Jak staruszkę demokrację wyparła odradzająca się, niczym Frankenstein, manipulacja
Jak zdobywa się władzę w demokracji? Według teorii wystarczy wygrać wybory. I to jest mój największy pro-blem, jaki mam, obserwując demonstracje ze świeczkami. W 2015 r. wygrało PiS. Można obrażać rodaków, że to głosami ciemnego ludu, który dał się nabrać na plewy. A na co dają się nabierać tysiące Polaków demonstrujących co wieczór? Nie recenzuję indywidualnych motywacji. To trochę jak z religią: każdy wierzy, w co chce. Ale jaką narrację prowadzą organizatorzy tych akcji? Po pierwsze, sądy muszą być wolne od nacisków polityków. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach ma aż taką wiarę? Czy gdyby tak było, to niektórzy z tych, co nakręcają spiralę żądań, nie powinni już dawno odsiadywać wyroki? Nie za pedofilię czy inne przestępstwa kryminalne, jak głosi siermiężna propaganda władzy, ale za używanie publicznych pieniędzy jak swoich. Od afery cmentarno-hazardowej, przez zabranie nam pieniędzy z OFE, zgodnie z orzeczeniami Sądu Najwyższego i Trybunału Konstytucyjnego po Amber Gold.
Ja się nie dziwię, że im się nie podobają zmiany w sądownictwie. Z drugiej strony, tak gwarantują sobie nietykalność, bo teraz gdyby ktoś chciał ich ścigać, musi się liczyć z retoryką: biją bohatera, to zemsta polityczna... Wolne sądy? Wolne, bo nie spieszyły się z wyrokami...
A to tylko jeden z przykładów manipulacji. Nie wiem, czy Państwo zauważyli, jak często przy relacjonowaniu czynniki przychylne manifestantom podkreślały, że wśród zgromadzonych dominują młodzi. Nie upierałbym się, zwłaszcza jak widziałem np. grupki protestujących krążące między Wrocławiem, Legnicą, Lubinem. Tam średnia wieku była bliższa emerytury niż matury. Ale nie znam statystyk, więc argumenty mam „na oko”. Jak i organizatorzy. By jednak podkreślić, że wśród protestujących są nie tylko kombatanci z początków lat 90., z lubością pokazywano na zdjęciach kilkulatków z flagami zatroskanych niepokojącymi zapowiedziami zmian w strukturze Krajowej Rady Sądownictwa. Na wielką bohaterkę wykreowano nastolatkę, która przez lata trudnych doświadczeń w grupie Wiewiórek i podczas zawirowań gimnazjalnych zrozumiała, że przy obecnej władzy zagrożona jest wolność. Rozumiem, że każda lewicowa klasa polityczna musi mieć swego Pawlika Morozowa, ale czy ktoś zastanowił się, jaką krzywdę wyrządza się tej dziewczynie? Jak wciąganie takiego dziecka w utarczki cynicznych polityków zostanie odebrane przez rówieśników? A gdy nie zostanie w tej postaci zaakceptowana, to czy autorzy owych hagiografii 17-latki zrozumieją, jaką krzywdę jej wyrządzili? Wątpię. Cyniczne to i złe. A czego ta nastolatka się nauczyła, stojąc wśród tych demagogów? Że nieważne są wyniki demokratycznych wyborów, a głos ulicy. To, co potępiano podczas miesięcznic, organizowanych za poprzedniej władzy przez PiS, teraz ma stać się normą w stanowieniu porządku?
Gdy słyszę, że manifestacje to zatroskany głos obywateli, pytam: a czyj głos słyszymy na miesięcznicach? I co będzie, gdy na ulicy spotkają się te dwie pokojowe manifestacje? Kto je powstrzyma? Prawda jest brutalna: tylko nieudolni politycy bazują na emocjach ludzi, gdy nie potrafią spraw załatwić w drodze negocjacji. A co mają powiedzieć ci, którzy dość mają wybierania między tymi dwoma środowiskami, bo to wybór jak między dżumą a cholerą? Trudniejszy niż mój, gdy jako młody kibic po obejrzeniu „Czterech pancernych” zastanawiałem się, komu kibicować podczas niemieckiego mundialu 74’: NRD czy RFN? Smutno? No. To optymistycznie. Tym, którzy twierdzą, że nie ma wolności, spieszę przypomnieć: gdy jej nie było, nie można było sobie pokrzyczeć na ulicach...