Jan Rutkowski ps. "Szymon". „Ochotnik wolności” na czele Informacji Wojskowej
Pułkownik Jan Rutkowski ps. Szymon był „najpewniejszym z pewnych” dąbrowszczaków, utrwalających władzę ludową w Polsce. Miał dość bujny życiorys.
Sobotni wieczór latem 1941 r. Zagłębie Północne w okupowanej Francji. W skromnym domku na przedmieściach Lens przy kolacji siedzi troje ludzi. Państwo Leszkiewiczowie, rodzina polskich imigrantów, i ich gość - niewielki brunet o zarośniętej i przedwcześnie postarzałej twarzy. To Jan Rutkowki ps. „Szymon, szef polskiej siatki komunistycznego ruchu oporu w departamencie Pas-de-Calais. Nieraz w przeszłości musiał żyć w konspiracji, więc wiedział, jakich reguł należy się trzymać. Dom Leszkiewiczów był jedną z paru „melin”, które regularnie zmieniał w obawie przed aresztowaniem przez Niemców bądź ich francuskich kolaborantów. Tym razem ten środek bezpieczeństwa nie wystarczył.
Nagle rozmowy jedzących przerwał hałas. Ktoś dobijał się do bramy. Mężczyźni spojrzeli po sobie, a kobieta wyszła na zewnątrz, by sprawdzić, kto przyszedł. „Otwierać! Policja!” - przedstawili się chrapliwie stróże prawa.
„Szymon” wiedział, co robić. Zerwał się z miejsca, wziął dwa nagany i wyszedł przez boczne okno. Schronił się w szopie. Przez szczelinę w deskach obserwował podwórko przed domem, iluminowane światłem wypadającym z mieszkania. Zobaczył, jak cywil, zapewne komisarz, idzie z czterema mundurowymi i znika we wnętrzu domu. Po chwili Rutkowski uchylił zapasowe drzwi szopy, popatrzył sekundę w ciemność i powoli ruszył przed siebie. Ledwo zrobił krok naprzód, a oświetlił go blask z latarki. „Kto idzie?” - usłyszał nerwowe pytanie. W odpowiedzi wypalił dwa razy z nagana w źródło światła. Jak puszczał się biegiem w stronę parkanu za domem, usłyszał jeszcze urwany krzyk i odgłos padającego ciała.
Biegł wzdłuż ogrodzenia, w stronę pobliskich górniczych działek. Kilkadziesiąt metrów za nim podążali policjanci, widoczni dzięki rozkołysanym latarkom, krzycząc: „Stój!”.
„Szymon” naprowadzał funkcjonariuszy na pułapkę. Wiedział, gdzie na jego drodze ucieczki znajdował się drut wyznaczający granice jakichś posesji. Zwolnił i przeskoczył go. Natomiast tamci w pełnym pędzie po kolei wpadali na niego. Upadali na ziemię, potykali się i przewracali. Wtedy Rutkowski kilka razy strzelił do nich, by ostatecznie zniechęć ich do kontynuowania pościgu. Poskutkowało. Odpuścili. A on ruszył dalej w ciemność nocy do następnej kryjówki.
Wkrótce po tym zajściu na płotach i słupach Zagłębia Północnego pojawił się list gończy z podobizną „Szymona”. Grunt zaczął mu się palić pod nogami, ale on nie zamierzał ograniczać swojej aktywności w Résistance. Wszystkie zadania dla partii wykonywał zawsze z fanatycznym zaangażowaniem. Zawsze „kroczył” po wyznaczonej przez nią linii i nie podawał w wątpliwość sensowności jej wytycznych, nawet jak zmieniały się o 180 stopni. Zapewne dlatego jako pierwszy Polak po wojnie został szefem okrytej złą sławą Informacji Wojskowej. Jego droga do tego „zaszczytu” była długa. Wiodła przez Francję i Hiszpanię.
Apostoł rewolucji
Jan Rutkowski przyszedł na świat 24 lutego 1900 r. w Chlewiskach koło Szydłowca. Jego ojciec, jak podaje oficjalny partyjny życiorys, był robotnikiem folwarcznym w majątku Platerów. Syn pomagał mu w pracy już od ósmego roku życia.
