Jan zagrał w misterium: "Tego nie opiszę, moja elokwencja tak daleko nie sięga"
Zabił człowieka, który miał zgwałcić 8-letnią dziewczynkę. Dostał 25 lat. "Popełniłem straszną rzecz" - mówi po latach Jan. Opowiada o przemianie, w której pomógł mu udział w misterium na Cytadeli.
W 1997 r. trafiłem do miejsca doczesnej pokuty. Tak nazywam więzienie. Miałem wtedy 26 lat, kilka dni temu skończyłem 46. Cała moja młodość przypadła więc na to miejsce. Teraz jestem w Zakładzie Karnym w Koziegłowach. Osoby z takim wyrokiem ja jak, są tutaj dwie.
Byłem osobą wierzącą, jestem ochrzczony, mam ślub kościelny, a nawet „rozwód” kościelny. Jednak przez cały czas w więzieniu, czyli ponad dwadzieścia lat, nie miałem nic wspólnego z religią.
Byłem uczony, że osoby, które odbierają komuś życie albo są rozwiedzione, nie mają prawa przekroczyć progu kościoła. To był jeden z powodów, dlaczego przestałem praktykować. Na mszę w więzieniu poszedłem raz. To była środa - 26 lutego 1997 r. trafiłem do więzienia, więc nie dalej niż 1 czy 2 marca musiałem być w kościele. Po 10 minutach zostałem sprowadzony na ziemię. Nagle dowiedziałem się, jaki jest prawdziwy cel przychodzenia więźniów na nabożeństwa: handel, narkotyki, liga czyli hazard, przekazywanie długów. Ksiądz w minutę musiał trzykrotnie prosić o ciszę. Pomyślałem, że nie chcę w tym brać udziału. Mój kontakt z księżmi i Kościołem na tym się zakończył.
Dla mnie Kościół oznacza coś więcej niż budynek sakralny, ale moją osobistą relację z Bogiem i to ode mnie zależy, kiedy będę z Nim rozmawiał. Robię to każdego ranka, kiedy jestem wdzięczny Bogu za to, że spędziłem bezpiecznie noc, wstałem, jestem zdrowy. Każdego wieczoru mam za co być wdzięczny tym bardziej: Za dar życia i dar dobrego zdrowia, za to, że w ciągu dnia otaczali mnie dobrzy ludzie, że na tyle, ile mogłem, wykonałem swoją pracę. Ludzie nie tyle muszą się uczyć dziękować, co być wdzięczni.
Jestem w zamknięciu już blisko 22 lata: we Wronkach, w Czarnym, teraz w Koziegłowach. Z tego 20 przepracowałem, chodziłem tutaj do technikum. Zacząłem się zmieniać i inaczej patrzeć na życie jakieś dziesięć, osiem lat temu. Tutaj, w więzieniu jest bardzo dużo czasu na myślenie. Spotykałem w tym czasie na swojej drodze ludzi mądrzejszych i bardziej dojrzałych, dzięki nim udało mi się zmienić. Ja sam jestem dorosły czy dojrzały może od 10-12 lat. Wcześniej byłem tylko pełnoletni. Kiedy popełniłem to okropne przestępstwo, mając 24 lata, nie byłem dorosły. Ożeniłem się rok wcześniej mając 23 lata. Gdy wchodziłem za kratki, mój syn miał rok. Nie dorosłem wówczas do roli męża ani ojca.
Ludzi dzielę się na dobrych, bardzo dobrych i wspaniałych. Ja spotkałem na swojej drodze ludzi wspaniałych. Z niektórymi z nich pracowałem, miałem okazję przebywać. To dzięki nim jestem tu, gdzie jestem. Jest jedna osoba, której zawdzięczam najwięcej, która stała się dla mnie najbliższa po śmierci mojej mamy. To kobieta. Jej zawdzięczam to, że dojrzałem i rozwinąłem się duchowo.
Jak zagrałem w misterium
10 marca zeszłego roku pojawił się u nas Artur Piotrowski, twórca Misterium Męki Pańskiej na Cytadeli i zaproponował, by więźniowie zaangażowali się w to przedsięwzięcie. Zgłosiłem się. Wiedziałem, że sytuacja może się nie powtórzyć, że coś takiego zdarza się raz w życiu. Zdecydowałem się też dlatego, bo to zawsze parę godzin poza zakładem. Było nas trzech tutaj z Koziegłów. Wśród nich ja. 18 marca była pierwsza próba.
Na wolności byłem w kościele ostatnio w 1994 r., gdy chrzciłem syna. Potem był ten raz w więzieniu. Świadomie poszedłem do kościoła w zeszłym roku w dniu misterium. Jest taki zwyczaj, by wszyscy realizatorzy, aktorzy i statyści zbierali się wcześniej w kościele u salezjanów na Winogradach na mszy. Udział był dobrowolny, ale chciałem pójść. Jak się poczułem? Dreszczyk. Nie zdenerwowanie, ale ciarki i zachwyt. Zobaczyłem tych wszystkich ludzi, którzy za chwilę będą grać w misterium, niektórzy byli już przebrani w kostiumy, msza była piękna. Poczułem się, jak w dzieciństwie.
Już dzień wcześniej pomyślałem, że chcę pójdę do spowiedzi, pierwszej po tym, co się stało. Nie wiedziałem, czy będę mógł. Jestem zależny, pojechałem tam z konwojem. Udało się.
Szedłem z różnymi myślami, że zostanę zbluzgany, wyprowadzony. Poniekąd ryzykowałem idąc do tej spowiedzi. Nie wiedziałem, jak zostanę przyjęty, a zostałem przyjęty bardzo ciepło, po ludzku, życzliwie. Pierwszy raz się wówczas spowiadałem z tego, że zabiłem człowieka. To nie była długa spowiedź życia, byłem w konfesjonale 15 minut, ale to wystarczyło. Dostałem rozgrzeszenie. Uczucie bezcenne. Tego nie opiszę, moja elokwencja tak daleko nie sięga.
Rok zmian
Od tego czasu wiele się zmieniło. Zacząłem dostawać przepustki za dobre sprawowanie. Mam kontakt z rodzeństwem. Teraz to nie oni muszą do mnie przyjeżdżać, na chwilę, na godzinne widzenie. Teraz ja mogę ich odwiedzać. Co dwa tygodnie jeżdżę do brata, dom jest pełen ludzi i ta radość. Sądziłem, że rodzina odwróci się ode mnie po tym, co zrobiłem rodzinie innego człowieka, jednak nie. Ci najbliżsi i najważniejsi są po dzień dzisiejszy. Mam dwóch braci i siostrę. Co dwa tygodnie córki mojego brata przyjeżdżają do rodziców, bo wiadomo, że tam będę. Za każdym razem rodzina odbiera mnie samochodem spod zakładu. Przyjeżdża albo jeden brat, a jeśli jemu nie pasuje, przyjeżdża drugi, aż z Niemiec. Każdemu życzyłbym takich relacji. To coś, czego nie można kupić, to można tylko otrzymać.
Pierwszy raz na krótko opuściłem zakład 30 września 2012 r. Pojechałem do mamy. 26 maja to dla mnie najważniejsze święto w roku. Długo nie doceniałem tego, co dała mi mama. Gdybym potrafił ją kiedyś kochać i szanować, tak jak potrafię dzisiaj, nigdy bym w tym miejscu nie był. Zawiodłem ją. Nieraz. Zawód. Zrobię wszystko, by tego słowa więcej nie usłyszeć. Wystarczy.
Dwa dni po moich odwiedzinach mama odeszła. Cieszę się, że zdarzyliśmy się pożegnać. Najpiękniejsze było w tym to, że jako jedyny skazany, od piętnastu albo i dwudziestu lat wyjechałem z zakładu karnego z pięknym bukietem herbacianych róż. Kiedy schodziłem z wychowawcą do nieoznakowanego samochodu, który miał mnie zawieźć do domu, krzyknął na mnie jeden z konwojentów. Zobaczyłem bukiet róż i usłyszałem słowa: „Bo pan do mamy jedzie”. Kto mi dał kwiaty? Kobieta. Wspaniała osoba. Miałem zaszczyt dla niej pracować przez cztery lata w zakładzie. Dużo rozmawialiśmy. Zna moje życie na pamięć, a ja jej.
Dziś mam wszystko. Prawie
Gdy przyszedłem do więzienia jako 26-latek, zostałem przyjęty przez ćwiarę, czyli wyrokowców, siedzących od 15 do 25 lat. Były to osoby mające około 40 - 50 lat. To od nich czerpałem wiedzę, doświadczenie. To, wbrew pozorom, było bardzo dobre. Inaczej nie byłbym w tym miejscu, w którym teraz jestem, nadal siedziałbym w podgrupie R1. [więzienie typu zamkniętego dla recydywistów, - przyp. red.]. Niewiele mógłbym teraz mieć. A dzisiaj, może to dziwnie zabrzmi, mam wszystko: mam R2 [zakład typu półotwartego - przyp.red.], mam pracę na zewnątrz w budowlance, mam „trzydziestki” [przepustki- przyp. red.]. Brakuje mi tylko jednego, utraconego przed laty daru wolności. Odzyskam go w czerwcu 2020. Wciąż mam nadzieję, że będzie to wcześniej.
