Jak w filmie: oni dwaj zdobyli cały kraj
Prawo i Sprawiedliwość ma już szesnaście lat. Dzisiejszą siłę zawdzięcza Lechowi i Jarosławowi Kaczyńskim. Prezes PiS jest przykładem wyjątkowej konsekwencji politycznej.
Dokładnie szesnaście lat temu Lech i Jarosław Kaczyńscy wraz z pięciuset działaczami upadającej Akcji Wyborczej Solidarność założyli partię, która dziś sprawuje prawie nieograniczona władzę w Polsce. Burzliwa historia tego ugrupowania i jej ostateczny sukces w 2015 roku wiążą się wyłącznie z braćmi bliźniakami: to ich partia oraz ich idee. Jarosław Kaczyński może śmiało mówić o sobie, że Prawo i Sprawiedliwość to on. Ale pisane tylko z dużych liter. Hasło to, napisane małymi literami jest, najłagodniej mówiąc, nieprawdziwe.
„My dwaj, my dwaj, zdobędziemy cały kraj” - śpiewali Jacek i Placek w filmie „O dwóch takich co ukradli księżyc”. Cztery dekady później spełniły się filmowe marzenia bliźniaków. Jarosław i Lech Kaczyńscy, „ojcowie założyciele” IV RP, zdobyli w wyborach 2005 roku władzę w Sejmie i Pałacu Prezydenckim. I gdyby nie doszło do katastrofy smoleńskiej ta wyjątkowa „dwuwładza” odciskałaby piętno na państwie. Jednak myli się ktoś, kto twierdzi, że Jarosław Kaczyński nie marzył już w pierwszych latach o nowej Polsce. W Sejmie zapowiadał: „III Rzeczypospolita nie wypełnia swojego elementarnego obowiązku i jeżeli to będzie trwało nadal, to z całą pewnością przyjdzie czas, w którym będzie potrzebna Rzeczypospolita IV”. Choć lata 1993 - 1999 to okres politycznej marginalizacji Jarosława, to w końcu doczekał się swojej IV RP.
Od ZOMO do układu
8 czerwca 2001 roku Prawo i Sprawiedliwość zostało zarejestrowane w sądzie. W skład organu założycielskiego partii weszło 59 osób, ale nawet interesujący się polityką obywatel nie potrafiłby wymienić ani jednego nazwis ka prócz Lecha i i Jarosława, może jeszcze Ludwika Dorna. Działacze nowego ugrupowania wywodzili się w większości ze środowisk AWS i Ruchu Odbudowy Polski. Jeden z bliskich współpracowników braci komentował wówczas, że Lech mówił o wizji uczciwej Polski i silnego prezydenta, a Jarosław miał wizję prawicowej partii dla wnuków.
Kamieniem milowym popularności braci okazała się działalność Lecha jako ministra sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Kaczyński przeprowadził wiele reform w ministerstwie, a jego żądania zaostrzenia kar dla przestępców (nawet kary śmierci) zyskały poparcie społeczeństwa. Według sondaży ponad 80 proc. Polaków uważało go za najlepszego ministra Buzka. W lipcu 2001 roku Lech Kaczyński odszedł z rządu.
Przełomowe dla PiS okazały się wybory parlamentarne z września 2001 roku. Kiedy SLD zmiażdżył konkurencję zdobywając ponad 200 mandatów, partia braci Kaczyńskich uzyskała ich niewiele, bo 44 - ale zaledwie po kilku miesiącach istnienia. Rok później Lech zwyciężył w wyborach samorządowych na prezydenta Warszawy kreując się na silnego człowieka walki z korupcją, prywatą i złodziejami. Obejmując urząd powiedział zdanie, które będzie przewijało się w PiS do końca dekady: „Zdaję sobie sprawę, że mam potężnych przeciwników, którzy boją się tego, żeby nastąpiła zmiana układu”. Później zarówno Kaczyńscy, jak i współpracownicy eksploatowali hasło „układu”, poprzez „Mordo ty moja!” aż do prób stworzenia... komputerowego schematu układu.
Tymczasem wielu z najbliższych współpracowników braci wykruszało się w pierwszych latach działalności PiS: m.in. „trzeci bliźniak” Ludwik Dorn, Marek Jurek i Kazimierz Michał Ujazdowski. Jarosław Kaczyński nie tolerował żadnych oznak sprzeciwu. I już wtedy narzucił swojej formacji specyficzny język brutalnej walki po jednej stronie i jedynie słusznej misji po drugiej. Przez wszystkie przypadki odmieniane były słowa prawdziwi Polacy, naród, wiara, Kościół, wola większości, wspólnota, państwo, tradycja, wielkość, godność i prawdziwa demokracja. Na drugim biegunie natomiast bracia mieli ogromny arsenał inwektyw wobec inaczej myślących, rozrastający się z biegiem lat: wrogie kręgi, potężne siły, szara sieć, ZOMO, Targowica, zdrajcy, łajdacy, genetyczna zdrada, perfidna akcja, wielkie kłamstwa itd. Bo fundamentem, na którym Jarosław Kaczyński zbudował swoją pozycję jest spiskowa teoria dziejów i absolutna niezdolność do kompromisu. Sednem spisku jest „układ” postkomunistów z liberałami PO i Michnika i resztą pożytecznych idiotów, którzy ulegli propagandzie „Gazety Wyborczej”.