W 1919 r. Rutkowski wyjechał za chlebem do Francji. Podobny kierunek emigracji zarobkowej obrało w owym czasie około pół miliona Polaków. Nad Sekwaną, w związku z ogromnymi stratami podczas I wojny światowej, pracy w przemyśle, na farmach, a przede wszystkim w górnictwie nie brakowało. W tej ostatniej branży zatrudniano najwięcej imigrantów znad Wisły. Siłą rzeczy obszary z dużym zagęszczeniem kopalń stały się również terenami najsilniej obsadzonymi przez Polonię. W samym Zagłębiu Północnym, tzw. Nordzie, jej liczebność w międzywojniu szacowano na mniej więcej 100 tys. Tutaj właśnie rozpoczął swój żywot na emigracji nasz bohater. Także znalazł zatrudnienie przy wydobyciu węgla.
Praca na przodku była niebezpieczna i kiepsko opłacana. W dodatku Polacy jako imigranci nie zawsze byli traktowani fair przez właścicieli kopalń. W związku z tym szybko stworzyli silny ruch związkowy i nierzadko angażowali się w działalność Francuskiej Partii Komunistycznej (FPK), w której powoli dominującą pozycję uzyskiwał stalinista Maurice Thorez. Idea głoszona przez to ugrupowanie zawładnęła umysłem młodego Rutkowskiego. W 1922 r. wstąpił w jego szeregi i całkowicie podporządkował mu swoje życie. To właśnie wtedy przyjął pseudonim Szymon. Gdziekolwiek pracował, w kopalniach Nordu czy Saint-Etienne, tworzył wśród Polaków nowe komórki FPK oraz organizował strajki, akcje charytatywne czy protesty polityczne. Co ciekawe, jedną ze swoich pierwszych „jaczejek” zorganizował w mieście Ugine na zachodzie Francji z samym Pawłem Finderem, późniejszym I sekretarzem Polskiej Partii Robotniczej.
Miał także na koncie inne „osiągnięcia”. Wszedł nawet w konflikt z prawem.
W latach 20. szerokim echem na świcie odbiła się tzw. sprawa Sacco i Vanzettiego. Ci dwaj włoscy działacze robotniczy z USA zostali w 1921 r. skazani za morderstwo na karę śmierci na podstawie wątpliwych dowodów. Podczas gdy oczekiwali na wykonanie wyroku, cały „świat pracy” protestował w ich obronie. W maju 1927 r. Rutkowski zorganizował wiec w ich sprawie w Grenoble. Posprzeczał się wówczas z policjantem pilnującym zgromadzenia i celnym uderzeniem pięści wybił mu dwa zęby. Incydent ten kosztował go przeszło rok więzienia.
Kiedy wyszedł na wolność, musiał się ukrywać, ponieważ groziło mu wydalenie do Polski. Co rusz zmieniał dowody tożsamości i miejsca pobytu. I nadal prężnie działał dla polskiej sekcji FPK. W lutym 1934 r. czynnie uczestniczył w wielkich zamieszkach w Paryżu. Komuniści starli się wtedy w wielogodzinnych walkach ulicznych z działaczami organizacji prawicowych, jak Akcja Francuska czy Croix-de-Feu. Ruszyli do boju, ponieważ obawiali się, że demonstracja prawicy przed parlamentem to w istocie próba zamachu stanu. Padło wielu zabitych, były tysiące rannych.
W sierpniu 1934 r. „Szymon” zorganizował w Lyonie protest w obronie 700 polskich rodzin wydalonych z Francji. Zakończył się on spontanicznym zdemolowaniem polskiego konsulatu.
Wszystkie te wydarzenia miały dla Rutkowskiego drugorzędne znaczenie. Bowiem prawdziwą przygodą jego życia była wyprawa na wojnę do Hiszpanii.
Szara eminencja
W lipcu 1936 r. wybuchła wojna domowa w Hiszpanii. FPK od razu zaczęła przygotowywać pomoc dla „braci z Frontu Ludowego”. Już w sierpniu zorganizowano pierwszą grupę polskich ochotników komunistów, którzy przeszli przez Pireneje. To oni na jesieni utworzyli, w ramach Brygad Międzynarodowych, batalion im. Jarosława Dąbrowskiego, zalążek późniejszej brygady pod wezwaniem tego samego patrona. Rutkowski rwał się do „walki z faszyzmem”, ale zatrzymała go kolejna odsiadka. Trafił na Półwysep Iberyjski dopiero na przełomie 1936 i 1937 r. z grupą przeszło 140 świeżo zwerbowanych dąbrowszczaków.
