Jarosław Wardęga: Byliśmy w trudnej sytuacji. Pożyczaliśmy na życie
Jarosław Wardęga, wieloletni asystent legendy "Solidarności" Józefa Piniora, udzielił nam pierwszego wywiadu po zatrzymaniach z 29 listopada.
Poznańska prokuratura zarzuca im przyjmowanie łapówek. Tymczasem Wardęga twierdzi, że wraz z Piniorem nigdy nie brali łapówek. Asystent polityka przekonuje, że jedynie pożyczali pieniądze od znajomych, bo byli w ciężkiej sytuacji. Uważa też, że zatrzymania to zemsta służb specjalnych za tajne więzienia CIA w Polsce, którymi obaj się zajmowali.
Prokuratura zarzuca, że wraz z Józefem Piniorem brał pan łapówki od różnych biznesmenów. Wasi adwokaci mówią, że to były pożyczki. Na co były wam potrzebne pieniądze?
Jarosław Wardęga: Myśmy mieli ciężką sytuację, zwłaszcza po przegranej kampanii wyborczej w 2015 roku. Senator już nie był senatorem. Ja nie mogłem liczyć na zatrudnienie i pensję jego asystenta. Miałem oszczędności, ale traktowałem je jako żelazną rezerwę. Pożyczaliśmy, bo bywały sytuacje, że brakowało nam pieniędzy. Nie w sensie drastycznym, ale jak to w życiu bywa. Jesteśmy socjaldemokratami, na polityce się nie dorabialiśmy. Dla nas wzorem jest marszałek Piłsudski, który część swoich apanaży przeznaczał na cele charytatywne i społeczne.
Rozumiem, ale zarzuty dotyczą okresu od wiosny 2015 roku, kiedy Józef Pinior jeszcze był senatorem...
Jarosław Wardęga: Aaa, mówi pan o tym okresie. To był dla nas jeszcze cięższy czas, bo mieliśmy na głowie kampanię wyborczą. Ciężką, potworną.
Józef Pinior wiedział, że pan również przyjedzie dzisiaj do sądu?
Jarosław Wardęga: Tak, wiedział, że będę. Mieliśmy nawet razem przyjechać samochodem, ale przyjechaliśmy oddzielnie.
To ciekawe, bo przed chwilą powiedział mi, że nie wie czy pan będzie, bo po zatrzymaniach nie macie ze sobą kontaktu.
Jarosław Wardęga: Naprawdę? Tak powiedział? Może tak zażartował. Od 30 lat razem działamy politycznie i społecznie, cały czas mamy kontakt. Ostatnio występowaliśmy razem na demonstracjach we Wrocławiu. To było 10 grudnia, a potem byliśmy na manifestacji 13 grudnia.
Prokuratura twierdzi, że na wolności możecie mataczyć, ustalać wspólną linią obrony, dlatego chce waszego aresztowania.
Jarosław Wardęga: Nie, nie dyskutujemy o tej sprawie. Józef ma osobną kancelarię adwokacką, ja mam osobną. Bronią nas różni adwokaci.
Pieniądze od innych podejrzanych były wpłacane na osobiste konto Józefa Piniora. On nie chciał mi powiedzieć, dlaczego tych wpłat nie ujawnił w swoim oświadczeniu majątkowym. Twierdzi, że to jego prywatne sprawy, ale wytłumaczy się przed sądem. Jak pan to skomentuje?
Jarosław Wardęga: Nie będę komentował prywatnych spraw Józefa Piniora. Mogę powiedzieć, że praca senatora i moja polegała na kontaktach z wyborcami. Wielu z nich zwracało się do nas o pomoc w różnych sprawach. Tych interwencji mieliśmy mnóstwo, wybrano właśnie te. Zapewniam, że żadna z nich nie była sprzeczna z prawem w tym sensie, że nie wnosiliśmy, by nagiąć dla kogoś prawo. Wręcz przeciwnie, zanim interweniowaliśmy, to mówiliśmy naszym rozmówcom, a zwłaszcza instytucjom, że jeżeli w czymkolwiek miałoby to naruszyć interes społeczny, to odstępujemy od sprawy. Po drugie, te osoby pojawiające się w naszych zarzutach są nieprzypadkowe, znamy je. Na przykład Krystiana S. znam od 15 lat. On ceni senatora, mają wspólne tematy do rozmów, choćby o literaturze amerykańskiej. Albin M. jest z kolei znajomym Krystiana. Też jest takim topowym biznesmenem. A rodzinę Tomka G., kolejnego podejrzanego, miałem okazję poznać z 15 lat temu. Te wpłaty od nich były więc pożyczkami od naszych znajomych, a nie łapówkami za senatorskie interwencje, jak twierdzi prokuratura.
