Jan III Sobieski staje się dzisiaj władcą wyjątkowo pożądanym
NBP wypuszcza na rynek nowy banknot - 500 złotowy, z wizerunkiem Jana III Sobieskiego. Będzie nieco większy niż banknot 200-złotowy. Jego wymiary to 150 x 75 mm. Wizerunek banknotu zaprojektował Andrzej Heidrich.
Już dzisiaj do obiegu trafi nowy banknot z nominałem 500 złotych. Na banknocie znalazł się wizerunek Jana III Sobieskiego, tak by zachować chronologiczną ciągłość serii „Władcy polscy”. Wizerunek banknotu zaprojektował nie kto inny, a Andrzej Heidrich, grafik, autor pozostałych polskich banknotów obiegowych o nominałach 10, 20, 50, 100 i 200 zł, ale i projektant znaczków pocztowych czy książek.
- Struktura nominałów naszych banknotów pozostawała bez zmian od 1995 roku. Wówczas przeciętna pensja wynosiła 800 zł, dziś - ponad 4 tys. - tak, w czerwcu zeszłego roku, tłumaczył decyzję o wprowadzeniu nowego nominału ówczesny prezes banku centralnego Marek Belka.
NBP pokazał także dane, z których wynikało, że w Polsce rośnie zapotrzebowanie praktycznie tylko na dwa najwyższe nominały - 100 i 200 zł. Ale też razem stanowią one trzy czwarte banknotów w obiegu. I ten wyższy popyt oraz możliwość obniżenia kosztów druku i przechowywania tzw. zapasu strategicznego stoją za emisją nowej 500-złotówki.
Wśród najważniejszych zabezpieczeń, jakie znajdą się na nowym banknocie, są znaki widoczne w świetle UV, w tym kwadrat z napisem: 500 zł, z lewej strony u góry - w kolorze zielonym, fragmenty ornamentów i napisów mikrodrukiem oraz elementy owalu z prawej strony portretu - w kolorze jasnozielonym, numeracja w lewej części banknotu - w kolorze czerwonym.
Zabezpieczeniem będzie także nitka (okienkowa) w środkowej części banknotu, z powtarzającą się liczbą: 500 oraz powtarzającym się napisem: 500 zł.
Nowy banknot mógł zaprojektować nie kto inny jak Andrzej Heidrich, nierozerwalnie związany z wyglądem tego, co nosimy w portfelach. Heidrich zaprojektował w sumie 25 banknotów, które weszły do obiegu, ale zrobił ich łącznie koło 70.
Swego czasu grafik opowiadał nam o początkach swojej pracy nad polskimi banknotami, był wtedy zatrudniony w Czytelniku, a jego dodatkowe zajęcie owiane było wielką tajemnicą. Znaczki projektował w domu, przy stole.
„Wiedziała o tym tylko moja żona. Była pierwszym recenzentem, krytykiem. Ale w Czytelniku były uwagi do mojej pracy. Słyszałem: „Co ty sobie wyobrażasz, tego zrobić nie chcesz, tego też nie, za mało się angażujesz”. Poszedłem więc do banku i powiedziałem, że niestety - albo muszę zrezygnować z projektowania banknotów, albo muszę przestać pracować w Czytelniku, bo w ten sposób nie mogę funkcjonować. Wtedy zapytano, czy dyrektor Czytelnika jest partyjny? No, jest. To proszę jemu o tym powiedzieć i zobowiązać do zachowania tajemnicy. I tak się stało. Wtedy z góry nie było już nacisków, że się mało udzielam w pracy” - opowiadał Heidrich Anicie Czupryn.
Ale zaczęło się tak, że Andrzej Heidricha zaproszono do konkursu na projekt banknotu 1000-złotowego, razem z nim dziewięciu innych grafików. Trzech wyróżniono, między innymi Heidricha.
„W moich projektach były stroje ludowe. Następnie zamówiono u mnie dwa banknoty - 100 i 500-złotowe, z Fryderykiem Chopinem i Marią Curie-Skłodowską. Było już ustalone, że te banknoty z moimi projektami pójdą do produkcji. W ostatniej chwili dyrektor Bartosik, który był ówczesnym dyrektorem departamentu emisyjno-skarbowego powiedział: „No, ale musimy pokazać te projekty premierowi Jaroszewiczowi”. Jaroszewicz był numizmatykiem, zbieraczem amatorem. Następnego dnia dzwoni do mnie dyrektor i mówi: „Panie Andrzeju, niestety, pan premier nie zaakceptował tych projektów z dwóch powodów.” Pierwszy powód to był taki, że nie odpowiadały mu postaci zamieszczone na tych banknotach, a drugi - moje nazwisko. Bo ja swoje projekty podpisałem. Premier skrzywił się, mówiąc: „Heidrich? Zaraz pomyślą, że to Niemcy robili polskie pieniądze”. Projekt więc upadł i myślałem, że na tym moja współpraca z bankiem się skończyła. Tym bardziej, że potem dowiedziałem się, że banknot 1000 zł projektuje profesor Henryk Tomaszewski i profesor Julian Pałka. Banknot wszedł do obiegu, a ja pomyślałem: „No, to koniec. Zajmuję się swoimi sprawami” -wspominał grafik.