Brygady Międzynarodowe były swoistą czerwoną legia cudzoziemską, złożoną z ochotników pochodzących z całego świata, która miała wspomagać na froncie armię republikańską. Z ramienia Sowietów, ówczesnego najbliższego sojusznika militarnego Madrytu, kontrolowały je Komintern i NKWD. Ich komisarzem politycznym był legendarny André Marty, przywódca probolszewickiego buntu marynarzy francuskiej floty wojennej w 1919 r. Po stalinowsku dbał o ideologiczną czystość w Brygadach. Delikwentów oskarżonych o trockizm czy sympatie anarchistyczne, nawet na podstawie mało wiarygodnych donosów, rozstrzeliwano z jego rozkazu aż nazbyt często.
Jednak towarzyszowi „Szymonowi” kierownictwo ufało. I to mocno. Od razu po przyjeździe powierzono mu stanowisko komisarza politycznego batalionu im. Dąbrowskiego. Znamienne, że wówczas był on jedną z niewielu osób w kierownictwie formacji, która nie przeszła żadnego kursu w Moskwie (jak np. Stanisław Ulanowski czy Józef Strzelczyk). Potem, gdy w czerwcu 1937 r. utworzono XIII Brygadę Międzynarodową im. Dąbrowskiego, dano mu jeszcze więcej władzy, czyniąc go „szarą eminencją”. Został szefem komórki kontrwywiadu wojskowego SIM (Servicio de Información Militar) przy jednostce i pełnił tę funkcję do 1939 r. Służby te zajmowały się zwalczaniem „wroga wewnętrznego” i nierzadko były wykorzystywane do przeprowadzania czystek politycznych, np. rozpraw z anarchistami czy innymi niekomunistycznymi milicjami. Pracowali w nich tylko najbardziej zaufani ludzie NKWD, jak np. Wilhelm Zeisser i Erich Mielke, późniejsi twórcy enerdowskiej Stasi.
Rutkowski w swoich obszernych i obfitujących w detale wspomnieniach pt. „Czas walki, klęsk i zwycięstwa” swoje osiągnięcia na polu kontrwywiadowczym zupełnie pomija. Czy wytropił jakieś spiski wśród dąbrowszczaków? Czy usuwał nieprawomyślnych jak Marty? Relacje i dokumenty polskich interbrygadzistów solidarnie pomijają te kwestie milczeniem. Wydaje się jednak niemożliwe, by brygada była zupełnie wolna od wirusa szpiegomanii i krwawych partyjnych rozgrywek.
Warto dodać, że oprócz zadań kontrwywiadowczych „Szymon” miał także inne, równie ważne, acz bardziej prozaiczne. Odpowiadał za zaopatrzenie brygady w żywność.
Rutkowski przeszedł właściwie cały szlak bojowy dąbrowszczaków. Od zmagań o Madryt, przez bitwy nad Guadalajarą i Ebro, po walki odwrotowe w Katalonii. Nierzadko, zwłaszcza w pierwszym okresie służby, brał bezpośredni udział we frontowych potyczkach. Wychodził z nich bez szwanku. Szczęście przestało mu dopisywać dopiero w lutym 1939 r., gdy XIII Brygada wycofywała się w górach Katalonii ku granicy z Francją. Został ciężko ranny w nalocie nacjonalistycznego lotnictwa. Zapewne wykrwawiłby się na śmierć, gdyby nie jakaś dobra dusza, która opatrzyła go prowizorycznie i przewiozła na drugą stronę Pirenejów.
W Nordzie
Po francuskiej stronie granicy „Szymon” trafił do szpitala polowego. Tam pewien zdolny lekarz komunista uratował mu życie. Po dwóch miesiącach rehabilitacji żandarmi zabrali go do obozu w Gurs, gdzie internowano pozostałych dąbrowszczaków. W 1940 r. przeniesiono go do kolejnego kacetu, w Vernet. Rutkowski wydostał się z niego wiosną 1941 r., już po zajęciu Francji przez Niemcy. Zgłosił się jako ochotnik do pracy w Rzeszy. Nie dotarł do niej. Z pomocą kolegów z FPK dał nogę z transportu w Paryżu. I znów rzucił się w wir konspiracji.
Polscy komuniści, o czym dziś się w ogóle nie wspomina, stanowili jedną z najliczniejszych grup zaangażowanych w tworzenie francuskiego ruch oporu. „Szymon” organizował jego zręby w Zagłębiu Północnym, które dobrze znał z przedwojennej pracy partyjnej. Region ten znajdował się w okupowanej strefie i był przez Niemców, jako obszar o strategicznym znaczeniu, wyjątkowo pilnie strzeżony.