Jakie mam plany? Jak najszybciej się ustatkować. Mam bardzo mocne wsparcie w moim rodzeństwie. Planuję wyjechać do Monachium i starać się o pracę w przemyśle samochodowym przy montażu i demontażu foteli samochodowych. Gdyby to się udało, byłoby to dla mnie chwycenie Pana Boga za nogi. W tej chwili mam blisko 70 tys. zadłużenia komorniczego za niepłacone alimenty. Płacę je, ale nie w pełnym wymiarze i powstają zaległości. Spłacenie ich uważam za najważniejsze. Tak szybko, jak to będzie możliwe, chcę zacząć życie z czystą karta, bez długów. Oczywiście jest dług, którego nigdy nie spłacę, u rodziny tamtego człowieka.
Z synem nie mam kontaktu. Ma obecnie 22 lata. Bardzo bym chciał mieć z nim normalną relację, ale muszę go zrozumieć i liczyć się z jego decyzją. Mam nadzieję, że on zrozumie pewne rzeczy wcześniej niż ja i że będzie zdecydowanie lepszym człowiekiem niż ja.
Wydarzyła się straszna rzecz
Gdy miałem 24 lata, wydarzyła się rzecz, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Zginął człowiek. Mam to w głowie każdego dnia i muszę z tym żyć. Może się wydawać, że upływ lat spowoduje, że mogę o tym rozmawiać, ale nie. Czasami wydaje mi się, że to stało się tydzień, miesiąc wcześniej. To nie był przypadek, ale chęć zemsty. Szukałem tej osoby w całym Poznaniu trzy dni i dwie noce. Mijaliśmy się. Gdzie ja pojechałem, tam on był przede mną. Dostawałem szału. Zaczęło się w maju 1995 r., mój syn wówczas skończył rok. Przyszło do mnie dziecko z sąsiedztwa. 8-9-letnia zapłakana, trzęsąca się dziewczynka. Przyszła nie do swoich rodziców, ale do mnie. Opowiedziała przykrą historię, skrzywdził ją mężczyzna. Nie uwierzyłem w to, jednak potem jej przyjaciółka to potwierdziła. Pomyślałem sobie, że mój syn za chwilę będzie w ich wieku i może go spotkać to samo. Widziałem przed oczyma, jak moje dziecko może być krzywdzone. Lawina ruszyła. Zareagowałem zbyt gwałtownie, jednak wtedy uważałem, że innego sposobu nie ma. Nikt mi nie mógł zagwarantować, że mój syn kiedyś nie trafi na tego człowieka. Pojechałem do Poznania, zorganizowałem pewną rzecz i stało się.
Bardzo poruszył mnie fakt, że to dziecko przyszło wtedy po pomoc do mnie, a nie do swoich rodziców. Do tej pory mnie to dziwi. Wielokrotnie sobie zadawałem pytanie, dlaczego. Dlaczego nie poszło do kogoś, kogo znało lepiej? Owszem, z żoną mieszkaliśmy w sąsiedztwie, ale ja byłem obcy, to była miejscowość rodzinna żony, ja pochodzę z innego regionu.
Moje dzieciństwo
Moje dzieciństwo? Gdy byłem młodszy, na wsi panował zupełnie inny system wychowania. Cała instytucja Niebieskiej Karty? W tamtych latach w każdym domostwie byłyby po dwie. Jeśli mnie zapyta ktoś, czy byłem bity, zapytam co to znaczy być bitym? Kilka razy paskiem? W takim razie nie, nie byłem bity. Ale jeśli ktoś zapyta mnie czy byłem katowany, odpowiem tak. Byłem kopany, bity pięściami, nawet gdy już leżałem. Wtedy wydawało mi się to normalne, myślałem, że tak ma być. Niedobrze mi się robi. Dlatego, gdy słyszę pytanie o dom rodzinny, od razu prostuję: nie ma mowy o żadnym domu rodzinnym. Był budynek mieszkalny. To tyle. Dom rodzinny to wzajemne poszanowanie, troska, ciepło, przede wszystkim dom musi być ciepły miłością ludzi. Dzieci ze szkoły powinny wracać do domu z radością. Ja wracałem z myślą, co tu jeszcze zrobić, żeby przedłużyć czas na zewnątrz. Czułem obawę, lęk, niepewność. Teraz się zastanawiam, po co mieć dziecko, skoro nie potrafi mu się zapewnić rzeczy podstawowych: ciepła, opieki? Myślę, że takich ludzi jak ja, są całe rzesze, ale niewielu o tym mówi. Ludzie z definicji uważają, że warto mówić tylko o tym, co dobre. Prawda jest taka, że to, co dobre, pamiętamy długo, a to co złe, jeszcze dłużej.
