Jaśliska - nasze podkarpackie Hollywood. Tu jest magia, tajemnica, zagadka, klimat dla filmowców [ZDJĘCIA]
- Jak się tu raz przyjedzie, już człowiek chce wracać - przyznaje Leszek Lichota, aktor „Bożego Ciała“ Jana Komasy. - Ale to nie tylko miejsce, lecz wspaniali ludzie. Ci, z którymi poznaliśmy się podczas zdjęć, przyciągają swoją energią. Dlatego przyjeżdżam tu teraz regularnie. Magia, tajemnica, klimat, zagadka, autentyzm, natura - tym filmowcy tłumaczą fakt, że niewielka miejscowość nad Jasiołką stała się podkarpackim Hollywood.
O malowniczo położonych Jaśliskach, z zabytkową zabudową drewnianą, znów zrobiło się głośno. Wieś w Beskidzie Niskim wybrana została na pierwszy przystanek otwartego w sobotę, 15 sierpnia, Podkarpackiego Szlaku Filmowego. Nic dziwnego, bo zwabiła już swymi walorami wielu filmowców. Na 2-dniowe święto filmu przyjechali aktorzy, reżyserzy, producenci, scenograf i miłośnicy dobrego, ambitnego kina oraz spragnieni klimatu miejsca z kultowym już barem Czeremcha w rynku.
Wybrałem Jaśliska, bo tu jest duch
Dokładnie 20 sierpnia, 15 lat temu, Dariusz Jabłoński rozpoczął pracę nad filmem „Wino truskawkowe“ na motywach kilku opowiadań Andrzeja Stasiuka ze zbioru „Opowieści galicyjskie“.
- Pierwsze były zdjęcia z helikoptera, takie spojrzenie z powietrza - wspomina reżyser. - Nagrywaliśmy m.in. furmankę Kościejnego, samochód Edka, słynny motorek Zalatywója. Później dzień po dniu wkręcałem się w to miejsce, w ten region, który jest bogaty, ma niesamowitą historię, przeszłość. I to wszystko dzięki prozie Andrzeja Stasiuka. To z nim najpierw poznawałem Beskid Niski. Jeździliśmy terenówką dniami i nocami, zrobiliśmy setki kilometrów. Zobaczyłem wszystkie okoliczne miejscowości. Wybrałem Jaśliska, bo tu jest klimat, tu jest duch. I magia, którą Andrzej opisał, a ja chciałem sfotografować. To jest bardzo filmowe miejsce. Ma w sobie zagadkę. I to jest niesamowicie ciekawe.
Śmieje się, że kiedy jednak podpytywał Stasiuka, gdzie widział konkretne miejsce, to słyszał: Daj mi spokój, ja to sobie wymyśliłem, nigdy tu nie byłem.
- Oczywiście nie wierzyłem mu w to, ponieważ z tym, co opisał, szedłem dosłownie jak z przewodnikiem turystycznym. Wiedziałem, że tam na końcu wsi będzie dom Lewandowskiego. On na to: Ale tam nie ma żadnego domu. A ja: Musi być, bo napisałeś. Poszedłem. I był.
Wspomina, że od początku mieszkańcy reagowali na nich fantastycznie.
- To było niesamowite. Najpierw realizowaliśmy zdjęcia letnie. Trwały chyba dwadzieścia parę dni. Umówiliśmy się, że wrócimy 11 października. Czekaliśmy jednak na to, żeby buki się zaczerwieniły i przyjechaliśmy dwa dni później. Zajeżdża kawalkada samochodów, a na Rynku stoli kilkunastu mieszkańców i pyta: Mieliście być dwa dni temu. Dlaczego się spóźniliście? - śmieje się. - Muszę powiedzieć, że w tym rejonie wszyscy ludzie mieli i mają otwarte serca. Nikt nie odmówi pomocy. Kolejny obrazek. Poranek, przed godziną 7. Przy kościele stoją nasze wozy, a ja jestem pierwszy na planie. Siadam na schodkach i tak patrzę sobie na wieś. Podchodzi kobieta i mówi: panie reżyserze, proszę konfiturki, bo pan taki jakiś smutny. Przynosili nam mieszkańcy smakołyki, powidła, grzybki marynowane. Mieliśmy piękne przyjęcie. Zresztą ci, którzy zgodzili się zagrać w filmie - bo ja bardzo chciałem, żeby statystami byli ludzie stąd - dali autentyzm tej historii. Magicznej, ale właśnie chodziło o to, aby ta magia była tu zakorzeniona. Po drugie, pracowali bardzo dzielnie i zawodowo. Byli karni i wypełniali wszystkie obowiązki. I to, co mnie niezwykle cieszy, dziś ich spotykam i oni dumnie przypominają się, że zagrali w moim filmie.
Pamięta premierę z 2007 r.
- Przybyło około 1200 widzów. Przejmujący moment. Kiedy kończyliśmy projekcję, nad ekranem pojawił się wielki księżyc, który był sfotografowany chwilę wcześniej w filmie. Mieliśmy poczucie, że to właściwie jest transmisja na żywo.
Czy to prawda, że teraz Jaśliska zaistnieją także w serialu „Wino truskawkowe“? Dariusz Jabłoński uśmiecha się i przyznaje, że byłoby świetnie, gdyż ma bardzo dużo scen, które nie weszły na ekran, które się zwyczajnie nie zmieściły.
- Ale też ten materiał Stasiuka był tak potężny, że chciałem to wszystko nagrać, zrealizować, a później wybrać, co z tego zostanie. Są też sceny z dialogami, które krążą wśród nas. Na przykład taka na plebanii, kiedy ksiądz mówi: Galaretkę poproszę. A gosposia pyta: Z malinami, czy z truskawkami? Na to proboszcz - Jurek Radziwiłowicz - odpowiada: Z malinami. A później z truskawkami. Jest więc materiał, nabrałem chęci, wszystko teraz zależy od tego, czy znajdą się stacja telewizyjna i oczywiście fundusze.
O pracy w Jaśliskach mówi: przygoda życia. Spędzili tu niemal rok. Zaczynali zdjęcia w sierpniu, a kończyli w maju. A zimę mieli srogą, z minus 35 stopniami.
- Faktem jest, że mało która miejscowość może się pochwalić trzema, ośmielę się powiedzieć, niezłymi filmami. Kiedy poszedłem na premierę „Twarzy“ Gośki Szumowskiej, przez chwilę myślałem, że po prostu mam przywidzenia. Przecież ja te plany znałem. To moja restauracja. I kolejne elementy. Kiedy się dowiedziałem, że Janek Komasa też tu przyjeżdża, powiedziałem, no dobrze, niech Jaśliska korzystają.
Ale zaznacza, że należy bardzo uważać, żeby nie stracić autentyczności, nie przedobrzyć, nie upiększyć tego miejsca.
- Ono jest fajne takie, jakie jest. Widziałem czasami, jak gmina staje się popularna i przemalowuje wszystko na fantastyczne kolory, buduje nową infrastrukturę i... wtedy już nikt nie przyjeżdża. Trzeba zrozumieć, czym Jaśliska są, czym nas uwiodły i precyzyjnie to wzmacniać. Myślę, że jako przystanek Podkarpackiego Szlaku Filmowego przyciągną młodych ludzi, którzy być może zostaną filmowcami i będą chcieli tu robić swoje obrazy. Mówię zupełnie poważnie. Wiem, że tak w życiu bywa. Sądzę, że ta ziemia ma jeszcze bardzo wiele do pokazania i opowiedzenia. Tu jest tajemnica.
Daje się namówić na odszukanie w pamięci kilku zabawnych zdarzeń z pracy na planie.
- Pamiętam, że po którejś scenie ze statystami w restauracji, zbieraliśmy się do wyjścia. Wracałem samochodem do hotelu. Przy zjeździe mówię do kierowcy: stój, bo tam coś lub ktoś leży na drodze. On, że nic nie leży, a ja: stój, bo tam jest człowiek. Dramatyczna sytuacja. Wyszedłem z samochodu i rzeczywiście. Uderzony? Nie żyje? A nie, tylko śpi. Odwróciłem go na plecy, a to mój statysta. Nie wiem, gdzie mieszka. Co z nim zrobić? Przesunąć na bok koło szosy? Nie wchodzi w grę. Obudzi się i znowu wróci na jezdnię. Decyzja; przenieśmy go z 50 m od szosy. Wiedziałem, że taki odcinek to na czworakach już ciężko przejść. Następnego dnia przychodzę na plan. Jest. Siedzi normalnie, gotowy do pracy. Mówię: ty, uratowałem ci wczoraj życie. A on: a tak, mówili mi, dziękuję.
