Jak wygląda dzień Jacka Wąsińskiego z Leśnego Pogotowia?
Leśne Pogotowie Jacka Wąsińskiego działa w Mikołowie już od 22 lat. W tym czasie przez ośrodek przewinęło się prawie 10 tysięcy dzikich zwierząt, zranionych i po wypadkach. Jak wygląda tu codzienne życie?
Jedno jest pewne: Wąsiński telefon ma zawsze naładowany i zawsze przy sobie. Kiedy do niego dzwonisz, właśnie prowadzi z kimś rozmowę. Potem dzwonisz jeszcze raz i kolejny, jeśli dalej jest zajęty, nie trać nadziei - Wąsiński zawsze oddzwania, bo wie, że jego telefon dzwoni zawsze wtedy, kiedy dzieje się coś złego i jakieś zwierzę czeka właśnie na jego pomoc.
- Czasem już mnie trochę przeraża ilość tych połączeń, gdyby ktoś sprawdził bilingi z mojego telefonu, to jeszcze wyszłoby na to, że Wąsiński cały dzień wisi na telefonie - śmieje się założyciel Leśnego Pogotowia przy Nadleśnictwie Katowice. Jak sama nazwa ośrodka wskazuje, Wąsiński stara się reagować zawsze i natychmiast, nieważne czy wybiła północ, czy przewraca się właśnie na drugi bok o czwartej nad ranem. Trzeba jechać, opatrzyć zwierzę i zabrać na leczenie do Mikołowa, do Leśnego Pogotowia.
W ciągu ostatnich trzech miesięcy Wąsiński przejechał ponad 10 tys. km, to już standard, bo na interwencję nie raz trzeba pojechać bardzo daleko. - Zgłaszają się do mnie nie tylko mieszkańcy Śląska, ale też Opolszczyzny, województwa małopolskiego, telefony właściwie odbieram z całej Polski, ale jadę tam, gdzie dam radę - mówi pan Jacek.
I tak już od 22 lat. Czy Wąsiński się zmęczył? Jasne, że tak. Dzień zaczyna między 5 a 5.30, a kończy grubo po północy. Kiedy już mu się nawet zaczyna coś śnić, zdarza się, że zadzwoni telefon. I tak w koło Macieju. Ale to właśnie jest życie Wąsińskiego, a właściwie nie tylko jego życie, a całej rodziny Wąsińskich, bo ich dom mieści się na terenie ośrodka.
Zapomnieli już, co to prawdziwy urlop albo zabawa sylwestrowa. W Leśnym Pogotowiu nie ma dni wolnych i zwolnień lekarskich. Tu jedyni pacjenci to zwierzęta.
Wąsiński jak karmiąca matka
- Dzień zaczynamy od karmienia, trzeba wstać zaraz po 5-tej i zacząć od karmienia naszych maluchów, to te zwierzęta, które wymagają największej troski. Mamy je u siebie w domu i to żona dokłada wszelkich starań, by niczego im nie brakowało - podkreśla Wąsiński. Mowa tu o maleńkich sarenkach, zajączkach i przede wszystkim ptakach. Sam Wąsiński spełnia się raczej jako karmiąca matka na wybiegach. - Butelki trzymam w obu rękach, między kolanami i gdzie tylko dam radę, bo jak karmię, to już zlatują się wszyscy - opowiada. Kiedy już wszyscy, mali i ci więksi pacjenci, są nakarmieni, czas na codzienne uzupełnienie zapasów. - Trzeba w jednym sklepie kupić mięso, warzywa, w innym ziarna, granulaty, w sklepach zoologicznych karmy, czasem dodatkowe sprzęty, dla łosi np. potrzeba mi jeszcze tzw. liściarki z gatunków różnych drzew, więc jadę do lasu, a dla drozdów i cietrzewi np. kupuję zawsze o tej porze świeże jagody - mówi pan Jacek. Zakupy jednak nie zawsze należą do spokojnych. Zaczynają się rozdzwaniać telefony.
Ośrodek czynny całą dobę?
Zazwyczaj wygląda to tak, że ktoś przez przypadek znalazł ptaka, który nie lata, bo albo skrzydło złamał, albo maluch to taki, że właściwie, dziwne byłoby, gdyby umiał już latać. Ale ludzie i tak reagują, biorą na ręce i dzwonią do Leśnego Pogotowia.