Jednak w tamtych czasach to, co się działo we wsi, nie miało prawa wypłynąć poza jej obręb. Taka była odkąd pamiętam różnica między wsią a miastem. Wydaje mi się, że w mieście ludzie są bardziej wrażliwi, czuli. Na wsi nikt nie chce się wtrącać, sąsiad woli nie słyszeć, odwrócić się. Na wsi jest takie powiedzenie: Wiesz, po co Bozia dała powieki? Żeby czasami je przymknąć. A po co jest dołek pod nosem? Tam przyłóż palec i nic nie mów. Po latach mam żal do dorosłych, którzy mnie otaczali, począwszy od sąsiadów, skończywszy na nauczycielach. Oni wszyscy wiedzieli.
Tak wyglądało misterium w ubiegłym roku:
Przepraszam
Żałuje tego, co zrobiłem, popełniłem straszną rzecz. Nie miałem okazji przeprosić rodziny tego człowieka. Na pewnym etapie śledztwa stosowałem mechanizm przeniesienia, wypierałem się, że to nie ja. W tym przypadku słowo „przepraszam” to może być za mało. Mówię to jednak teraz: bardzo żałuję i bardzo przepraszam. Jest mi żal, jest mi wstyd, to nigdy nie powinno mieć miejsca. Chciałbym przeprosić tę rodzinę patrząc im w oczy, ale nie wiem, jakby to zostało przyjęte. Czy ktoś chciałby w ogóle podać mi rękę, poświęcić mi swój czas? Jakby takie spotkanie miało wyglądać? Nie mówię nawet o wybaczeniu, na to nie zasługuję. Od wybaczania jest Szef u góry. Tu, na dole, ludzie mogą się najwyżej pojednać.
Przemiana
- Większość osadzonych przechodzi przemianę. Izolacja zmienia
- tłumaczy Tomasz Kilarski, psycholog więzienny z Zakładu Karnego w Koziegłowach. - Przemiana pana Jana* jest jednak szczególna. Pracujemy tutaj nad umiejętnością radzenia sobie z frustracją powstałą w relacjach, nad radzeniem sobie z deficytami emocjonalnymi. Jednak obserwuję, że ciąg wydarzeń związanych z misterium dokonał w Janie czegoś nowego. Ono chyba znaczyło dla niego więcej niż cała nasza czteroletnia praca. Wiele się od niego nauczyłem.
Kilarski sam gra Judasza w misterium na Cytadeli. Wspomina, że gdy poznał Jana, ten, za każdym razem wchodząc do pomieszczenia meldował się „Poruczniku, osadzony taki a taki melduje swoje wejście”. Jego zachowania były bardzo formalne.
- Teraz, po czterech latach, po misterium podszedł do mnie, pierwszy raz wyciągnął do mnie rękę i powiedział dziękuję - opowiada psycholog.
Artur Piotrowski, reżyser misterium, podkreśla, że przemiana Jana wiele dla niego znaczy i także na nim robi wrażenie.
- Zeszły rok był Rokiem Miłosierdzia w Kościele, dla mnie było oczywiste, że misterium musi do tego nawiązywać. Stąd pomysł, by zaprosić do współpracy więźniów. Byli zaskoczeni, że mówię do nich z taką życzliwością. Później wszyscy trzej mówili, że było to dla nich doświadczenie przemieniające. Wiedziałem, że zrobiłem dobrze
- opowiada.
W Zakładzie Karnym w Koziegłowach przebywa obecnie 427 więźniów. Z czego 300 osób pracuje, większość poza terenem jednostki. Dodatkowo osadzeni biorą udział w programach resocjalizacyjnych.
- Jednak gdy padła propozycja, by więźniowie zagrali w misterium, zgodziliśmy się. Czuliśmy, że może z tego wyjść coś dobrego. Dla osadzonych to nie tylko przeżycie duchowe, ale także okazja do sprawdzenia się w działaniu w grupie, poza obrębem jednostki - mówi Joanna Wiśniewska, zastępca kierownika działu penitencjarnego ZK w Koziegłowach.
* Imię więźnia zostało zmienione.
***
Misterium na Cytadeli
W tym roku misterium odbędzie się 8 kwietnia o godz. 20, tradycyjnie już na Polanie pod Dzwonem Pokoju na Cytadeli. W misterium zagra 200 aktorów. Zaśpiewa kilkadziesiąt chórzystów, usłyszymy orkiestrę symfoniczną. Co roku widowisko na poznańskiej Cytadeli ogląda wiele tysięcy osób. Przyjeżdżają z całej Polski. Organizatorzy chwalą się, że to największe tego typu widowisko pasyjne w Europie. W tym roku odbędzie się po raz szesnasty.