Rutkowski zbudował swoją siatkę w oparciu o starych polskich komunistów. Miał kilka sukcesów. Zaczął wydawać podziemne pisemko o nazwie „Nasza Walka”, które tworzono, wykorzystując materiały i sprzęt ukradzione z drukarni... polonijnej gazety („Narodowca”). Zainicjował dwie olbrzymie akcje strajkowe, w których uczestniczyło po 100 tys. górników. Zaczął kampanię akcji sabotażowych. Jego ludzie podpalali pociągi wiozące materiały wojenne do Rzeszy i sterty zboża. Zdarzało im się nawet przeprowadzić zamach na hitlerowski patrol.
Od lata 1941 r. gestapo i francuska policja zaczęły intensywnie tropić polską siatkę w Nordzie. Przez region przetoczyła się fala aresztowań. O mało co nie wpadł, w okolicznościach opisanych na wstępie, sam „Szymon”. Po strzelaninie w Lens zachowywał zdwojone środki ostrożności. Był poszukiwany listem gończym w całej północnej Francji.
Na jesieni 1941 r. Rutkowski przeniósł się do Paryża, gdzie został kierownikiem polskiej sekcji komunistycznego podziemia na Francję. Wraz z kolegami z Hiszpanii Stefanem Kilanowiczem vel. Grzegorzem Korczyńskim (późniejszym ubekiem i pacyfikatorem Wybrzeża w 1970 r.) i Bolesławem Mołojcem organizował przerzut dawnych dąbrowszczaków do okupowanej Polski. Mieli oni stanowić podstawę kadrową Gwardii Ludowej, zbrojnego ramienia PPR.
„Szymon” też miał wyjechać, ale nie zdążył. Został aresztowany przez Niemców w grudniu 1942 r. Podczas śledztwa był bestialsko torturowany. W kwietniu 1943 r. trafił do obozu koncentracyjnego w Mauthausen. Potem przenoszono go kolejno do kacetów w Leib-Pass (pogranicze Chorwacji i Austrii), Oświęcimiu i Buchenwaldzie. Z tego ostatniego uwolnili go Amerykanie na początku kwietnia 1945 r.
W czerwcu tamtego roku był już w PRL. Gdy przyjechał, dąbrowszczacy, jako zaufani ludzie Moskwy, zajęli już czołowe stanowiska w wojsku, wywiadzie i bezpiece. Ale dla towarzysza „Szymona” ostała się jeszcze specjalna posada.
W GZI
Informacja Wojskowa, czyli Główny Zarząd Informacji WP, powstała w 1944 r. Chociaż działała przy 1. Armii Wojska Polskiego w ZSRR, była obsadzona niemal wyłącznie przez oficerów NKWD i Smiersza. „Wsławiła się” prześladowaniami akowców, którzy trafiali w szeregi ludowego wojska, a także bezwzględną walką z podziemiem antykomunistycznym w Polsce.
W grudniu 1945 r. jej pierwszym polskim dowódcą, co pokazuje, jak wielkim zaufaniem darzyli go Sowieci, został właśnie płk Jan Rutkowski. Rozpoczął on powolną polonizację tej okrytej złą sławą służby. Poza tym nie zmienił jej oblicza. Dalej oficerowie informacji stosowali w toku śledztw barbarzyńskie tortury, po które nie sięgali nawet ubecy. I byli coraz bardziej wszechwładni.
To za rządów „Szymona” w Informacji pojawiło się dwóch oficerów wielce znaczących dla późniejszych dziejów Polski. Jednym z nich był dwudziestoletni Czesław Kiszczak, który tutaj zdobywał pierwsze „cenne doświadczenia” w służbach. Drugim był Wojciech Jaruzelski, który został tylko jej tajnym współpracownikiem o pseudonimie Wolski.
Rutkowski, jak na tamte czasy, zabawił na swym stanowisku długo. Odszedł dopiero w czerwcu 1947 r. Potem pracował w aparacie partyjnym PZPR we Wrocławiu, gdzie osiedlił się na stałe. W 1957 r. odszedł na emeryturę.
Zmarł w lutym 1984 r. we Wrocławiu. Do końca był, jak jasno wykazują jego wspomnienia, zawziętym stalinistą, który mimo uszu puścił referat Chruszczowa. Dąbrowszczaków o takich życiorysach wielu ludzi w Polsce wciąż nazywa „ochotnikami wolności”.