Janusz Makuch, heretyk z krakowskiego Kazimierza i jego „Szalom na Szerokiej”
Jutro „Szalom na Szerokiej”, czyli kluczowy punkt Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie. My piszemy o Januszu Makuchu, twórcy tego festiwalu.
Odrapane ściany starych kamienic straszyły, a po zapyziałym bruku hulał wiatr, gdy świeżo upieczony student polonistyki przemierzał po raz pierwszy ulicę Szeroką. Uważnie się rozglądał, wyobrażając sobie, jak kiedyś wyglądało tu życie. Kto mieszkał w domu, w którego bramie przystanął właśnie ponury typ i jak wyglądali ludzie, którzy w piątkowy wieczór szli na szabasową modlitwę?
Teraz Janusz Makuch, twórca Festiwalu Kultury Żydowskiej, raz w roku patrzy na ulicę Szeroką z plenerowej sceny. Podczas finałowego koncertu „Szalom na Szerokiej” widzi już nie rudery, ale odnowione kamienice, wśród których tańczy kilkunastotysięczny tłum.
- Spoglądam w rozgwieżdżone niebo, słyszę dźwięki strojonych instrumentów i wiem, że nie odkopałem fundamentów świata sprzed Zagłady, bo on po prostu przeminął. Ale mam poczucie, że udało mi się przyczynić do tego, iż życie zwyciężyło tu śmierć - mówi.
Aksamitka
Jego rodzina z judaizmem nie miała nic wspólnego. W rodzinnym domu, jak i w całych Puławach, skąd pochodzi Makuch, o Żydach się nie mówiło.
- Mama miała inne sprawy na głowie. Na przykład, że nie chciałem się uczyć. Po pierwszej klasie technikum miałem dwa egzaminy poprawkowe. Ale ja właśnie zakochałem się w pięknej Dominice, co skutecznie pozwoliło mi zapomnieć o nauce. Zrozpaczona matka zaprowadziła mnie do dyrektora, żeby przyjął mnie do liceum zawodowego. Zamiast robić skruszoną minę, coś bezczelnie odpyskowałem, doprowadzając go do stanu, w którym zaczął odpinać pasek od spodni, by mi przylać. I wtedy zdarzyła się scena niczym z filmów z Chaplinem: te spodnie mu zwyczajnie opadły.
Janusz uciekł z gabinetu. Do dziś zastanawia się, jak matce udało się przekonać dyrektora do tego, by zostawił go w szkole. Może wiedział, że ma do czynienia z wyjątkowym uczniem? O słuszności decyzji dyrektor przekonał się, gdy Janusz wziął udział w centralnej olimpiadzie z filozofii i rok później z polskiego. Przed maturą miał w kieszeni indeks.
Wpłynęły na to godziny spędzane w bibliotece. Stylizowałem się na arystokratę-intelektualistę. - Z zawiązaną pod szyją aksamitką chodziłem po parku. Przewodnicy oprowadzający wycieczki zatrzymywali się przed wyglądającym dziwacznie gówniarzem i kazali mi opowiadać historię tego miejsca. Łechtało to moje ego - mówi.
Gorzej poczuł się podczas pierwszego spotkania z prof. Michałem Strzemskim. Trafili na siebie w księgarni. Ówczesny dyrektor Instytutu Nawożenia i Gleboznawstwa uważnie przyjrzał się książkom, które kupił Janusz i zapytał, czy wie, ilu Żydów mieszkało przed wojną w Puławach.
- Skąd miałem wiedzieć? Ale profesor obudził moją ciekawość. Był moim pierwszym nauczycielem, żydowskim mełamedem. Dzięki niemu poznałem podstawy judaizmu i pod jego wpływem zacząłem czytać miesięcznik Znak, którego profesor był felietonistą - mówi Makuch.
Kiedy Janusz wyjeżdżał do Krakowa na studia, profesor na pożegnanie poprosił go, by poszedł do redakcji miesięcznika i przekazał maszynopis książki „W blasku menory”, którą właśnie skończył pisać.
Kogo Janusz Makuch spotkał w siedzibie wydawnictwa "Znak"?
Dlaczego lepiej być dobrym gojem niż złym Żydem?
Czytaj dalej!
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień