Janusz Panasewicz: Wszyscy tęsknimy za czasem młodości
Swoją premierę miała właśnie nowa płyta zespołu Lady Pank – „LP40”. Jego wokalista – Janusz Panasewicz – opowiada nam z tej okazji o ożywczej sile rock and rolla, która nie pozwala mu się zestarzeć.
Lady Pank kończy czterdzieści lat. Spodziewał się pan, że zespół tyle przetrwa?
Nie. Kiedy zaczynaliśmy, graliśmy spontanicznie i nikt nie myślał, co będzie za czterdzieści lat. Ale jak widać życie pisze swoje scenariusze – i nam akurat napisało taki.
W czym tkwi sekret długowieczności Lady Pank?
Przede wszystkim w naszej miłości do muzyki. Ale też inne czynniki się na to składają: zdrowie, kondycja, temperament. Mimo, że jesteśmy ze sobą tyle lat, to nadal mamy na to chęć. Szanujemy się nawzajem i doceniamy. Lubimy być ze sobą na scenie, ale też poza nią. Suchą stopą przeszliśmy przez różne burze i sztormy. Pamiętam kiedy w 1994 roku po krótkiej przerwie nagraliśmy płytę „NANA”, popatrzyliśmy po sobie i zapytaliśmy: „Ciekawe czy ktoś na nas czeka?”. I okazało się, że fani nas nie zostawili. Są z nami do dzisiaj – i „wymuszają” na nas ochotę do dalszego grania.
Który z momentów w karierze wspomina pan jako najtrudniejszy?
Po płycie „Tacy sami” wyjechaliśmy do USA i tam dwóch kolegów postanowiło zostać. To był dla nas cios, bo byliśmy świetnie zgrani w tym składzie. Musieliśmy więc odpocząć i przemyśleć co dalej. To nie trwało jednak zbyt długo – szybko postanowiliśmy, że jeszcze wiele mamy do zrobienia. I udało nam się wyjść z tego trudnego momentu bez szwanku.
Z dawnego składu Lady Pank tylko pan i Jan Borysewicz jesteście dzisiaj w zespole. Co sprawiło, że tylko wy trzymacie się tak mocno razem?
Jesteśmy wolnymi ludźmi i dokonujemy różnych wyborów. Koledzy postanowili inaczej pokierować swym życiem. Paweł Mścisławski został w Stanach, Edmund Stasiak zajął się biznesem, a Jarek Szlagowski zaczął pracować w firmie fonograficznej. Nigdy nie było w naszym zespole żadnego zmuszania do czegoś. A ja i Janek byliśmy od początku mocno związani: on komponował, a ja śpiewałem. Dobrze się ze sobą czujemy i mamy dla siebie wiele szacunku i wyrozumiałości. Poznaliśmy się jak łyse konie, swoje dobre i złe strony. Dlatego wiemy jak unikać niepotrzebnych konfliktów.
Muzycy najczęściej kłócą się o kobiety i pieniądze. Panowie też?
Ani kobiety, ani pieniądze nie były nigdy problemem między mną a Jankiem. Jeżeli już pojawiały się jakieś konflikty, to raczej wynikały one z naszych temperamentów. Każdy z nas ma inne poglądy na świat i lubi inny sposób bycia – dlatego to są rzeczy, które czasem wywołują napięcia.
Nigdy nie czuł się pan na tyle zmęczony, żeby rzucić śpiewanie?
Bywały takie momenty, że kiedy dużo graliśmy, marzył mi się miesiąc przerwy, aby odpocząć. Bo były takie lata, że graliśmy tyle koncertów, iż wprost padaliśmy ze zmęczenia. A to wiadomo – rodzi frustracje i prowadzi do nieporozumień. Dlatego kilka razy rozstawaliśmy się na pewien czas. Ale szybko okazywało się, że tęsknimy za sobą i za fanami. Tak dzieje się teraz: pandemia uświadomiła nam jak bardzo ważny jest dla nas kontakt ze słuchaczami podczas koncertów. Do tej pory w każdy weekend gdzieś występowaliśmy. A teraz: siedzimy od roku w domu. To pozwoliło nam zrozumieć, jak ważne jest dla nas to, co robimy jako Lady Pank.