Wiedział pan, że Tomasz G. jest karany i ścigany listem gończym od 2010 roku? Odwieszono mu karę więzienia za przestępstwo gospodarcze.
Jarosław Wardęga: Wiedziałem, że dostał wyrok z dolnej półki, czyli w zawieszeniu, za nieprawidłowości w sprawie pokaźnego kredytu. Ale nie wiedziałem, że jest poszukiwany i trudno mi w to uwierzyć. Prowadząca sprawę prokurator Agnieszka Degler, po naszych zatrzymaniach z 29 listopada, mówiła mi, że kontaktował się z nią pełnomocnik Tomasza G. Czyli on się nie ukrywał. Od 6 lat facet normalnie funkcjonował jako biznesmen. Kiedy przyjeżdżał, wynajmował hotele. Widywaliśmy się najczęściej w miejscach publicznych. Nigdy od nich nie stronił. W jego sprawie z senatorem byliśmy w Komendzie Głównej Straży Pożarnej w Warszawie, by rozmawiać o galerii handlowej w Jeleniej Górze.
Zaskakująca sytuacja z tym listem gończym.
Jarosław Wardęga: No właśnie, to jest niesłychane. Więc jest pan pewien, że on był poszukiwany? Obawiam się, że jest to tak pewna informacja jak ta, że byłem Tajnym Współpracownikiem. Byłem kandydatem na TW i odmówiłem. To mnie boli, bo kandydat na TW to przecież nie TW. Za karę, że odmówiłem, umieścili mnie wtedy, o czym nie wiedziałem, na liście proskrypcyjnej. Jak wynika z materiałów IPN i zeznań funkcjonariuszy SB w sądzie, miałem być zabity za odmowę współpracy i całokształt mojej działalności opozycyjnej.
Dlaczego Józef Pinior, legenda opozycji, zajmujący się np. tajnymi więzieniami CIA w Polsce, jedzie do Warszawy załatwiać sprawę galerii handlowej w Jeleniej Górze?
Jarosław Wardęga: Bez ogródek - Jelenia Góra to był nasz region wyborczy. Galeria w centrum miasta tworzyła nowe miejsca pracy. W tej sprawie chodziło o poszanowanie przepisów przeciwpożarowych. Tego dotyczyły rozmowy ze strażą pożarną, a jej ostateczna decyzja była pozytywna. Gdyby Tomasz G. zwrócił się do nas nie będąc naszym znajomym, to i tak byśmy się tym zajęli. Tym bardziej, że ta inwestycja była akceptowana przez władze Jeleniej Góry.
Twierdzi pan, że wpłaty były pożyczkami od znajomych. A przecież tyle lat działacie w polityce. Nie znacie zasad finansowania kampanii wyborczych, oświadczeń majątkowych, płacenia podatków od pożyczek?
Jarosław Wardęga: Z tego co wiem, senator wszystkie pożyczki wykazywał w deklaracji majątkowej.
Pytałem o to Józefa Piniora. Nie chciał o tym rozmawiać.
Jarosław Wardęga: Nie mam wiedzy na ten temat, że ich nie zgłaszał.
To były pożyczki na „życie polityczne”?
Jarosław Wardęga: Na życie polityczne i rodzinne.
Pewnie pan czytał publikację „Gazety Wyborczej”? Po waszych zatrzymaniach napisała o panu tekst zatytułowany „Toksyczny cień Piniora”.
Jarosław Wardęga: Tak. I po zakończeniu tej sprawy zajmę się tamtą publikacją. To znaczy, będę reagował na gruncie prawa prasowego. Artykuł zrobił ze mnie takiego, w cudzysłowie, Wachowskiego przy Piniorze. Tekst był głęboko niesprawiedliwy i miał wbić klina między Józefa i mnie. Myślę, że informatorzy wprowadzili „Gazetę Wyborczą” w błąd. Chcieli ze mnie zrobić załatwiacza, tego złego. A ja nie złamałem prawa, nikogo nie namawiałem do działań niezgodnych z prawem i nie żądałem pieniędzy.
W internecie i nie tylko pojawiały się komentarze, że jest pan „śliskim typem”, hazardzistą zadającym się z dziwnymi ludźmi.
Jarosław Wardęga: Oślizłego typa nie daruję, bo się nim nie czuję. Nie daruję też tego półświatka. Owszem, napisałem opinię w sprawie „Sołtysa”, który kilka lat temu starał się o ułaskawienie. Miał prawo o nie wystąpić, jak każdy skazany. Pana Janusza, bo tak o nim mówię - jego pseudonim mnie nie interesuje - znam od wielu lat. On pomagał nam kiedyś w działalności nielegalnych struktur „Solidarności”. To jego zasługa w walce o niepodległość. Ale tego, co robił już potem, ani ja, ani pan senator nie możemy pochwalić. Wymiar sprawiedliwości go ocenił, a my napisaliśmy do kancelarii prezydenta dwie osobne opinie, co dobrego robił przed laty. Prezydent Bronisław Komorowski go nie ułaskawił.
Rozmawiałem z prokuratorem niezwiązanym z tym śledztwem. Mówił mi: Wardęga na 100 procent jest uzależniony od hazardu, tak o nim mówią w Sejmie. Więc jak to jest z tym pana hazardem?
Jarosław Wardęga: Panie redaktorze, tak jak mówię, będę bronił swojego dobrego imienia. Nie uważam się za hazardzistę. Chętnie bym zmierzył się z tym, kto z imienia i nazwiska powie mi to w twarz.
W kasynie by się pan ze mną zmierzył?
Jarosław Wardęga: (śmiech) Nie, nie, nie, bo nie jestem hazardzistą.
"Od roku jesteśmy świadkami miażdżenia polskiej demokracji"
Źródło: TVN24 / x-news
Ale bywał pan w kasynie?
Jarosław Wardęga: Bywałem często widziany w kasynie przy okazji bankietów. Byłem jednym z organizatorów turniejów tenisowych, akcji charytatywnych, które często miały zakończenie w hotelu, gdzie znajduje się kasyno.
Ruletka czy jednoręki bandyta? Co pan poleca?
Jarosław Wardęga: Poleciłbym dobrą książkę i dobry film. Albo randkę z miłą dziewczyną. W ogóle to jestem zwolennikiem horrorów. Stephen King jest dla mnie mistrzem niemającym sobie równych.
Swoją historię do jakiego gatunku by pan zaliczył?
Jarosław Wardęga: Thriller polityczny. A właśnie, chciałbym, żeby powstał film o Pomarańczowej Alternatywie, w której kierownictwie byłem. Tak, by pokazać bunt młodych i pokazać, co się stało z tymi buntownikami. Wraz z Józefem Piniorem chcemy także zrobić film na temat naszej sprawy - fabularny lub fabularyzowany dokument. Po świętach powinien powstać komitet organizacyjny, a po Nowym Roku będziemy mieli scenariusz.
Kto zagra Jarosława Wardęgę?
Jarosław Wardęga: Powiedziałem dowcipnie pani prokurator prowadzącej śledztwo, że w tym filmie musimy znaleźć także rolę dla niej. Mój obrońca skomentował, że może zagrałaby ją Meryl Streep. To był oczywiście żart, ale pani prokurator Degler jest kompetentną i atrakcyjną kobietą. Na razie szukamy reżysera. Myślimy o Agnieszce Holland lub Romanie Polańskim, który ma osobiste doświadczenia z prokuraturą Zbigniewa Ziobry. Proszę jednak nie pisać, że to już dogadane szczegóły. Do tych reżyserów dopiero zamierzamy się zwrócić.
Jaką tezę chcecie postawić w filmie?
Jarosław Wardęga: Tu chodzi o kontekst polityczny. Senator Pinior walczył o prawdę dotyczącą więzień CIA w Polsce, a ja go w tym wspierałem. To była prawda niewygodna rządowi PiS.
Chyba każdemu rządowi.
Jarosław Wardęga: No teoretycznie tak. Nie przypadkiem wybrano Piniora i mnie do działań operacyjnych, na które zezwolił prokurator Seremet. Myśmy podejrzewali, że służby mogą za nami chodzić właśnie w związku z więzieniami CIA. A senator się tym interesował, bo sprawę należało wyjaśnić. Oczywiście z terroryzmem trzeba walczyć. Ale nie można tego robić gwałcąc przy tym konstytucję i prawo międzynarodowe. Stało się inaczej, bo Amerykanie de facto dostali w Starych Kiejkutach eksterytorialny obszar na nielegalne więzienie, gdzie stosowano tortury. Co więcej, potem Amerykanie sprawę ujawnili i tym samym wystawili nasze służby. Mleko się rozlało, więc nie można było udawać, że tematu nie ma.
Słyszałem, że byliście prawie pewni zatrzymań i nawet mieliście ustalone, którzy prawnicy będą was bronić. To prawda?
Jarosław Wardęga: Spodziewaliśmy się jakichś działań z powodu ostatnich działań w KOD. Pinior dzień przed zatrzymaniem udzielił głośnego wywiadu nowej telewizji Echo24 we Wrocławiu. Wzywał do zebrania 2 milionów podpisów, o które teraz apeluje zresztą Lech Wałęsa, pod wnioskiem o referendum ws. odwołania obecnego rządu i uruchomienie przedterminowych wyborów. Ja pomyślałem: o kurczę, to jest jak wypowiedzenie wojny PiS-owi. Spodziewaliśmy się też, że PiS mu nie daruje więzień CIA i że będzie jakaś prowokacja. Pojawiła się więc taka stara rewolucyjna czujność. Ale wizytą CBA o 6 rano byłem zdziwiony. Sądziłem, że jeśli już, to wezwą nas na przesłuchanie. Przecież te zarzuty dotyczą kwoty 40 kilku tysięcy zł. No i mówimy o pożyczkach.
Mieliście spisane umowy, że to były pożyczki?
Jarosław Wardęga: Na większość z tych rzeczy. Ja nie zawsze spisywałem umowę na 200 czy 500 złotych, jeżeli to była pożyczka od osoby, z którą się przyjaźnię, chodzę na kawę, na lunch. A o pożyczki pana senatora proszę pytać jego...
Media informowały rok temu, że Józef Pinior pożyczył od mieszkanki Wrocławia 5 tys. euro, nie oddał ich, a sprawa trafiła do komornika.
Jarosław Wardęga: Z tego co mi wiadomo, trzy czwarte zostało zwrócone, co może potwierdzić komornik.
Nie ma pan poczucia, że co najmniej nagięliście prawo?
Jarosław Wardęga: Nie. Panie redaktorze, my z senatorem znamy się od 30 lat. Myśmy mieli dostęp, zwłaszcza senator, do ogromnych pieniędzy. Nigdy niczego nie zdefraudowaliśmy. Przecież gdyby którykolwiek z nas zamierzał prowadzić działalność korupcyjną, to chyba nie podawałby numerów kont, gdzie trafiały te pożyczki. Myśmy świadomie podawali numer konta, bo wiedzieliśmy, że to legalne transfery pieniędzy.
Co będzie Pan teraz robił?
Jarosław Wardęga: Wspieram Józefa Piniora w tworzeniu Instytutu Praw Człowieka i Obywatela, europejskiego w nazwie. Będzie się zajmował czterema podstawowymi dziedzinami: bezpieczeństwem, w tym niezależnym wymiarem sprawiedliwości, gospodarką, trzeci filar to praworządność, czwarty to edukacja i kultura, bo senator jest wykładowcą akademickim. Fundatorem będzie Józef Pinior. Oczywiście zapraszamy do współpracy szerokie gremium zainteresowane kwestią praw człowieka. Chcemy, żeby patronat udzielił Parlament Europejski, z racji tego, że pracowaliśmy tam do 2009 roku.
Uzasadnienie sądu nie jest dla was korzystne.
Jarosław Wardęga: Wie pan, sąd opiera się na materiałach prokuratury. A ja się z nimi nie zgadzam. Prokuratura twierdzi, że osoby pojawiające się w materiałach dawały mi korzyści majątkowe. Ja twierdzę, że mi pomagały w różnych sytuacjach życiowych i ich pomoc nie miała nic wspólnego z jakąkolwiek moją działalnością jako asystenta Józefa Piniora. A dyskusja czy oni są większymi, czy mniejszymi przyjaciółmi jest względna.
Zgadza się pan z sądem?
Jarosław Wardęga: Zgadzam się, że nie ma potrzeba stosowania aresztu i nie można rozstrzygać o mojej winie. Nadal mówię, że jestem niewinny.