Jan Paweł II. Papież, który sypiał w stodole, uwielbiał też „kycioki”
Karol Wojtyła, jako młody ksiądz, wędrując po Gorcach zatrzymywał się u rodziny Marii Adamczyk. - W lecie spali w stodole, w zimie na rozesłanej na podłodze w domu słomie - wspomina kobieta
„Niechaj będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Nie znalazłby się dla nas jakiś kąt na noc? - pytają wędrowcy 14-letnią Marysię pasącą krowy. - Idziemy z Mogielicy na Gorce - tłumaczą. Dziewczyna prowadzi gości do domu.
Chatka drewniana, w środku dwa pokoje, a rodzina duża, 10-osobowa. Mama rozkłada ręce. - Gość w dom, Bóg w dom - mówi pani Władysława. - Ale w domu nie ma miejsca, za to stodołę mamy dużą, noc ciepła, zapraszam - dodaje. Wędrowcy z entuzjazmem przystają na propozycję. Przy dużych latarniach na baterie szykują sobie nocne legowiska. Gospodyni przynosi przybyszom świeżego mleka prosto od krowy.
Wieczorem jeden z nich przychodzi do domu. - Chcielibyśmy tutaj rano odprawić mszę świętą. - Mszę? U nas w domu? - dziwią się domownicy. Mężczyzna, który okazał się księdzem, nazywał się Karol Wojtyła i przyjechał z grupą młodzieży z parafii świętego Floriana z Krakowa.
Duchowny nie zamierzał wcale szybko iść spać. Usiadł na ławie w kuchni pod oknem, przy palącej się lampie naftowej. - Opowiadajcie, jak się wam tutaj żyje, gospodarzu? - zapytał. Pan Stanisław, z zawodu furman, jak to każdy chłop, zakląć lubił. Widać było jednak, że się powstrzymuje, choć czasem mu się niechcący wyrwało. - Przybysz uśmiechał się wtedy. Politykowali tak do północy.
- Gdybym wtedy wiedziała, kim będzie ten niezwykły gość... - zamyśla się Maria Adamczyk, wspominając spotkania w swym rodzinnym domu w Rzekach w Lubomierzu z przyszłym papieżem.
Cenny flakon jako prezent
Od tego momentu młody Karol przychodził kilka razy w roku. Z młodzieżą, z przyjaciółmi, z naukowcami. Szli na piechotę z Mszany Dolnej, a w zimie najczęściej z Rabki przez góry na nartach. Na jesień i w zimie, kiedy było chłodno, spali w jednej izbie w domu. Ksiądz na łóżku, pozostali na rozesłanej na podłodze słomie. Domownicy zaś w drugiej izdebce, po cztery osoby na jednym łóżku. Mszę świętą odprawiali albo w domu, albo w kapliczce, która znajdowała się poniżej domu, lub na furmance jeździli do kościoła w Lubomierzu.
Mój Boże. On był taki wesoły, przyciągał ludzi jak magnes. - Widzę go wciąż przed oczami, jak stoi z rękami w kieszeniach, z tym swoim uśmiechem
Marysia często chodziła z nimi na wycieczki. - To były takie piękne czasy, piliśmy wodę ze źródełka, paliliśmy ogniska, piekliśmy kiełbasy - wspomina. - Dla mnie to były prawdziwe smakołyki, bo dawniej na wsi nie jadało się tak często mięsa - dodaje. Raz do gości przyszła ciocia dziewczyny - Maria Chmielak - po tabletki na ból głowy. Wojtyła szybko zrobił zbiórkę pieniędzy i wręczył cioci na wizytę do lekarza.
- Mój Boże. On był taki wesoły, przyciągał ludzi jak magnes - wspomina pani Maria. - Widzę go wciąż przed oczami, jak stoi z rękami w kieszeniach, z tym swoim uśmiechem - dodaje. Duchowny za wszystko zawsze dziękował. Uwielbiał „kycioki”, czyli omaszczone kluski, które Marysia robiła specjalnie dla niego.