W styczniu skończył pan 65 lat. Wypada w takim wieku śpiewać rock and rolla?
Dziennikarz muzyczny Roman Rogowiecki powiedział kiedyś, że w pewnym wieku wszyscy przechodzą na emeryturę, ale nie rock and rollowcy – oni potrafią wyjść o lasce i grać do końca życia. (śmiech) Pamiętam też fragment z filmu o The Rolling Stones, pokazujący ich słynny koncert w Hawanie. Stoją sobie na brzegu morza i Jagger mówi do Richardsa: „Wiele jest kapel, które grają tak długo jak my. I mam do nich jedno przesłanie: Róbcie to tak długo jak możecie, bo nic lepszego nic się wam w życiu nie przydarzy”. I my stosujemy się do tej zasady.
Trzeba przyznać, że trzyma się pan świetnie – niczym wspomniany Jagger. Jak pan dba o formę?
Kiedy zaczynaliśmy, to pierwsze dziesięć lat było istnym szaleństwem. Żyliśmy dniem dzisiejszym i potrafiliśmy dać trzy koncerty w ciągu dnia. Biliśmy wszystkie rekordy. Z wiekiem to się zmieniło. Dziś, kiedy mam koncert, wiem że muszę się wcześniej wyspać i odpocząć. Nie balangujemy już do rana. Zamiast tego często jeżdżę na rowerze. (śmiech) Mieszkam pod lasem, mam więc gdzie to robić. Generalnie myślę jednak, że mam dobre geny. Pochodzę z Mazur, rzadko choruję, nie pamiętam kiedy z powodu jakiejś choroby odwoływałbym koncert. Zawsze sobie daję radę.
W zeszłym roku ogłosił pan, że zostaje abstynentem. Jak panu służy całkowite odstawienie alkoholu?
To prawie już dwa lata. Przeszedłem przez to bez żadnego szwanku. Zresztą nie byłem nałogowcem, żeby mnie to miało jakoś rozłożyć. Po prostu w pewnym momencie stwierdziłem, że alkohol mi nie służy – i najzwyczajniej w świecie z niego zrezygnowałem. Palę za to papierosy. (śmiech)
To dziwne: nie szkodzą panu na głos?
Pewnie lepiej byłoby gdybym nie palił. No ale jak wszystko się rzuci, to po co żyć? (śmiech)
Trzeba przyznać, że od zawsze dobrze się pan ubiera. Sam pan kupuje ciuchy czy zatrudnia stylistę?
Mamy od lat swój styl w zespole i każdy mniej więcej wie co mu pasuje i w czym się dobrze czuje. Kiedy wyjeżdżaliśmy do Anglii czy do USA, znajdowaliśmy zawsze jakieś fajne sklepy czy butiki, w których kupowaliśmy sobie rockandrollowe ciuchy. Każdy więc dba o siebie. Jedynie na początku kariery podczas sesji fotograficznych mieliśmy ludzi, którzy nam doradzali. Oni pomogli nam wypracować charakterystyczny styl – a potem już zajmowaliśmy się tym sami.
Na nowej płycie Lady Pank sa bardzo melodyjne piosenki, wręcz bliższe popu niż rocka. Jak się je panu śpiewało?
