Janusz Białek: Jestem gotowy na nowe wyzwania!
Janusz Białek, były trener Stali Mielec szczerze opowiada dlaczego Stal zaliczyła falstart w 1 lidze, co przesądziło o jego dymisji, oraz o tym jak duży krok mielecki klub zrobił w ostatnich miesiącach. Wspomina także rywalizację z Jose Mourinho.
W ostatnich miesiącach znikł Pan nieco z radarów. Odpoczynek służy?
Cały czas pracuje Akademii Piłkarskiej Stali Mielec. Na brak zajęć więc nie narzekam, choć tego czasu na odpoczynek jest na pewno więcej niż wtedy gdy prowadziłem pierwszy zespół Stali. Po po dwóch latach wytężonej pracy, trzeba trochę się odciąć, odpocząć, przeanalizować pewne sprawy. Z piłki jednak na pewno się nie wycofuje. Ciągle jestem aktywny.
Zdarza się Panu jeszcze wracać wspomnieniami do początku sezonu. Co wtedy poszło nie tak? Czy żałuje Pan jakiś decyzji, czy coś można było, pana zdaniem zrobić lepiej?
Przede wszystkim należy spojrzeć na tabelę Nice 1 ligi i zobaczyć, gdzie są drużyny, które podobnie jak my, awansowały w tym sezonie na zaplecze ekstraklasy. GKS Tychy, Wisła Puławy oraz Znicz Pruszków to drużyny walczące o utrzymanie. Te drużyny, podobnie jak Stal przekonały się co to jest 1 liga, jak jest trudna i specyficzna. To nie jest tak, że tylko my zderzyliśmy się trochę ze ścianą. Mieliśmy problemy ale inne drużyny też je miały. Nie wiem czy w tamtym okresie można było zrobić coś jeszcze. Do końca okresu przygotowawczego kompletowaliśmy kadrę, nikt do końca nie wiedział kto z klubu odejdzie, a kto zostanie. To wszystko nie pomagało.
Przed startem rozgrywek przestrzegał pan przed hurraoptymizmem.
Bo wiedziałem co nas czeka. Kibice, działacze, piłkarze sądzili, że damy radę. Po takim sezonie w 2.lidze będziemy mogli walczyć o spokojne miejsca szczebel wyżej. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Nie dysponowaliśmy budżetem, który mógłby zapewnić nam sprowadzić zawodników mogących wzmocnić zespół. Do mnie zgłaszali się piłkarze chcący grać w Stali. Wszystko rozbijało się jednak o finanse. Do tego odeszło od nas dwóch wiodących zawodników. Strata Bartosza Nowaka i Andrei Prokicia była bolesna i nie udało nam się zapełnić pustki po nich. Nie udało się pozyskać zawodników, którzy mogli ich zastąpić. Musieliśmy radzić sobie tym co mieliśmy i udało się to, tak jak było to widać w tabeli. W kilka meczach brakowało nam również szczęścia. Pamiętam, jak graliśmy z Chojniczanką w Pucharze Polski i tamtejsi działacze wspominali, gdy to oni byli beniaminkami 1 ligi. Przegrali wówczas kilka meczów z rzędu na początku sezonu. Taka jest specyfika tych rozgrywek.
Nie czuł się Pan ofiarą własnego sukcesu?
Nie myślę o tym w takich kategoriach. Przez dwa lata pracowałem ze wspaniałą, ambitną grupą piłkarzy. Wspólnie postawiliśmy sobie cel awansu, nie zważając na przeciwności losu. To był sukces okupiony ciężką pracą i wieloma wyrzeczeniami. Awansowaliśmy mimo, że nasz budżet należał do najmniejszych w całej lidze. Dla całego miasta, dla całego Podkarpacia udało się zdobyć tą pierwszą ligę. Była wielka radość. Udało nam się osiągnąć coś historycznego, coś co nie wydarzyło się w Mielcu od dwóch dekad. Dziś myślę, że może z tej drugiej ligi udało się awansować za łatwo, że ten sezon bardzo rozbudził wszystkich apetyty i ktoś sądził, że mamy tak silny zespół, który zapleczy ekstraklasy weźmie z marszu, a przynajmniej będzie się bił w górnej połówce tabeli. Sam awans i te dwa laty ciężkiej pracy z pierwszym zespołem nie mogę tego rozważać w innych kategoriach, jak w kategorii sukcesu.
Dziś Stal Mielec zajmuje bezpieczne miejsce w środku tabeli. Widmo spadku oddaliło się. Apetyty znów zostaną rozbudzone?
Trzeba pamiętać, że jednak trochę się zmieniło. Pojawili się nowi sponsorzy, sytuacja finansowa klubu uległa poprawie. Dziś budżet jest o sto procent większy w porównaniu do tego, co było gdy ja prowadziłem zespół. Co za tym idzie możliwości również są inne. Przy tym trzeba pochwalić cały sztab i zawodników za pracę jaką wykonują i czego efektem jest lepsza pozycja w tabeli.
Może trochę zmieniając temat. Niebawem minie 15 lat odkąd, prowadzona przez pana Polonia Warszawa pokonała FC Porto, którego trenerem był Jose Mourinho. Kiedyś Antoni Piechniczek powiedział, że kwiatami przywita kolejnego polskiego trenera, który dwa razy z rzędu wprowadzi reprezentację Polski na Mundial. Czy pan również, kwiatami powita następnego polskiego szkoleniowca, który ze starcia z drużyną słynnego Portugalczyka wyjdzie zwycięsko?
(śmiech) To bardzo miłe wspomnienia dla mnie i rywalizacja, która bardzo dużo mnie nauczyła. Wtedy, gdy z Polonią Warszawa pojechaliśmy do Porto mogliśmy zobaczyć, jak to wszystko wygląda w dużym zachodnim klubie. Tam było właściwie wszystko, o czym my wówczas mogliśmy jedynie pomarzyć. Takie wyjazdy pokazywały nam, jak wiele jeszcze brakuje polskim drużynom do standardów najlepszych zespół w Europie. Cieszy, że ten dystans z roku na rok się zmniejsza, ale wciąż brakuje nam sporo. Co do pytania, to rywalizacja z taką drużyną jak FC Porto zawsze zostaje w pamięci. Portugalczycy mieli niesamowicie silną drużynę. Wtedy rodził się wielki team, który w tym samym sezonie wygrał Puchar UEFA (porażka z Polonią była jedyną jaką Porto poniosło w tamtej kampanii – przyp. red.), a rok później triumfowała w Lidze Mistrzów. Kadra Portugalii w głównej mierze oparta o zawodników, z którymi rywalizowaliśmy z Polonią, na Euro 2004 zdobyła srebrny medal. Niesamowicie silne było tamte Porto – tym bardziej cieszę się, że udało się ich choć w tym jednym meczu ograć.
Kiedy ponownie zobaczymy Pana na ławce trenerskiej?
Jestem gotowy na nowe wyzwania. Wszystko jest kwestią rozmowy i oferty. Ja jeszcze mam sporo czasu do emerytury, także butów na kołku na pewno nie wieszam. Jeśli pojawi się konkretna propozycja to z pewnością się nad nią pochylę, siądziemy do rozmów i zobaczymy co będzie. W zawodzie trenera ostatniego słowa jeszcze nie powiedziałem.