Jak żyło się w Łodzi w pierwszym roku po opuszczeniu miasta przez Niemców?
19 stycznia 1945 r. do Łodzi wkroczyła Armia Czerwona. Dymy unosiły się nad więzieniem w Radogoszczu, które uciekający Niemcy spalili. Śmierć poniosło tam 1,5 tys. więźniów. Po latach okupacji niemieckiej życie w mieście powoli wracało do normy, ale nie było łatwe.
W lutym 1945 r. narzekano na brak węgla. W związku z tym wzywano wszystkich do oszczędności w zużyciu energii elektrycznej. A szczególne restrykcje narzucono na ludność niemiecką, która jeszcze pozostała w Łodzi.
„Zabrania się jej kategorycznie używania wszelkiego rodzaju grzejników elektrycznych” - napisano w rozporządzeniu. - „Zezwala się tej ludności na korzystanie jedynie z jednej lampy o mocy najwyżej 25 watów. Przy czym zużycie energii przypadające na jedno mieszkanie nie może do końca bieżącego miesiąca przekroczyć 3 kilowatów! W razie nie zastosowania się do powyższych zarządzeń prąd zostanie natychmiast wyłączony!”
„Dziennik Łódzki”, który ukazał się na początku lutego, pisał, że „dezerterzy, a także agenci faszystowscy w mieście dokonali szeregu napadów rabunkowych”.
„Niekiedy występujący w mundurach wojskowych!” - podkreślano. - „Pewna liczna rabusiów została już aresztowana i oddana do dyspozycji prokuratora przy Trybunale Wojennym Armii Czerwonej”.
Podawano, że aresztowano Stanisława Przywodzika i Stanisława Karpięta zamieszkałych przy ul. Kamiennej. Do aresztu trafił również żołnierz - dezerter Mułajew. Miała im zostać wymierzona surowa kara.
Michał Szewczyk, znany łódzki aktor związany z Teatrem Powszechnym, dobrze pamięta 1945 r. Mieszkał wtedy z rodzicami w Rudzie Pabianickiej. Miasto opuścili Niemcy, ale postrach budzili Rosjanie. Pan Michał opowiadał, że w Rudzie szybko rozniosły się ostrzeżenia, by chować się po domach, siedzieć po ciemku i nikomu nie otwierać. Rosjanie mieli do nich wchodzić i gwałcić kobiety.
- Po dwóch - trzech dniach, gdy biegałem po zaspach śniegu, zobaczyłem jakiś krzyczący tłum koło sklepu - wspominał Michał Szewczyk. - Zaczęto mówić, że do mieszkania, które zajmowała matka z dwoma córkami, weszli Rosjanie i zaczęli gwałcić kobiety. Ktoś musiał o tym powiadomić radzieckie dowództwo, bo dosyć szybo pojawił się tam samochód marki Willis. Siedziało w nim dwóch żołnierzy. Kierowca i jakiś oficer.
Weszli do domu, po chwili pojawili się z dwoma żołnierzami. Zabrali im pasy, szynele. Poszli z nimi pod płot. Oficer wyjął nagana i zastrzelił ich na oczach mieszkańców Rudy. Ludzie zaczęli krzyczeć, że tak nie można, bez sądu.
- Nie krzyczcie, nie krzyczcie, ludzi u nas dużo! - odpowiedział oficer i odjechał.
W „Dzienniku Łódzkim” pojawiały się komunikaty wzywające, by robotnicy łódzkich fabryk zgłaszali się do pracy. Mieli to robić pod rygorem osobistej odpowiedzialności. Do 5 lutego w fabryce mieli zameldować się robotnicy z fabryki J. Johna.
Natomiast Rozgłośnia Polskiego Radia w Łodzi poszukiwała płyt gramofonowych, zwłaszcza z polską muzyką lekką i przyjemną. Zaznaczano, że nie mogą na nich znajdować się niemieckie utwory. Nie brakowało też dramatycznych ogłoszeń, jak to mówiące, że 18 stycznia, a więc dzień przed wkroczeniem do Łodzi Armii Czerwonej, zaginęła 48-letnia Helena Jurczyk. Kobieta była nerwowo chora.
Dużo pracy miały powołane w Łodzi Sądy Specjalne. Stanęła przed nim 29-letnia Lidia Paraik. Była obywatelką Polski, ale niemieckiego pochodzenia. Przed wojną studiowała trzy lata na wydziale nauk przyrodniczo-matematycznych Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie. Po wybuchu wojny wyszła za mąż za Niemca ze Zgierza. Pojechała do tego miasta i zarządzała szwalnią, której właścicielem był jej mąż. Urządziła obóz dla swoich pracownic, dziewcząt w wieku od 12 do 30 lat.