Kiedy Janek puszczał mi wersje demo, nie wiedziałem w jakim kierunku to pójdzie. Dopiero kiedy weszliśmy do studia, wpasowałem się w te piosenki. Janek ma swój styl: wystarczy kilka dźwięków jego gitary i już jest rozpoznawalne, że gra Lady Pank. To ogromna zaleta. Wielu artystów na świecie szuka swego stylu i nie może go znaleźć. My mamy coś takiego i korzystamy z tego. Oczywiście żyjemy w świecie, w którym się wszystko zmienia. Są nowe technologie – również w muzyce. Dlaczego więc mielibyśmy po nie nie sięgnąć? Żyjemy tu i teraz, słuchamy tego, co się gra na świecie i chętnie z tego korzystamy. Samo śpiewanie nowych piosenek było dla mnie bardzo przyjemne. Studio Wojtka Olszaka jest bardzo blisko mojego domu – przychodziłem więc wyluzowany i bez pośpiechu w miesiąc zarejestrowałem wszystkie wokale. To były bardzo spokojne sesje.
Mimo upływu czasu pana głos brzmi ciągle tak samo. Jak to możliwe?
Może przez te papierosy? (śmiech) A tak na serio: zanim zacznę nagrywać, muszę się w domu rozśpiewać. Tak samo jest z koncertami. Kiedy mamy jakąś przerwę i wracamy na scenę, niby wszyscy znamy swoją nutę, ale jednak coś nie gryzie. Dopiero z czasem wraca pewność siebie. To bardzo ważne dla kapeli – i dla mnie też. Zawsze po nagraniu zakładam słuchawki i sprawdzam jak zaśpiewałem. Ważna jest też opinia Janka. Czasem siedzimy we dwóch i kiedy zaczynam śpiewać, on wyraża swoje sugestie: "Spróbuj tu zaśpiewać lżej" albo „Nagraj inną wersję. Zobaczymy, w którym kierunku to będzie szło”. Na razie nie mam żadnych problemów z głosem. Cieszę się, że rzadko się przeziębiam – i jak dalej będzie mi dopisywało Zdowie, pośpiewam jeszcze długo.
Lubi pan studyjną dłubaninę? Czy woli koncerty?
To dwie zupełnie różne historie. Scena ma swoje prawa i przyjemności. Bezpośredni kontakt z publicznością wywołuje takie emocje, które w studio można sobie tylko wyobrazić. Na żywo śpiewa się bardzo emocjonalne, wszystkim kieruje impuls. W studiu zwracamy uwagę na inne rzeczy: stworzenie odpowiedniego klimatu i znalezienie odpowiedniej barwy. I ja lubię to robić. To mi potem daje możliwość pokierowania głosem podczas występu – raz mocniej, a kiedy indziej lżej, w zależności od energii widzów.
Tym razem teksty na płytę napisało kilku autorów. Nie miał pan problemów z odnalezieniem się w cudzych przemyśleniach?
Nie. Po tylu latach jestem do tego przyzwyczajony. Teksty pisało nam w końcu wielu znanych autorów: Andrzej Mogielnicki, Zbyszek Hołdys, Jacek Skubikowski, Grzegorz Ciechowski czy Bogdan Olewicz. Od kogokolwiek jednak dostaję tekst, to zawsze muszę go rozumieć i dostosować do swojego głosu. Przepuszczam go przez siebie. Nigdy nie jest tak, że wchodzę do studia, dostaję tekst i śpiewam go z marszu. Czasami jest to długotrwały proces: zdarza mi się, że wywalam jakieś zdania, bo po prostu ja tak nie mówię. Zmieniam taki tekst wspólnie z autorem. Muszę mieć pewność, że rozumiem o czym śpiewam i się z tym zgadzam.
Najbardziej panu pasują teksty Andrzeja Mogielnickiego?
Chyba tak. On wykreował swoimi piosenkami sposób patrzenia naszego zespołu na świat. Dlatego nawet, kiedy potem już inni autorzy pisali dla nas teksty, to sugerowali się tym, co on stworzył. Andrzej towarzyszy mi zawsze podczas nagrywania jego piosenek i ma wpływ na interpretację. Czasem sugeruje: „Tu za mocno przerysowujesz” albo „Tam możesz zrobić chórek”. To bardzo cenne uwagi. Inni autorzy nigdy nie przychodzą do studia i zostawiają mi pełną swobodę w śpiewaniu. Andrzej lubi pracę w studiu i czasem bywa uparty. Ale ja lubię z nim pracować.