Ale w 1974 r. wrócił do współpracy z NBP, a dokładnie w momenecie, kiedy ten postanowił wypuścić nową serię „Wielcy Polacy”. Pierwszy do obiegu wszedł banknot 500-złotowy z Tadeuszem Kościuszko projektu Heidricha właśnie, potem były kolejne. W końcu przyszedł czas na Jana III Sobieskiego, ale też bankowcy wskazują na potrzebę wypuszczenia banknotu o takim właśnie nominale.
Jak tłumaczą, w powszechnym obiegu w Polsce znajduje się obecnie ponad 1,77 mld sztuk banknotów. W ciągu ostatnich 6 lat wartość banknotów i monet w polskiej gospodarce prawie podwoiła się. Tymczasem struktura nominałowa banknotów w Polsce nie zmieniła się od 21 lat, czyli od 1995 roku, o czym mówił Marek Belka. Banknot 200 zł - najwyższy nominał funkcjonujący na polskim rynku - pod względem siły nabywczej jest najniższym wśród najwyższych nominałów stosowanych w krajach Unii Europejskiej. I tak przykładowo czeski banknot o wartości 5000 koron ma równowartość 822,9 zł, duńskie 1000 koron - 598,1 zł, a chorwackie 1000 kun - 594,3 zł. Najwyższą wartość w Europie ma 1000 franków szwajcarskich - jest to równowartość 4002,5 zł (dane na 24 maja 2016 r.).
Ale wróćmy trochę do korzeni. Jak pisze prof. Wojciech Morawski na stronach NBP, „banknoty, czyli pieniądze papierowe, po raz pierwszy pojawiły się w Chinach w X wieku. Były wymienialne na kruszec, a ich ważność była ograniczona do 3 lat. W XII wieku doszło w Chinach do wielkiej inflacji. W 1377 roku przeprowadzono tam reformę walutową, wprowadzając „cenny banknot Wielkich Mingów”. Miał on tylko jeden nominał i zapewnił Chinom stabilność walutową na następne dwa stulecia. Doświadczenia chińskie w dziedzinie emisji pieniądza papierowego były znane w Europie, m. in. dzięki książce Marco Polo, ale traktowano je jako mała znaczącą ciekawostkę. Europejską kolebką pieniądza papierowego stała się Szwecja. Po licznych wojnach prowadzonych w XVII wieku państwo szwedzkie było bardzo zadłużone. Szwedzi wymyślili, by do obowiązującego dotychczas systemu pieniądza kruszcowego opartego na złocie i srebrze włączyć trzeci kruszec - miedź.”
Za początek polskiego pieniądza papierowego uznaje się bilety skarbowe wprowadzone do obiegu podczas insurekcji kościuszkowskiej. W czerwcu 1794 roku. Rada Najwyższa Narodowa postanowiła wydrukować pieniądze papierowe, aby w ten sposób pozyskać środki na pokrycie kosztów walki o niepodległość. Powód tej decyzji był prozaiczny. Powstańcom brakowało kruszcu, który mógłby pójść na bicie monety. Papierowe pieniądze miały więc wartość umowną. Realną wartość mogłyby mieć w przypadku zwycięstwa insurekcji, tymczasem zakończyła się ona klęską i trzecim rozbiorem. Polska zniknęła z mapy Europy, a wraz z nią pieniądz kościuszkowski. Kolejny krótkotrwały epizod z narodową walutą przypadł na czasy Księstwa Warszawskiego. W 1810 r. wprowadzono do obiegu banknoty o nominałach 1, 2 i 5 talarów, z tym, że pieniądz papierowy nie był w pełni wymienialny na nominalną monetę obiegową. Były też inne obostrzenia: podatki mogły być opłacane biletami jedynie do połowy należności i w tej samej wysokości mogły być dokonywane inne wpłaty do skarbu Księstwa Warszawskiego. Ponadto nikogo nie można było zmusić do... przyjęcia biletów jako zapłaty wynikającej z umów prywatnych.
Posiadanie własnej waluty jest symbolem suwerenności. Nic więc dziwnego, że po upadku Napoleona państwa zaborcze nie tylko zlikwidowały Księstwo Warszawskie, ale też wprowadziły własne środki płatnicze w miejsce warszawskich biletów. Pewnym poszerzeniem sfery wolności było utworzenie w 1828 r. Banku Polskiego. Inicjatorem tego przedsięwzięcia był minister skarbu Królestwa Polskiego Ksawery Drucki-Lubecki. Jeszcze przed wybuchem powstania listopadowego bank wyemitował serię banknotów nominowanych w złotych polskich, zaś w czasie insurekcji pojawił się banknot jednozłotowy, na którym umieszczono godło Polski i Litwy. Z powodu właśnie tej symboliki, władze rosyjskie nie uznawały banknotu po upadku powstania. Bank Polski emitował złote do 1841 r. Wtedy to Rosjanie wprowadzili w Królestwie Polskim ruble. Te, które były wydawane przez Bank Polski miały napisy w językach polskim i rosyjskim. Emisję polskich banknotów przewidywano podjąć po wybuchu powstania styczniowego, ale skończyło się na planach. Na pojawienie się „własnej” waluty Polacy musieli poczekać aż do I wojny światowej. Chcąc zyskać przychylność Polaków, Niemcy pozwolili emitować w Generalnym Gubernatorstwie Warszawskim marki z renesansowym Orłem Białym, ale żeby było jasne kto tu rządzi, umieszczono nad nim niemiecką koronę cesarską. Nie zabrakło też stosownej adnotacji: „Rzesza Niemiecka przyjmuje odpowiedzialność za spłatę biletów Polskiej Krajowej Kasy Pożyczkowej w Markach Niemieckich po cenie nominalnej”. Jednocześnie ostrzegano, że: „Kto podrabia lub fałszuje bilety Polskiej Krajowej Kasy Pożyczkowej, albo puszcza w obieg lub usiłuje puścić w obieg podrobione lub fałszowane bilety podlega karze ciężkiego więzienia”. Gubernialne marki były emitowane od końca 1916 r. i to z nimi Polska weszła w niepodległość.
Własny pieniądz, markę polską, Rzeczpospolita zaczęła drukować na początku 1919 r. Za emisją stała Polska Krajowa Kasa Pożyczkowa. Niestety, szybko w życie gospodarcze wkradła się inflacja, która w 1923 r. przerodziła się w hiperinflację. Pieniądze nosiło się już nie w portfelu, lecz w… walizkach! O skali upadku pieniądza świadczy chociażby fakt, że pod koniec tegoż roku za 1 dolara płacono prawie 10 mln marek! Notabene, emitowany w owym czasie banknot dziesięciomilionowy miał najwyższy nominał w historii polskiego pieniądza papierowego. Sytuację gospodarczą uratowało wprowadzenie reform Stanisława Grabskiego. Sprawiły one, że złoty polski, który zastąpił markę, pozostał aż do 1939 roku jedną z najstabilniejszych walut europejskich. Przy okazji zmienił się emitent pieniędzy. Nie była to już PKKP, lecz Bank Polski SA. Charakterystyczne, że pomimo zmian walut i nowych projektów graficznych, postacie, których podobizny umieszczano na pieniądzach zazwyczaj były te same. Szczególnie chętnie wykorzystywano wizerunek Tadeusza Kościuszki. Z jednej strony chodziło o podkreślenie zasług bohatera narodowego, ale po części było to, być może, przypomnienie jego roli jako ojca polskiego pieniądza papierowego. Oprócz Kościuszki na banknotach pojawiała się królowa Jadwiga, żona Mieszka I, Dobrawa, książę Józef Poniatowski, a także Emilia Plater. Portret tej ostatniej, bądź co bądź kobiety symbolizującej walkę o niepodległość, znalazł się na banknotach drukowanych przez III Rzeszę dla Generalnej Guberni! Sława pięknej i dzielnej Emilii nie była jednak tak duża jak górala z banknotu 500-złotowego. To za górale można było - choć oczywiście nie zawsze - kupić w czasie okupacji zwolnienie z więzienia, o czym można się przekonać z piosenki śpiewanej na melodię „Czerwonego jabłuszka”: Gęsi za wodą, Kaczki za wodą, / Złapią cię dziewczyno, bo jesteś młodą. / Ty [żandarmowi] górala dasz żeby nie wydał, / On górala weźmie i ciebie wyda.
