam je elektronicznie, to wysyłając myślę o konkretnej osobie, do której je kieruję. Do tej właśnie konkretnej osoby kieruję moją uwagę, moją życzliwą myśl, moje najlepsze dla niej intencje. Może to nie jest to samo, co głębokie spojrzenie w oczy podczas składania życzeń - ale to ma charakter personalny.
Tego w żaden sposób nie zastępuje ciśnięcie w anonimowy tłum garści pustych (bo pozbawionych uczucia) frazesów.
Zastanówmy się nad tym przed elektronicznym wysyłaniem życzeń przy okazji kolejnych świąt!