Na poprzednich płytach Lady Pank były również pana teksty. Dlaczego tym razem nie sięgnął pan po pióro?
Był czas, że pisałem sporo dla Lady Pank. Do tego na swoje solowe płyty. Teraz też przygotowuję kolejną – i zbieram na nią materiał. Będę więc miał się gdzie wypowiedzieć. Jeśli chodzi o „LP40”, Janek zaproponował tym razem napisanie tekstów ludziom z zewnątrz, ponieważ ja zrobiłem prawie cały nasz poprzedni album – „Zimowe graffiti 2”.
"Wieczny chłopiec" to o panu?
Wszyscy tęsknimy za czasem swej młodości. Widzę to szczególnie w mediach społecznościowych. Ludzie wrzucają tam często zdjęcia z dawnych lat – choćby z koncertów, które szczególnie miło wspominają. To dlatego, że młodość to czas beztroski. Sam pamiętam jak miałem 18 lat: żyło się dniem dzisiejszym, nikt się nie martwił o przyszłość, nie było żadnych trosk. „Co to były za cudowne chwile” – myślę dzisiaj. I ta piosenka o tym opowiada – że wszyscy tęsknimy za czasem swej młodości.
"Pokuta" mówi, że wszyscy potrzebujemy od czasu do czasu zastrzyku świeżej energii. Co panu daje takiego „kopa?
Niektórzy twierdzą, że na „LP40” jest dużo nostalgii i melancholii. To prawda – ale nie zatrzymujemy się na etapie tego smutku, tylko idziemy dalej. W każdej piosence jest bowiem nadzieja. Również w „Pokucie”. Wszyscy widzimy co się dzieje dokoła. Nie ma co tego powtarzać. Ale nie od nas to zależy. Dlatego choć to, co widzimy na zewnątrz, odbiera nam ochotę na wszystko, nie wolno tracić nadziei, bo życie jest cudowne. Dlatego trzeba znajdywać w sobie pokłady pozytywnej energii. Bo cóż innego możemy zrobić?
Ma pan dwójkę młodych dzieci – bliźniaków Brunona i Juliusza. Późne ojcostwo ponoć bardzo odmładza mężczyznę. To prawda?
Prawda. Wystarczy posłuchać jak chłopaki rozmawiają ze swoimi kolegami i koleżankami. Już człowiek czuje się młodziej. Teraz siedzą w drugim pokoju i piszą zdalnie kartkówkę z biologii. Muszę więc za chwilę pójść do nich i sprawdzić jak im poszło. To jest wciągające – i sprawia, że człowiek przypomina sobie sam swoje młode lata i czas szkoły. „Miałeś pięć kartkówek w ciągu tygodnia?” – pytają chłopaki. „Nie miałem – bo nie miałem zdalnego nauczania” – odpowiadam. (śmiech) Takie codzienne towarzyszenie im w ich życiu, na pewno daje pozytywnego kopa i wnosi świeższy powiew do mojego świata.
Jak najbardziej lubicie wspólnie spędzać czas?
Łączy nas wspólna pasja do piłki nożnej. Oglądamy więc razem mecze, wybieramy swoje ulubione drużyny, dyskutujemy o osiągnięciach najlepszych piłkarzy. Udzielamy się na internetowych forach różnych klubów i wymieniamy się informacjami o nich. Do niedawna wspólnie planowaliśmy wakacje i razem na nie wyjeżdżaliśmy. Ja jako dzieciak lubiłem sporty wodne – bo wychowałem się na Mazurach. Dlatego ucieszyłem się, kiedy chłopaki zaczęli surfować. Kibicuję im – choćby wtedy, gdy wyjeżdżają na Hel, żeby trenować.
Brunon i Juliusz są już właściwie nastolatkami.
