Janusz Panasewicz: Drażni mnie jeśli ktoś ma butę, która niczym nie jest poparta
Potrafiliśmy siedzieć na Śląsku dwa tygodnie i grać codziennie, jeden lub dwa koncerty – mówi Janusz Panasewicz, wokalista zespołu Lady Pank. Własnie rozpoczął w Zabrzu jubileuszową trasę koncertową z okazji 35-lecia Lady Pank. Od kilku tygodni jest też jurorem w nowej edycji programu „Idol”.
Bywały takie okresy w historii Lady Pank, gdy Śląsk był dla was bazą na trasie koncertowej.
Rzeczywiście był taka bazą. To były dość zamierzchłe czasy. Mieszkaliśmy wtedy w Katowicach, w ówczesnym hotelu Warszawa. Potrafiliśmy tak siedzieć na Śląsku nawet dwa tygodnie i grać codziennie jeden, a czasem dwa koncerty. W różnych miejscach. Na Śląsku było wtedy mnóstwo, bardzo prężnie działających fanklubów Lady Pank, często zapraszały nas do siebie na spotkania. Poza tym, w tamtych czasach, praktycznie każda kopalnia miała swoje domy kultury, te miasta leżą blisko siebie i po prostu było gdzie grać. Tych okazji mieliśmy mnóstwo. Zawsze bardzo mile będę to wspominał. Pamiętam ludzi ze Śląska, którzy wtedy z nami współpracowali, opieka medyczna, management.
W historii hotelu Warszawa zapisały się też imprezy Lady Pank, które mogłyby zyskać status legendarnych? Był rock&roll?
Oczywiście, że tak (śmiech). Ale nie tylko ten hotel. Bo sporo działo się też w hotelu znajdującym się na terenie Spodka. Swego czasu często tam mieszkaliśmy. A to jakieś urodziny się obchodziło, a to inna okazja się znalazła. Było wesoło, wspominam to z rozrzewnieniem.
Ale telewizory nie wylatywały z okien?
Nie, nie. Tam nie (śmiech).
Zgodzisz się z opiniami wielu artystów, że na ludzie na Śląsku zawsze mocniej chłonęli muzykę i generowali taką energię, której nie ma w innych miejscach w kraju?
To prawda. Graliśmy setki razy w tym regionie, czy to w katowickim Spodku, czy w zabrzańskim Domu Muzyki i Tańca czy w Bytomiu. Prawdą jest, że gdy gra się na Śląsku to jest inna atmosfera. Niby wszędzie ludzie ciężko pracują, ale na Śląsku ta publiczność jest wyjątkowo otwarta. Gdy przychodzą na koncert, to chcą się bawić. I to się czuje wychodząc na scenę. My zawsze wiemy, że będzie dobrze.
Świętujecie 35-lecie zespołu Lady Pank. Ciebie ten wynik przeraża, czy bardziej mobilizuje, by coś fajnego z kolegami jeszcze stworzyć?
Jeśli coś jest przerażające to fakt, że wszystko strasznie tak szybko ucieka i pamięta. Jakby to wczoraj było. Jesteśmy w fajnej kondycji teraz, sporo gramy. Ten rok mamy intensywny koncertowo, są też jakieś plany na 2018 rok. Ostatnio miałem sporo zajęć, bo i występy z Lady Pank i prywatne rzeczy, bo jestem jurorem w programie „Idol”. W lutym wyjechaliśmy z rodziną na małe wakacje. Tydzień był w porządku, bo wtedy można się zresetować, ale już po kolejnych dniach zaczynasz myśleć o pracy. Ja odpoczywam dość intensywnie i szybko.
Śnią ci się po nocach uczestnicy programu „Idol”?
Jest wiele utalentowanych osób. Będziemy szczęśliwi – bo mówię za koleżanki i kolegę zasiadających ze mną w jury – gdy któraś z tych osób zajdzie daleko. Dadzą się poznać w taki sposób, że będą oryginalni, nagrają płyty, a ludzie będą chodzić na ich koncerty i zostaną zapamiętani. Liczymy na to.
Będą mieć łatwiej niż Lady Pank na początku? Niby okazji do pokazania się jest więcej, ale też łatwiej zgubić się w gąszczu innych osób.
Wiem, że tych programów jest dużo. To jednak inny czas, niż wtedy, gdy my startowaliśmy. Inne czasy, inne środki, inne media. Kompletnie jest to wywrócone. Natomiast trochę szczęścia trzeba jednak mieć. I cierpliwości. Jeżeli ktoś jest utalentowany, ma wizję swojego wizerunku, wie co chce robić, to da radę. Jedni szybciej inni wolniej. Wiem, że dla młodych ludzi takie słowa jak „cierpliwość” brzmią mało fajnie, ale to jeden ze sposobów, by zaistnieć.
Dlaczego zgodziłeś się zostać jurorem w „Idolu”? Bo to był pierwszy tego rodzaju muzyczny reality show w Polsce?
Powiem szczerze, że ja nie myślałem o „Idolu”. Nie byłem przecież na żadnym castingu. Zadzwonili do mnie i zbaraniałem. Zapomniałem o takich programach, nie miałem za bardzo czasu, aby pakować się w telewizję. Ktoś jednak powiedział, że Ninie Terentiew się nie odmawia (śmiech). Trochę żartuję oczywiście. Zapytałem jednak czego oczekuje? Bo nie jestem Kubą Wojewódzkim. Mogę oceniać, raz surowo, raz łagodnie, w zależności od nastroju. Usłyszałem, ze mam być sobą, takim jak na scenie. Przyzwoicie wyglądać i czasem się odezwać (śmiech). Istotną kwestia było czy uda się dograć terminy. Bo odcinki castingowe „Idola”, które teraz oglądamy, były nagrywane, ale już niebawem rozpoczną się tak zwane „odcinki live”. Przez 6 kolejnych tygodni, w każdą środę będę musiał tam być. A Lady Pank gra koncerty. Okazało się jednak, że wszystko dobrze się porozkładało.
Miewasz ciarki na plecach słuchając uczestników "Idola"?
Były osoby, które nas zachwycały, ale były też takie, które wprawiały w zakłopotanie. Mnie drażni jeśli ktoś ma butę, która niczym nie jest poparta. Ani warsztatem ani osobowością. Ani warunkami, które predysponują do bycia idolem, czyli osobą ściągającą na siebie ludzi. Jeśli ktoś jest bezczelny, butny to bardzo nas denerwuje. Mnie bardzo. Nie cierpię takich ludzi na co dzień. Na scenie też.
Zespół Lady Pank
Na koncertach tej grupy można spotkać już trzy pokolenia Polaków. Trasa akustyczna to bez wątpienia interesująca propozycja dla tych, którzy chcieliby usłyszeć Jana Borysewicza, Janusza Panasewicza, Kubę Jabłońskiego i Krzysztofa Kieliszkiewicza w wyjątkowych aranżacjach i niecodziennych miejscach koncertowych.
Program „Idol”
Obok Janusza Panaseiwcza w jury „Idola” zasiadają: Elżbieta Zapendowska, Ewa Farna i Wojciech Łuszczykiewicz