Jarosław Kaczyński - szeregowy poseł stulecia
Analiza. Wokół każdej władzy gromadzą się ludzie, którzy jej z różnych powodów kadzą. W przypadku Prawa i Sprawiedliwości przybiera to jednak rozmiary monstrualne. Ociera się wręcz o kult przywódcy.
Jarosław Kaczyński nie może być „szeregowym posłem” w przypadającą w przyszłym roku setną rocznicę odzyskania niepodległości. Powinien zostać premierem, marszałkiem Sejmu, ewentualnie można stworzyć dlań jakieś inne prestiżowe stanowisko - dyskusja na ten temat trwa w otoczeniu prezesa Prawa i Sprawiedliwości od ostatniej konwencji partii rządzącej. Na razie prawdopodobnie bez jego wiedzy. Tak twierdzą wiarygodne źródła w PiS.
- Część stronników Jarosława Kaczyńskiego uważa, że byłoby jak najbardziej na miejscu, gdyby w okrągłą rocznicę odzyskania niepodległości można było go tytułować np. „premierem stulecia”. Będą się go starali przekonać do tej koncepcji - mówi jeden z naszych informatorów.
Dr. hab. Jarosław Flis, znany krakowski analityk sceny politycznej uważa, że brzmi to jak twórcze rozwinięcie popularnego wśród zwolenników i działaczy PiS hasła „Jarosław Polskę zbaw”.
- Warto się przy tym zastanowić, po co ktoś wychodzi z takim pomysłem. W szeroko pojętym obozie prawicy są zarówno ludzie szczerze podziwiający lidera PiS, jak i tacy, którzy chcieliby go zdyskredytować, by zająć jego miejsce - komentuje naukowiec. Dodaje, że gdzieś pośrodku znajdują się ci, którzy z różnych powodów, rozważnych bądź romantycznych, chcieliby się prezesowi przypodobać.
Naczelnik był tylko jeden: Piłsudski
Z tą diagnozą generalnie zgadza się Ryszard Kapuściński, szef Klubów Gazety Polskiej, współorganizujących m.in. miesięcznice smoleńskie. - Jeśli ta inicjatywa nie została uzgodniona z samym zainteresowanym, a pewnie nie została, to ja do takich niezbyt mądrych pomysłów podchodzę z wielką ostrożnością - zastrzega red. Kapuściński, który należy do PiS od 2004 r. i od dwóch kadencji zasiada z ramienia tej partii w Radzie Miasta Krakowa.
Zwraca uwagę, że na szeroko pojętej prawicy pojawia się coraz więcej przedsięwzięć mających na celu - przynajmniej oficjalnie - uhonorowanie szefa PiS, nazywanego często w tym gronie „naczelnikiem”. Równie dużo jest pomysłów na upamiętnienie śp. Marii i Lecha Kaczyńskich.
- Bywa, że jest to robione ze szczerego serca, z miłości do prezesa i jego brata. Ale z inicjatywami takimi występuje też całkiem sporo ludzi, którzy sprzedaliby prawicę za pięć groszy. Jedni chcą się przypodobać władzy i samemu zaistnieć, innym zależy na skompromitowaniu idei, czasem wręcz można mówić o sabotażu - opisuje red. Kapuściński.
Jego zdaniem, każde takie przedsięwzięcie powinno być najpierw uzgodnione z samym zainteresowanym, a dopiero potem rozważane. - Równie niemądre i niesmaczne jest tytułowanie pana Kaczyńskiego „naczelnikiem” albo mówienie o nim „Kaczor”, nawet z czułością. Naczelnik był jeden: Józef Piłsudski. Jarosław Kaczyński nie jest i nie będzie naczelnikiem, a mówienie tak, żeby mu się przypodobać i coś dla siebie ugrać jest niemądre i niepoważne - uważa szef Klubów Gazety Polskiej.
Co do ewentualnego uhonorowania lidera prawicy, Kapuściński podkreśla, że Jarosław Kaczyński nie jest tylko „szeregowym posłem”, ale i prezesem najsilniejszej partii, która rządzi krajem. - Jeśli zechce być premierem, to nim zostanie. Mam jednak wrażenie, że on odkłada na bok miłość własną i filtruje te wszystkie miłe słowa na swój temat, bo są dla niego rzeczy ważniejsze. Więc zostanie premierem tylko wtedy, jeśli w jego opinii wymagać tego będzie dobro państwa - kwituje Kapuściński.
Prezes w zalewie ochów i achów
Dr Flis podziela ten pogląd, ale zastrzega, że prezes Kaczyński jest pod wyjątkowo silną presją swego otoczenia. - Wokół każdej władzy gromadzą się ludzie, którzy z różnych powodów jej kadzą. Prezesi, premierzy, prezydenci słuchają na co dzień masy komplementów na swój temat: „Jakiż pan jest mądry i genialny”, „Ach ta pana przenikliwość”, „Pan ich wszystkich przerasta” itp. Trzeba mieć w sobie mnóstwo siły, by w to nie wierzyć i tej presji nie ulec. A w przypadku PiS przybiera ona rozmiary monstrualne, ociera się wręcz o kult przywódcy. Tym większa musi być odporność prezesa na wszystkie „ochy” i „achy”. Nie jestem pewien, czy on jej w końcu nie ulegnie - mówi naukowiec.
Dr Flis dodaje, że rolę „soli trzeźwiących” mogą u Kaczyńskiego odgrywać wyniki sondaży zaufania, w których okupuje od lat ostatnie miejsca. Swego czasu „przeskoczył” go jedynie Janusz Palikot, a ostatnio gorsze notowania miał Antoni Macierewicz. W przedwyborczym wywiadzie dla „Dziennika Polskiego” Jarosław Kaczyński przyznał, że wie, iż znaczna część Polaków go nie akceptuje i dlatego dla zwycięstwa swej partii, czyli - w jego mniemaniu - dla dobra kraju, nie będzie pretendował do ważnych stanowisk.
- Ta pragmatyczna kalkulacja jest jednak ciągle konfrontowana z opinią pochlebców, że złe notowania są efektem zdrady i wściekłych ataków wrogów Polski, więc nie ma się co nimi przejmować - zauważa dr Flis. Jego zdaniem, trudno sobie także wyobrazić, że jeśli opisywana propozycja uhonorowania prezesa zostanie w końcu ujawniona w jego obecności, to ktoś odważy się jej otwarcie przeciwstawić, mówiąc np., że „to głupi pomysł, który zaszkodzi partii”. - Bo że zaszkodzi, to pewne. Kaczyński mówi szybciej niż myśli, tworzy sobie niepotrzebnych wrogów. Jego notowania u Polaków są nie przez przypadek znacznie niższe niż Andrzeja Dudy i Beaty Szydło. Zresztą sam prezes to wie - diagnozuje socjolog.
Nie lubi jeździć, nie lubi się spotykać
Jeśli jednak szef PiS ulegnie otoczeniu i zgodzi się zostać „kimś więcej niż szeregowym posłem”, to w grę nie wchodzi stanowisko premiera - prognozuje dr Flis. - Premier musi jeździć po świecie, spotykać się z premierami np. Filipin i Malezji, a Kaczyński nie lubi jeździć i nie lubi się spotykać z ludźmi, którzy w jego mniemaniu do niczego nie mogą się przydać. To go męczy i jest niezgodne z jego temperamentem, celami życiowymi. Już prędzej mógłby zostać marszałkiem Sejmu, który, jak się dobrze ustawi, nie musi robić nic, bo ma wicemarszałków. A jest formalnie drugą osobą w państwie, po prezydencie. Marszałek stulecia też nieźle brzmi - zauważa dr Flis.
Podobną opinię wyraża prof. Artur Wołek, ekspert ds. ustroju Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, jednego z najważniejszych think-tanków polskiej prawicy i centroprawicy. - Poza twardym elektoratem PiS, Polacy nie lubią Jarosława Kaczyńskiego. Nie ufa mu nawet część szerokiego obecnie kręgu wyborców tej partii. Próba zrobienia z prezesa PiS „naczelnika”, „współczesnego Piłsudskiego”, jest z góry skazana na porażkę. Polacy nigdy nie kupią tej bajki - uważa profesor.
Budowanie mostu między rokiem 1918 a 2018
Zdaniem prof. Wołka przytłaczająca większość Polaków dostrzega wielką różnicę między wyrwaniem Polski spod trzech zaborów i odzyskaniem niepodległości po 123 latach niewoli, a przejęciem władzy w wolnych wyborach w nieźle poukładanym, raczej dostatnim, cenionym w świecie i bezpiecznym jak nigdy państwie europejskim.
- Pochlebcy prezesa próbują zrobić wszystko, by przerzucić w naszych umysłach most między rokiem 1918 a 2018, byśmy zobaczyli w Kaczyńskim nowego twórcę polskiej niepodległości. Ale jest to po prostu niedorzeczne - mówi prof. Wołek.
Zdaniem profesora o fiasku takiego przedsięwzięcia zdecydowałyby również osobiste cechy Kaczyńskiego. - To jest w oczach większości Polaków człowiek kłótliwy i oderwany od rzeczywistości. Jednocześnie - choć wszelkie hołdy sprawiają mu wyraźną przyjemność - prezes PiS w tej kadencji konsekwentnie trzyma się z dala od stanowisk. Wynika to z tego, że absolutnie najważniejsze jest dla niego dobro partii - PiS. Wie, że objęcie przezeń ważnego stanowiska, zwłaszcza premiera, do czego nawołuje twardy elektorat, tej partii zaszkodzi - diagnozuje prof. Wołek.
Podobnie jak dr Flis uważa, że Jarosław Kaczyński może się zdecydować na przejęcie sterów w rządzie jedynie w sytuacji bardzo trudnej dla PiS, np. gdy zwycięży przekonanie, że „w kraju trzeba zrobić radykalne porządki”, a zwłaszcza wtedy, gdy partia zacznie się rozłazić z powodu wewnętrznych konfliktów, a prezes dojdzie do wniosku, że nie może już nikomu ufać. - On zdaje sobie przy tym sprawę, że znaczna część pochlebców gra na siebie, że wielu stoi w blokach startowych, by przy pierwszej nadarzającej się okazji zająć jego miejsce - zastrzega prof. Wołek.
Wariant z „premierem stulecia” lub „marszałkiem stulecia” wydaje mu się mało prawdopodobny. - Z drugiej jednak strony PiS, partia ewidentnie wodzowska, tyle razy zaskakiwał nas robiąc coś, co innym nie mieściło się w głowie, że nie mogę takiej sytuacji wykluczyć - dodaje naukowiec.
Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto