Jak wnuk pewnego ubeka udowadnia, że Polska Ludowa upadła, bo walczyła o to SB
Jako szef Solidarności był on niekwestionowanym przywódcą walki o niepodległość w latach 80. Czy ja kiedykolwiek mówiłem, że jego działalność z tamtych lat nie zasługuje na najwyższe uznanie? Mówiłem, że zasługuje, bo zasługuje. Czy jednocześnie nie mówiłem, że jego działalność jako prezydenta z pierwszej połowy lat 90. (...) nie zasługuje na najwyższą naganę? Też mówiłem. Ten drugi fakt nie przekreśla tego pierwszego”.
To Lech Kaczyński o swoim byłym szefie, którego teraz ekipa jego brata wzięła na cel z zadaniem: zniszczyć za wszelką cenę. A pierwszym snajperem jest Sławomir Cenckiewicz, historyk, co to już na początku swej pracy badawczej wybrał, po której stronie mocy stoi. Dlaczego? Boję się taniego psychologizowania, ale czy nie miało jakiegoś znaczenia to, że w pierwszych dniach pracy w IPN odkrył, że jego dziadek, z którym po rozwodzie rodziców miał podobno słaby kontakt, był wysokim funkcjonariuszem aparatu bezpieczeństwa?
Takie rzeczy potrafią w ludziach siedzieć. Obrońcy Cenckiewicza i bliskiej mu opcji pościgowej mogą się oburzyć i rzec, że on zajmuje się Wałęsą, by ludzie poznali prawdę. No tak, tylko jaką? Którąś ze słynnej triady tischnerowskiej – świento prawda, tys prawda i gówno prawda? No właśnie... Ale załóżmy, że szuka tej, co to „świento”. Jestem nawet w stanie zrozumieć przeglądanie papierów przygotowanych (spreparowanych?) przez Służbę Bezpieczeństwa. Bo wtedy jest jakaś możliwość ustalenia, czy współpracował, czy nie, choć nikt do końca nigdy nie sprecyzował, co faktycznie było już czystym donosicielstwem, a co wodzeniem za nos służb w imię wyższych celów. Sam nie przesądzam, co Wałęsa wtedy robił.
Zastanawia mnie także, dlaczego do tej pory, zanim przypuszczono frontalny atak na lidera pierwszej Solidarności, nie zgłosił się nikt ewidentnie skrzywdzony donosami TW Bolka. Bo teraz to pewnie znajdzie się stado. Opinie grafologów to jedno, poznanie kontekstu drugie. Jak mawiał Monteskiusz – „Co jest prawdą dziś, okazuje się fałszem jutro”. Ale czy przystoi historykowi krążenie wokół zniszczonego grobu dziecka i opowiadanie, że to nieślubny potomek Wałęsy, co Cenckiewicz uczynił czas jakiś temu? Historyk opiera się na faktach, dokumentach, nie plotkach ludzi wspominających, co drzewiej tu mówiono o pewnej pannie, która urodziła nieślubnego syna. Tym się różni praca naukowa od poszukiwania tanich sensacji.
Albo sprawa Danuty Wałęsy. Żona byłego prezydenta napisała książkę o sobie. Żony nie takich mężów piszą, więc nic dziwnego. Jednak Cenckiewicz czuwał i postanowił coś dodać od siebie, wypominając autorce, że o niektórych sprawach zapomniała. W jednym z tekstów krytykujących książkę zauważył, iż „Najpoważniejsze konflikty z prawem miał jej ojciec. W jednej z charakterystyk bezpieki z 1 983 r. czytamy: »Notorycznie nadużywa alkoholu (...). Utrzymuje kontakty z marginesem społecznym«”. A potem autorkę nazywa „niemotą”, itp. Terminologia naukowa jak nic. Czy nie zaczyna to wyglądać na obsesję?
Wszystko przebija ostatnia wypowiedź: – Bezpieka powiedziała tak: popieramy Wałęsę, ale pragniemy jego zwycięstwo uczynić możliwie nieznacznym. I to jest kwintesencja pomysłu komunistów na Wałęsę – zauważa. Czyli komuniści zwerbowali Lecha Wałęsę, by obalić PRL?! To nie obsesja, to inny wymiar rzeczywistości, której nie pojmuję. Tak jak i tego, że w programie nauczania nie ma z nazwiska wymienionego założyciela Solidarności. W podręcznikach pewnie będzie o Porozumieniach Sierpniowych, które sygnowali wicepremier Mieczysław Jagielski i półmetrowy długopis z papieżem. Te Porozumienia to był cud, ale wtedy nie przypuszczałem, że aż taki.