To prawda – uczą się w siódmej klasie. Trochę mi smutno, że właściwie cały rok muszą spędzać przed komputerem. Chodzili tylko półtora miesiąca do szkoły wczesną jesienią zeszłego roku. Pamiętam, kiedy sam byłem w ich wieku, to nie mogłem usiedzieć w miejscu. Po lekcjach od razu biegłem na podwórko, żeby grać w piłkę. Dlatego rozumiem, że brakuje im ruchu i kontaktu z rówieśnikami. Taki tryb życia, jaki teraz prowadzą, nie jest dobry. Jakie to będzie miało skutki? Zobaczymy.
Jakiej muzyki słuchają synowie?
Różnej. Był taki czas, że Bruno dużo słuchał Michaela Jacksona. Podobały mu teledyski z lat 80., które są zupełnie inne niż to, co się teraz produkuje. „Jaka to jest dynamika” – zachwycał się. Oczywiście słuchają też hip-hopu, mają swoich ulubionych raperów. Łakną tego, co jest dla nich ciekawe pod względem tekstów. Ja im niczego nie sugerują i nie narzucam.
A Lady Pank słuchają?
Tak. Kiedy przychodzę do domu ze studia z gotową piosenką, zawsze im puszczam i pytam o zdanie. Reagują różnie, ale przeważnie pozytywnie. „Jest OK” – chwalą. Kiedy byli w podstawówce, uwielbiali słuchać w samochodzie naszych piosenek z filmu „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Bardzo im to pasowało.
„Zapomnieć” mówi o sile miłości. Kobiety są ważne w pana życiu?
Oczywiście. Nigdy nie robiłem z tego jakiejś sensacji, o której można byłoby przeczytać na Pudelku. Nie lubiłem się bowiem afiszować publicznie swoim życiem uczuciowym. Dla mnie to było jednak zawsze bardzo ważne. Dlatego o nie dbałem.
No właśnie: znalazł pan spokojną przystań u boku żony Ewy. Co sprawiło, że ten związek jest udany i trwały?
Mamy podobne charaktery, a nawet poglądy. Ale czasem się spieramy – choćby co do muzyki. Bo jej pasuje co innego, a mnie co innego. (śmiech) Ja zwracam uwagę na inne rzeczy, a ona na inne. Ale takie rzeczy przyciągają. Najważniejsze jest to, że dokładnie wiemy, jak chcemy wychować nasze dzieci: żeby były mądre, uczciwe i tolerancyjne. Wspólne wychowywanie dwóch chłopaków uczy nas pokory i szacunku do siebie.
„Drzewa” są rozliczeniem z życiowych zakrętów, które każdy pokonuje na swej drodze. Pan za młodu chciał być aktorem i sportowcem, a ostatecznie został piosenkarzem. Nie żałuje pan tego?
Absolutnie nie. Mimo, że zaliczyłem różne potknięcia. Czasem oczywiście pojawiają się myśli: „Ah, tutaj mogłem zrobić inaczej”. Kiedy byłem nastolatkiem, bardzo chciałem po maturze zdawać do „filmówki”. Kino mocno mnie kręciło. Zresztą do dzisiaj lubię oglądać dobre filmy i podziwiać fajne aktorstwo. To mnie interesuje. Gdyby nagle nie pojawiła się i nie wciągnęła mnie całkowicie muzyka, może bym zdawał do szkoły aktorskiej. Ale mój los się potoczył inaczej.
Zagrał pan swego czasu główną rolę w filmie „Nic”. Jak pan wspomina tę przygodę?
To był cały ciąg przypadków. Pamiętam, że pojechałem na zdjęcia próbne na Chełmską. Tam siedział operator Artur Reinhard z kamerą i reżyserka Dorota Kędzierzawska. „Tutaj masz tekst, spróbuj zagrać dialog samemu” – usłyszałem. To było dla mnie coś zupełnie nowego, ale wziąłem się za to z wielką pasją. I okazało się, że mnie zaangażowali. Dzięki temu miałem okazję pracować ze wspaniałymi aktorami. Zdjęcia trwały prawie dwa miesiące, prawie codziennie byłem na planie. Nie kręciłem tylko w weekendy, kiedy grałem koncerty z Lady Pank. To było wspaniałe. Dlatego lubię, kiedy teraz robimy klipy. Są muzycy, którzy nie mają cierpliwości do pracy z kamerą, a ja mam do tego smykałkę.
