Jak to się wszystko dla nas skończy. Pewnie i tak zdecydują boty
Wziąłem przed rokiem rozwód z telewizją. I nie jest mi z tego powodu wstyd, czuję się oczyszczony. Jeśli ją oglądam, to z obowiązku, w pracy, do domu „tego” nie wnoszę.
Od mielenia w kółko telewizyjnej pulpy mądrzejszy nigdy się nie robiłem, raczej czułem się molestowany. Nie interesuje mnie jedynie słuszna wizja świata, czy to jednej koterii, czy drugiej, nawet jeśli do którejś mi bliżej.
Nie potrzebuję być prowadzony za rączkę w kwestiach politycznych, w ogóle nie rozumiem też, jak można przeżywać ekscytację światem tępawych celebrytów, który telewizje komercyjne ukazują mi jako wzór do naśladowania. Wolałbym więcej reportaży „Superwizjera”.
Jeszcze bardziej nie interesuje mnie przaśna mentalność państwowej telewizji, która sięgnęła propagandowego dna i wygląda jak kanał jakiejś sekty. PS. Z wyjątkiem pewnego programu promującego wokalne talenty, ten jest miłą odskocznią od „normy”.
Różnica między tymi dwoma światami jest taka, że jeden z nich ma stworzyć wielkomiejskiego matołka, a drugi - małomiasteczkowego. Jeden jest ubrany w mentalność rodem z modnej sieciówki w galerii handlowej, a drugi w mniej szykowne ubranka z małego sklepiku. Nawet jeśli ten pierwszy wygląda atrakcyjniej i stosuje bardziej wysublimowane metody wpływania na świadomość, to nie wiem, czy próbuje ulepić bardziej świadomego obywatela.
Myślę, że nawet nie ma takich ambicji, bo nie chodzi mu o obywatela, tylko o doskonałego konsumenta. Kłopot w tym, że przy ogólnym kryzysie tradycyjnych mediów zupełnie nie wiadomo, co zastąpi nam ten stary ład. W dobie internetu pewnie i tak o wszystkim zdecydują tzw. boty. Oby nie te z Rosji.