Taka retoryka święciła triumfy w czasie wyborów parlamentarnych 2005 roku. Po kompromitacji rządu SLD dla braci Kaczyńskich nadszedł czas zbierania owoców. Jesienią w wyborach parlamentarnych zwyciężył PiS, a w prezydenckich Lech Kaczyński. Był to niesłychany triumf, na który cieniem położył się tylko brak większości w Sejmie. PiS zdobył 155 mandatów i musiał wejść w koalicję z Samoobroną Andrzeja Leppera i Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha.
Problem w tym, że zdemaskowanie i uwięzienie sławetnego „układu” szło jak po grudzie, mimo że dwa lata to wystarczający czas na postawienie zarzutów choć części komunistów, agentów i zdrajców. Od biedy ludźmi „układu” można nazwać Lwa Rywina, Andrzeja Pęczaka czy Aleksandrę Jakubowską, ale zarzuty postawiono im jeszcze za rządów SLD. Nawet Antoni Macierewicz, bicz na wszelkiej maści agentów, musiał przyznać, że układ „jest tak silny, że państwo nie jest w stanie z nim wygrać”. I to właśnie był dowód na to, że zdradziecki układ naprawdę istniał.
Pierwsza kadencja rządu PiS upłynęła pod znakiem chaosu. Koalicja ognia i wody przetrwała niedługo, tak jak pierwszy premier Kazimierz Marcinkiewicz. Dziś jest zagorzałym wrogiem Jarosława Kaczyńskiego, ale w expose zapewniał o jego geniuszu. Dopiero kiedy Jarosław Kaczyński objął fotel prezesa Rady Ministrów, poznaliśmy - na własnej choćby lustracyjnej skórze - jego idee fixe, powracające dziś ze zdwojoną siłą. Premier tłumaczył, że kiepska sytuacja Polski „tkwi w dominacji różnych, niedobrych interesów grupowych, które wywierały wpływ na polską politykę we WSZYSTKICH (podkreślenie J.D.) jej dziedzinach”. Mówił o dogłębnej lustracji, także materialnej, która jednak pod wpływem wrażych sił się nie udała: „To jest budowanie układów mafijnych wokół aparatu państwowego. To jest przenikanie mafii do tego aparatu. To jest ta choroba, z którą chcieliśmy walczyć, deklarowaliśmy walkę i walczyć będziemy!”.
Spuścizna Lecha Kaczyńskiego
Toteż nie ma się co dziwić, że szesnastoletnia historia PiS kończy się na naszych rewolucją we WSZYSTKICH dziedzinach życia. Jednak odpowiedzialność za jej skutki spadnie nie na ideologa i lidera, lecz na panią premier i prezydenta.
W kolejnych wyborach parlamentarnych, po upadku pierwszego rządu PiS, zwyciężała Platforma. Wkrótce, w 2010 roku, doszło do niespotykanej tragedii. W Smoleńsku zginął prezydent i 95 najważniejszych osobistości państwa. Paradoksalnie, ten dramat zmobilizował elektorat PiS zadręczający co miesiąc społeczeństwo mitem zamachu i wielkości Lecha Kaczyńskiego. Warto jednak przypomnieć niektóre obietnice Lecha Kaczyńskiego, swego rodzaju „spuściznę”, z której czerpie dziś Jarosław.
Jako kandydat na prezydenta Lech Kaczyński proponował uchwalenie nowej konstytucji wzmacniającej rolę prezydenta (włącznie z możliwością wydawania dekretów!) oraz z większymi uprawnieniami do rozwiązywania parlamentu i dymisjonowania rządu. Obiecywał powołanie tzw. komisji prawdy i sprawiedliwości, co w samym założeniu rodziło konflikt z Trybunałem Konstytucyjnym ponieważ taki twór byłby quasi-sądem . Zapowiadał lustrację ponad 100 tys. obywateli i 15-letni zakaz pracy na stanowiskach publicznych dla osób, które się przyznały do współpracy z organami bezpieczeństwa lub pełniły funkcję w PZPR. Lech Kaczyński zapowiadał też oczyszczenie wymiaru sprawiedliwości, służb specjalnych i dyplomacji oraz rezerwował dla głowy państwa prawo usuwania sędziów, którzy „się skompromitowali”. Właśnie taki program realizuje dziś prezydent Turcji.
Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy i Naczelny Sąd Administracyjny miały zostać oczyszczone z osób „z nielojalną przeszłością wobec niepodległej Polski”. Prezydent miałby prawo oceniać lojalność sędziów. W polityce zagranicznej Lech Kaczyński zamierzał prowadzić twardą politykę wobec Niemiec i Rosji, a także osłabić integrację Polski w ramach Unii Europejskiej. Powstał nawet projekt konstytucji, według której prezydent mógłby rozwiązywać parlament i wydawać rozporządzenia z mocą ustawy!
Konsekwencja Jarosława Kaczyńskiego przez ostatnich szesnaście lat nie ma sobie równej wśród polityków. Po przegranych przez PO wyborach zarzucano jej, że za bardzo straszyła PiS-em. Nie były to jednak strachy na Lachy. Z kolei tuż przed wyborami parlamentarnymi prezes PiS oświadczył: „I my, proszę państwa, mimo wściekłych ataków, mamy na to zwycięstwo pełną szansę. Ale pod dwoma warunkami: pierwszy z nich, że dotrzymamy zobowiązań, a drugi, że nasze rządy będą przeciwieństwem rządów prawa”...
I nie było to chyba przejęzyczenie.