Dlaczego nie kontynuuje pan tej przygody z filmem?
Wystąpiłem w kilku serialach – choćby „39,5” z Tomkiem Karolakiem. Nie skupiałem się jednak na tym, bo miałem ciągle co robić. Może gdybym nie miał Lady Pank, spróbowałbym chodzić na castingi i walczyć o inne role. Muzyka dawała mi poczucie spełnienia, nie szukałem więc niczego innego. Czasami jednak dostaję propozycje – i jeśli ja się dobrze czuję w tym, że miałbym kogoś zagrać, to je chętnie przyjmuję. Bo to dla mnie fajne doświadczenie.
„Pokolenia” opowiadają, że ciągle pojawiają się młodzi wykonawcy, którzy chcą być gwiazdami popu czy rocka. Lady Pank ma już taką pozycję, że nie musi się nimi przejmować?
Są tacy młodzi wykonawcy, którzy robią ciekawe rzeczy: Dawid Podsiadło, Krzysiek Zalewski, Daria Zawiałow. Mają fajne piosenki, śpiewają o ważnych rzeczach. Każdy z nich ma jakiś ciekawy pomysł na siebie, więc warto na takich ludzi patrzeć. My swoje brzmienie i przekaz wypracowaliśmy wiele lat temu – i teraz tylko robimy swoje. Spoglądamy jednak na to, co się dzieje dookoła. Bo wartościowej muzyki zawsze warto słuchać.
Dzisiaj młodzi artyści próbują zwrócić uwagę na siebie w programach typu talent-show. Pan był jurorem w „Idolu”. To sensowna droga do kariery?
Dla jednych tak, a dla drugich – nie. Wystąpienie w takim programie wtedy ma sens, kiedy jest się przygotowanym i dokładnie wie się, co chce się robić. Wtedy talent-show daje rozpoznawalność. Tak było choćby z Dawidem Podsiadło. Ja zaobserwowałem w „Idolu”, że wiele ludzi ma świetne warunki wokalne, ale kompletnie nie wie o czym chce śpiewać. Wykonują wtedy covery – i kiedy trafią na coś, co im nie odpowiada, to się rozkładają. Talent-show jest więc drogą na skróty, ale nie dla wszystkich.
Zgłosiłby się pan do takiego programu, gdyby pan zaczynał dzisiaj swoją karierę?
Chyba nie. Jak znam siebie, to chciałbym poznać ludzi, z którymi mógłbym stworzyć coś fajnego – i potem jako zespół próbowalibyśmy nagrywać i koncertować. Choćby jako support dla uznanych wykonawców. Czyli wybrałbym raczej tradycyjną drogę dla rockowych kapel.
Ma pan jeszcze jakieś marzenia jako wokalista Lady Pank?
Oczywiście. I to bardzo przyziemne. Chciałbym zagrać trasę koncertową promującą nową płytę. Udało nam się dać tylko dwa występy w Stodole przed lockdownem. I wspaniale było spotkać się z naszą publicznością. Była trema – bo wykonywaliśmy świeży materiał. Ale wyszło świetnie. Kolejne koncerty mamy zaplanowane na jesień – i mam nadzieję, że uda nam się je dać. To jest najważniejsze w tej chwili. A patrząc dalej w przyszłość: chciałbym, żeby zdrowie nam pozwoliło nagrać jeszcze niejedną płytę. Janek czasem mówi, kiedy siedzimy w garderobie: „Panas, jak myślisz, ile my możemy jeszcze grać?”. „Ja mogę grać długo. Nie wszystko jednak od nas zależy. Zobaczymy co się będzie działo dookoła” – odpowiadam. Wierzę jednak, że jeszcze trochę zamieszamy.