- Najczęściej jednak telefony do mnie są uzasadnione, cieszy mnie to zaangażowanie i miłość do zwierząt. Czasem tylko zdarzy się, że ktoś np. małego ptaszka odbiera rodzicom, wtedy każdemu indywidualnie daję lekcję na telefon, że ma do czynienia z tzw. podlotem, maluchem, który nieporadnie skacze z gałęzi na gałąź i dopiero próbuje swoich sił w locie, pozwólmy mu na tę naukę - zachęca pan Jacek.
Edukacja na telefon to już standard u Wąsińskiego. - Pytam zawsze o gatunek ptaka i oczywiście nie spodziewam się odpowiedzi, ale liczę zawsze na MMS, jak mam już zdjęcie u siebie na telefonie, to wiem wszystko i wiem jak działać dalej, zabrać czy zostawić, pomoc jest potrzebna na już albo można przyjechać następnego dnia - tłumaczy Wąsiński i podkreśla, że czasem bardziej pomaga się tym zwierzętom, kiedy się ich nie łapie i nie wyrywa z naturalnego środowiska.
- Pamiętajmy, że to są zwierzęta dzikie, dla nich żadna niewola nie jest tak dobra jak wolność, która może być czasem surowsza - komentuje Wąsiński.
- Zdarzyło mi się kiedyś, że pani przywiozła małego dzika, którym opiekowała się przez kilka dni we własnym domu, martwiła się, czy w Leśnym Pogotowiu dziczek będzie miał się tak dobrze, jak u niej w domu, bo spał z nią w łóżku i na poduszeczce. Kiedyś też zdarzyło się, że ktoś oddawał do nas małego ptaszka, usilnie zaznaczał, że trzeba go koniecznie przykrywać, bo cały się trzęsie i najprawdopodobniej ma grypę. To tylko dwa przykłady, które mógłbym mnożyć. Zacznijmy kochać zwierzęta tak, jak one by tego chciały, są pewne granice zdrowego rozsądku i tego się trzymajmy. Musimy wiedzieć, w którym momencie nasza pomoc zwierzęciu rzeczywiście jest pomocą, a kiedy zaczynamy mu szkodzić przez naszą nadgorliwość - wyjaśnia Wąsiński.
W Leśnym Pogotowiu zwierzęta dochodzą do zdrowia, a niektóre spędzają swoją emeryturę. Ponadto zwierzęta nie są oswajane z ludźmi, a obecność człowieka ogranicza się tu do minimum. - Młode zwierzęta przystosowujemy do życia na wolności, a ranne i poszkodowane do przywrócenia naturze - podkreśla leśnik. I choć część telefonów mógłby odrzucić, nie odpowiadać na pytania i zwyczajnie odesłać do kogoś innego, to założyciel Leśnego Pogotowia nigdy tego nie robi. - Powstało i powstaje wiele ośrodków rehabilitacyjnych dla dzikich zwierząt w Polsce, ale to ośrodki, które najczęściej po godzinie16 nie odbiorą już żadnego telefonu, nie chciałbym, żeby kiedyś ktoś powiedział coś takiego o Leśnym Pogotowiu - komentuje Wąsiński.
- I choć lata mijają i może warto byłoby zrobić z tym wszystkim porządek, to jednak trudno mi wyobrazić sobie, że komuś nie pomogę, z kimś nie porozmawiam. Czasem może mnie zdradzić ton głosu, zły i zniechęcony, kiedy z jednej interwencji gonię na drugą, ale tak już mam. Nie mogę myśleć o sobie, kiedy inni mnie potrzebują, choć nie raz chciałbym od tego szaleństwa odpocząć. Położyć się wcześniej, wstać później, wyłączyć komórkę. Ale nic z tego, Leśne Pogotowie to mój wybór, moja pasja i to chcę robić - przyznaje leśnik.
O urlopie Wąsińscy nawet nie myślą. Wakacje kojarzą im się z upałem i jeszcze większą liczbą interwencji, latem zawsze przygotowują się na przyjęcie dużej liczby lokatorów. To właśnie dla nich cały czas modernizują przystosowują woliery i wybiegi w Leśnym Pogotowiu.