„Paraik w nieludzki sposób znęcała się nad pracownicami” - pisał „Dziennik Łódzki”. - „Biła je po twarzy i maltretowała. Ponadto kazała żandarmom ogolić im głowy i po pięciodniowym więzieniu ich w piwnicy, kazała je wyprowadzić na ulice, gdzie pod eskortą żandarmów, zbierały kamienie.”
Lidia Paraik została skazana na karę śmierci.
Przed łódzkim Sądem Specjalnym stanął też Kazimierz Kaniewski, z zawodu cieśla. Po wkroczeniu Niemców podpisał volkslistę. Pracował w łódzkiej Elektrowni Miejskiej i znęcał się na zatrudnionymi tam Polakami. Oskarżał ich przed Niemcami, że chcą go zabić. Potem na jakiś czas wyjechał do Niemiec, gdzie nadzorował pracę polskich robotników przymusowych. Tu też znęcał się nad nimi. Sąd skazał go na śmierć.
Pełnomocnikiem Rządu Tymczasowego na Łódź i woj. łódzkie został Kazimierz Mijal, który wojnę spędził w Warszawie.
- Sklepy zostaną otwarte w najbliższych dniach - zapewniał towarzysz Mijal w wywiadzie dla „Dziennika Łódzkiego” - Zarządzenia, jakie zostaną wydane, rychło uruchomią wolny rynek. Ale charakter tych zarządzeń nie może być na razie podany do publicznej wiadomości. Lokale handlowe, po udowodnieniu czyją były własnością przed wojną, zwrócone będą prawym właścicielom. Towary zostawione przez Niemców podczas ucieczki przejdą na własność państwa.
Kilka miesięcy później Kazimierz Mijal w wywiadzie dla „Dziennika Łódzkiego” mówił, że po przyjeździe do Łodzi wielkie wrażenie zrobił na nim teren po getcie.
- Gdym je zwiedzał, zakomunikowano mi, że z 250 tys. ludności żydowskiej w getcie ocalało zaledwie 800 osób, w tym inżynier Weinberg, dyrektor Elektrowni Łódzkiej - mówił Mijal. - Znajomość sieci elektrycznej uratowała mu życie. Po uwolnieniu inżynier Weinberg z miejsca przystąpił do uruchomienia Elektrowni.
Prezydent miasta podkreślał, że stan finansów Łodzi nie wyglądał najlepiej. Zaledwie 50 proc. budżetu pokrywane było z wpływów, resztę stanowiły dotacje i subwencje państwowe.
- Musimy sobie zdać sprawę, że samorząd Łodzi jest jednym z najbiedniejszych w Polsce - mówił Kazimierz Mijal. - A takie przedsiębiorstwa jak Gazownia, Wodociągi czy Tramwaje, które powinny doprowadzać do kas miejskich znaczny dochód, same borykają się ze znacznymi trudnościami. Poza tym mieliśmy jeden pilny wydatek, który trudno było pomieścić w budżecie w wydatkach zwyczajnych. Chodzi o zakup sprzętu szkolnego. Poprzednie urządzenia szkolne obliczone na 50 tys. dzieci okupant zniszczył, pozostawił tylko sprzęt dla własnych 20 tys. dzieci. Trzeba było więc tę palącą sprawę rozwiązać.
Prezydent Mijal zaznaczył, że kolejnym problemem do rozwiązania była sprawa kanalizacji i wodociągów. W 1945 r. z wodociągów korzystało 200 domów, a z kanalizacji 1800. Uważał, że do sieci kanalizacyjno-wodociągowej w kwadracie ulic: Kilińskiego, Żeromskiego, Bandurskiego i Pomorskiej należy włączyć ponad 1000 nieruchomości.
- Gdy przeprowadzimy tę akcję to 170 tys. osób będzie korzystać ze zdrowej wody - zapewniał prezydent Łodzi. - Koszt realizacji tego projektu wyniesie ok. 40 mln zł.
8 lutego 1945 r. uruchomiono w mieście kilka linii tramwajowych. Jednocześnie zaznaczano, że po nadejściu transportu węgla z Zagłębia Dąbrowskiego ruszą już wszystkie.
Zaczęło też pracować dziewięć szpitali, które mogły przyjąć 800 chorych. „W pilnych przypadkach, na polecenie pisemne lekarza, pacjent może być przewieziony konno karetką pogotowia mieszczącego się przy ul. Gdańskiej 83” - informowano.
Ale zaraz po wojnie Łódź miała też swoje wielkie dni. Niektórzy przekonywali, że to miasto powinno być stolicą Polski. Tak się jednak nie stało. Czy Łódź miała na to jakiekolwiek szanse?
Czy Łódź miała szanse stać się stolicą Polski? Przeczytaj jak wyglądało życie po zakończeniu 2. wojny światowej.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień