Jarosław Żaborowski przygotowuje rodzinę do tego, że znowu go zwolnią
Dwa razy wyrzucano go z pracy, dyscyplinarnie. Przez półtora roku był bezrobotny i nie miał nawet prawa do zasiłku. Ale działalności związkowej Jarosław Żaborowski z suwalskiego PKS-u nie ma dość. - Nie mogę zawieść ludzi, którzy mi zaufali - tłumaczy.
Dzisiaj mówi o nim pół województwa. Bo to on pierwszy sprzeciwił się połączeniu PKS-ów działających w naszym regionie. I zapowiedział strajk okupacyjny, jeśli do tego połączenia dojdzie. 1 stycznia z Suwałk może nie wyjechać ani jeden autobus. - Mam nadzieję, że tego strajku uda się uniknąć - mówi Żaborowski.
Do zmiany stanowiska próbowało go przekonać wielu zwolenników pomysłu lansowanego przez marszałka województwa. Poseł PSL Mieczysław Baszko wsiadł w samochód i nawet specjalnie do Suwałk przyjechał. Ale ani on, ani nikt inny niczego nie wskórał. - Tu nie chodzi o moje ambicje, ale o miejsca pracy i o majątek suwalskiej firmy - tłumaczy związkowiec.
Pracownicy PKS-u Suwałki mówią o Żaborowskim, że to jakiś fenomen. Dzisiaj pracodawcy traktują związki zawodowe jak kulę u nogi. Robią wszystko, co możliwe, by w ogóle nie powstawały. A jak już powstaną, to starają się albo maksymalnie utrudnić im życie, albo podkupić najaktywniejszych działaczy. Intratne posadki zwykle skutecznie zamykają usta.
Ale Żaborowskiego podkupić się po prostu nie da. W swojej kilkuletniej karierze związkowej przegrywał wprawdzie pojedyncze bitwy, ale ze wszystkich wojen wychodził zwycięsko.
Ledwo wiązali koniec z końcem
Jest rodowitym suwalczaninem. Ma 43 lata. Skończył studia administracyjne. W PKS Suwałki zatrudnił się w 1996 roku. Pracował na wielu stanowiskach: od dyżurnego ruchu po dyspozytora towarowego i osobowego, rewizora, specjalistę w dziale przewozów aż do kierownika placówki terenowej w Augustowie. Obecnie jest kierownikiem działu technicznego.
- Cały ten PKS znam jak swoją kieszeń - mówi.
W 2008 roku został przewodniczącym Samorządnego Niezależnego Związku Zawodowego Pracowników PKS w Suwałkach. Ten związek nie należy do żadnej centrali - ani do OPZZ, ani do Solidarności. Trudno mu więc przypiąć jakąkolwiek łatkę polityczną.
- Ludzie mnie wybrali, bo zauważyli, że nie przymykam oczu na różne złe rzeczy, której dzieją się w firmie i nie boję się wypowiadać własnego zdania - mówi.
W tamtym czasie właścicielem suwalskiego PKS był Skarb Państwa. Decyzja o tym, kto będzie prezesem zapadała więc w Warszawie. W 2008 roku padło na Stanisława B. oraz Henryka G. Wielokrotnie byli potem skazywani przez sądy. Ten pierwszy był dobrym znajomym Cezarego Cieślukowskiego, czołowego w tamtym czasie polityka PO, pochodzącego z Suwałk. Media pisały wówczas, że to właśnie on wychodził w Warszawie nominację dla Stanisława B.
Nowi prezesi zaczęli wprowadzać w firmie swoje porządki.
- Stosunkowo szybko okazało się, że za wielkiego pojęcia o tym, czym się zajmują nie mają - wspomina Żaborowski.
Dodaje jednak, że choć - jako przewodniczący największego związku, skupiającego jedną trzecią załogi - zwracał prezesom uwagę na niektóre kwestie, czynił to bardzo delikatnie. Prezesi postanowili jednak Żaborowskiego się pozbyć. I odwołali go ze stanowiska kierownika oddziału w Augustowie. Związkowiec nigdy nie dowiedział się, z jakiego powodu.
Kiedy jednak informacja dotarła do pracowników augustowskiego oddziału, natychmiast rozpoczęli strajk. Żaden autobus w trasę nie wyjechał.
Prezesi doszli do wniosku, że stał za tym sam Żaborowski i zwolnili go dyscyplinarnie z pracy.
Żaborowski jednak się nie zmienił.
- Nie mogłem pozostawać obojętny na to, co dzieje się w firmie - wspomina. - Dziwne decyzje, zatrudnianie znajomych za duże pieniądze, brak jakiegokolwiek pomysłu na przyszłość. Jestem przekonany, że gdyby ten zarząd przetrwał dłużej, to dzisiaj PKS w Suwałkach już by nie istniał.
W 2010 Żaborowski powiedział to głośno w telewizji. I wtedy dostał kolejną „dyscyplinarkę”. Powód? Działanie na niekorzyść spółki.
Znowu odwołał się do sądu. Tym razem o żadnej ugodzie nie mogło być mowy. Sąd uznał zwolnienie chronionego prawem działacza związkowego za ewidentnie bezpodstawne. - Jednak prawie rok byłem bez pracy i bez zasiłku - wspomina Żaborowski. - W domu ledwo wiązaliśmy koniec z końcem.
Kierownictwo PKS zwalniało wszystkich niepokornych. Sypały się dyscyplinarki. A to w autobusie prowadzonym przez kierowcę-związkowca znaleziono kanister z rzekomo ukradzionym paliwem, a to kolejny nie zatrzymał się do kontroli, którą przeprowadzała wynajęta przez dyrekcją firma detektywistyczna. W obawie o utratę pracy ludzie bali się nawet odezwać.
- Ale związki zawodowe bać się nie mogą - mówi Jarosław Żaborowski. - Taka działalność nie jest zresztą dla ludzi tchórzliwych.
Zarządowi spółki związkowcy się nie dawali. Zgłaszali różne sprawy do prokuratury, pisali sądowe pozwy. Wszystko wygrywali. Szefowie PKS-u byli skazywani m.in. za utrudnianie działalności związkowej, bezprawne zwolnienia czy naruszenie funduszu socjalnego.
- Naczytałem się książek prawniczych, więc adwokata nie musieliśmy już wynajmować - opowiada Żaborowski. - W większości spraw występowałem na sali sądowej sam. A zarząd ściągał prawników nawet z Warszawy. Przyjeżdżali i zacierali ręce, że z takim amatorem poradzą sobie bez problemu. No i się nie udawało.
Dziwi się marszałkowi
Sytuacja zmieniła się w połowie 2011 roku, kiedy to PKS-y przejął od państwa Urząd Marszałkowski w Białymstoku. Związkowcy oczekiwali, że w ślad za tym pójdą dymisje prezesów. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Żaborowski wziął więc sprawy w swoje ręce. Pojechał do wpływowego posła PO Roberta Tyszkiewicza i ze szczegółami opowiedział, co się w firmie dzieje. Niedługo potem prezesi zostali odwołani. Nowym szefem PKS Suwałki został były poseł PO i były burmistrz Augustowa Leszek Cieślik. - Taką firmą, jak nasza powinien kierować menager z prawdziwego zdarzenia, a nie polityk - uważa Żaborowski.
Dzisiaj Żaborowski nie ma żadnych wątpliwości, że lansowany przez marszałka województwa projekt połączenia PKS-ów Suwałkom niczego dobrego nie przyniesie. I dziwi się, iż marszałek ani tych argumentów, ani groźby strajku jakby nie przyjmował do wiadomości.
Suwalski związkowiec liczy na wojewodę podlaskiego. - Przesłanek przemawiających za unieważnieniem uchwały zarządu województwa podlaskiego w sprawie tej inkorporacji jest mnóstwo - dodaje.
Swoimi wątpliwościami dzieli się tym razem z politykami partii rządzącej, czyli PiS. Rozmawiał m.in. z jej wojewódzkim szefem Krzysztofem Jurgielem.
- Ale, generalnie, liczę się z kolejnym zwolnieniem dyscyplinarnym - dodaje. - Zacząłem już do tego przygotowywać psychicznie moją rodzinę.