Banknoty 500-złotowe stały się „bohaterem” tzw. Akcji Góral, czyli napadu zorganizowanego w sierpniu 1943 r. przez Armię Krajową. W ręce polskiego podziemia wpadło wówczas, bagatela, 105 mln zł.
W chwili przesunięcia się frontu na teren Polski Lubelskiej, pojawił się nowy pieniądz, tym razem wydrukowany w wytwórni Goznak w Moskwie. Pod względem graficznym można się w nim dopatrzeć nawiązań do stylistyki radzieckiej. Zapotrzebowanie na nową walutę szybko zaczęto zaspokajać produkcją krajową. Co istotne, pojawił się też nowy podmiot emitujący walutę, czyli Narodowy Bank Polski. Banknoty, które wprowadzono w latach 1946-1949 przedstawiały symbole przemysłu i rolnictwa. Tym samym nie odbiegały od obowiązującej w bloku wschodnim maniery socjalistycznej. Podobna w duchu była kolejna seria banknotów (od 2 do 500 zł), która ukazała się w związku z tzw. reformą walutową w październiku 1950 r. Dokonano wówczas wymiany pieniądza w relacji 100:1, przy czym unieważniono ok. 60 proc. obiegu! W użytku pieniądz ten był do połowy lat 70., kiedy to pojawiły się banknoty z serii Wielcy Polacy. Niektórzy uważają, że były one najładniejszymi, jakie kiedykolwiek mieliśmy w obiegu. Któż nie pamięta pięćdziesięciozłotówki z generałem Świerczewskim, czerwonych setek z Ludwikiem Waryńskim czy Kopernika na banknocie 1000-złotowym. Uroda tych pieniędzy nie przeszkodziła uczynić ich powodem żartów, a to za sprawą napisu informującego, że „bilety Narodowego Banku Polskiego są prawnym środkiem płatniczym”. W związku z katastrofą inflacyjną przełomu lat 80. i 90., mówiło się, że mamy w portfelu bilety, a na prawdziwe pieniądze przyjdzie nam poczekać.
Ostatnią, jak dotychczas, wymianę pieniędzy przeżyliśmy w 1995 r. Została ona przeprowadzona w proporcjach 10 000:1. W ten sposób Maria Skłodowska-Curie z banknotu 20-tysięcznego zamieniła się w poczciwą dwuzłotówkę, a za 50 tysięcy ze Stanisławem Staszicem dostaliśmy piątaka.
NBP wypuszcza także banknoty kolekcjonerskie, które, jak sama nazwa wskazuje, są emitowane z myślą o kolekcjonerach i numizmatykach, zazwyczaj upamiętniają wybitne postaci, wydarzenia i pokazują ich rolę w historii Polski i Polaków.
Banknoty kolekcjonerskie różnią się od banknotów obiegowych bogatszą symboliką wizerunków postaci i wydarzeń, kompozycją i szczegółami tematycznymi, a także parametrami technicznymi i graficznymi - liczbą i formą zastosowanych zabezpieczeń przed fałszerstwami, kolorystyką, wymiarami czy technikami druku.
Pierwszy polski banknot kolekcjonerski został wyemitowany przez Narodowy Bank Polski w 2006 r. Był to banknot „Jan Paweł II” o nominale 50 zł.
Sam Andrzej Heidrich, który z polskimi banknotami związany jest nierozerwalnie, majątku na nich nie zrobił.
„Zawsze mówiłem, że jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że w ciągu całego mojego życia nigdy nie zabrakło mi 100 złotych do pierwszego. Poza tym, choć pracowałem długo w Czytelniku, bo prawie 40 lat, to w zasadzie nie utrzymywałem się z pensji, tylko z pracy twórczej. Trudno więc jest mi powiedzieć, bo nie miałem kłopotów finansowych, ale też nie miałem żadnych wielkich pieniędzy. W latach 60. Udało mi się kupić Wartburga, to było wielkim osiągnięciem, jak i to mieszkanie, w którym mieszkam do dzisiaj, które mam dzięki Czytelnikowi, bo wydawnictwo założyło za mnie pieniądze w spółdzielni, a ja potem spłacałem. To było wielkie szczęście, bo nie stać mnie było na jego kupienie” - mówił nam w wywiadzie. I jeszcze: „(…) Nie jestem zbieraczem pieniędzy (śmiech). Poza wzorami banknotów, które zbieram dla samej satysfakcji, że je zaprojektowałem. Mam tyle, że na normalne życie wystarcza. Nie miałem wielkich potrzeb. Zawsze lubiłem książki, mieszkanie jest załadowane tak, że nie mogę już nigdzie ich zmieścić. A nie mam wszystkich książek, które opracowywałem graficznie.”