Młody kapłan zżył się z rodziną. Kilka lat później w 1954 roku Marysia wyszła za mąż. Na ślub Wojtyła przyjechać nie mógł, bo ceremonia odbyła się we wtorek. Ale zawitał do nich nieco później. W prezencie przywiózł kryształowy flakon i obrus na stół. Obrus nie przetrwał do tego czasu, natomiast flakon do dziś jest cenną pamiątką od niezwykłego gościa.
Papieżówka
W 1976 roku w drewnianej szopie nad osadą Rzeki przy potoku Kamienica pojawił się nieznajomy. Spędził tam kilka dni. Widać było, że stroni od towarzystwa. Marysia widziała kilka razy z oddali sylwetkę mężczyzny, gdy szła do pracy, ale do głowy jej nie przyszło, że może to być Karol Wojtyła. Siedział zwykle z książką, zamyślony, zadumany, rozmodlony. Spał na gałęziach, na których rozkładał koce. Chciał być tym razem zupełnie sam, pewnie sam na sam z Bogiem.
Dopiero potem rozeszła się wieść, że tym tajemniczym nieznajomym był właśnie kardynał Wojtyła.
Dziś drewniany szałas nazwany jest Papieżówką. Pani Maria co roku wybiera się w to miejsce, by pomodlić się, zapalić znicze, powspominać dawne dzieje. - Nam, starym ludziom, co innego zostało, jak tylko modlitwa? - uśmiecha się.
Pewnego dnia podczas rodzinnej uroczystości temat rozmowy zszedł na wybór nowego papieża. - Ja mam takie przeczucie, że będzie nim Wojtyła - powiedziała pani Maria. Domownicy popatrzyli dziwnie na kobietę. Trudno było wtedy przypuszczać, że jej słowa stały się przepowiednią.
16 października 1978 znad komina nad Kaplicą Sykstyńską unosi się biały dym. Godzina 18:44. W oknie ukazuje się kardynał Pericle Felici, który ogłasza wybór nowego papieża. Pani Maria patrzy jak zahipnotyzowana w ekran telewizora i nie może powstrzymać łez.
Cztery razy w życiu płakała przez tego wędrowca. Pierwszy raz właśnie wtedy, gdy obejmował Stolicę Piotrową. Były to wtedy łzy radości i wzruszenia. Drugi raz po zamachu na jego życie. Trzeci, gdy odchodził do Domu Ojca. I w końcu czwarty raz, gdy papież Benedykt XVI wynosił go na ołtarze.
W pierwszą rocznicę wyboru Polaka na Stolicę Piotrową urodził się wnuk pani Marii. Nie mógł otrzymać innego imienia niż Karol.
Mój prywatny święty
- Czuję na co dzień jego opiekę - opowiada 80-latka. - Codziennie się do niego modlę, to jest taki mój osobisty święty - dodaje. Pani Maria całe szczęście w domu przypisuje wstawiennictwu tego wielkiego orędownika. - Jest zdrowie, zgoda w rodzinie - w tym wszystkim jego zasługa - uśmiecha się.
Za kilka dni pani Maria będzie świętować swoje 80. urodziny. - Dziękuję Bogu za to, że dał mi możliwość spotkania Jana Pawła II, że mogę tu mieszkać, tu, gdzie na każdym kroku czuję obecność świętego. Zdaje mi się, że stąd najbliżej do nieba - uśmiecha się.
Raz do Rzymu na prywatną audiencję pojechały dziewczyny z Lubomierza. Jan Paweł II był już wtedy w podeszłym wieku, zmagał się z chorobą Parkinsona.
- Skąd jesteście? - zapytał. - Z Lubomierza - odpowiedziały kobiety. Ojciec Święty zadumał się. Widać było, że o czymś myśli. Trzęsącą się ręką podparł głowę. - Na końcu Lubomierza była chatka drewniana. Ostatni dom, jak się na Szczawę jedzie - wspomniał. - Znam to miejsce, ja tam często bywałem - uśmiechnął się… jakby do swoich wspomnień.