Następna anegdota. - Bardzo długo ubieraliśmy naszych aktorów. Przymierzaliśmy spodnie, wiatrówki, czapki, szaliki, bo zależało mi na prawdzie. Szukałem, męczyłem moje kostiumografki. W końcu sukces. Zalatywój, Lewandowski, Kościejny gotowi. Za ratuszem był serwowany catering: samochód dla aktorów i osobny dla statystów. Leszek Łotocki, który grał Mietka Lewandowskiego, stanął w kolejce do busa aktorskiego, a ludzie ze wsi podeszli, upominając go: ty, to jest bar dla aktorów. Chodź tam, dla statystów. Już miałem pewność, że dobrze go ubrałem.
Tytuł filmu nie przyszedł tak gładko. - Pierwszy pomysł? „Między niebem a ziemią“. Andrzej Stasiuk na to, że był taki program rolniczy. To może coś takiego delikatniejszego: „Okruchy nieba“? To o jakimś niedożywieniu - kręcił nosem. I tak przez trzy godziny. W końcu zostało „Wino truskawkowe“.
Ma poczucie, że ten film zmienia życie ludzi? - Absolutnie w to wierzę. Niektórzy piszą do mnie, że widzieli go kilkanaście razy. Nie dalej jak wczoraj jeden z moich bliskich przyjaciół zapytał, co robię w weekend. Powiedziałem mu, że wybieram się do Jaślisk opowiedzieć o „Winie truskawkowym“. Usłyszałem: Wiesz, ja sobie ten film czasami włączam, jak mi jest tak źle w życiu. 15 lat się znamy, a nie wiedziałem, że w ogóle go widział.
Światło, które tu się ciągle zmienia, zaskakuje
Marek Zawierucha jako scenograf pracował przy kilkudziesięciu produkcjach polskich i zagranicznych. M.in. przy „Twarzy“ i „Bożym Ciele“. Dało się wyczuć, że wrócił tu w emocjach, z drżeniem serca.
- Jaśliska to miejsce, które mnie tak wzrusza, że wracam tu z prawdziwym sentymentem. Kiedy jeździłem tutaj na dokumentację, było takie odrealnione, wręcz surrealistyczne. Właściwie tu nie było nikogo. Ludzie gdzieś potem zaczynali wychodzić z różnych uliczek, snuli się. Myślałem sobie, czy ono w ogóle istnieje? I za każdym razem, o różnych porach roku, gdy przybywałem w te strony, miałem podobne przywitanie. Jaśliska niesamowicie się fotografują. Wysyłałem zdjęcia reżyserom i operatorom, a oni od razu wychwytywali magię, a kiedy przyjeżdżali, szybko podejmowali decyzje, że tu będą kręcić.
Da się nieco skonkretyzować słowo magia? - Chodzi o specyficzne położenie Jaślisk na uboczu, z dala od zgiełku oraz światło, które tu się ciągle zmienia, zaskakuje. Teraz niezwykle pięknie pada na wieżę kościelną - zwraca uwagę.
Jak pan tu trafił?- Szukając obiektów do filmu „Dom zły“ Wojtka Smarzowskiego, dostałem zadanie: zbadać kilka podkarpackich miejsc. Zjechałem całe Bieszczady aż do Gorlic. Słyszałem, że w Jaśliskach powstał film „Wino truskawkowe“. Omijałem je więc, bo nie chciałem wykorzystywać po raz kolejny tego samego obiektu zdjęciowego. Ale potem pojawił się bardzo ciekawy scenariusz filmu „Twarz“ Gosi Szumowskiej i pomyślałem, że może jednak wrócę do Jaślisk, ponieważ jakiś czas od „Wina...“ minął i już mi wolno. I tak się zaczęło. Gosia, potem Janek.
To może ponownie pan tu zawita? - Może wszystko już zostało mi tu dane i nie mam prawa już więcej zabierać tej dobrej energii, która nas otoczyła? Jest wielu innych wspaniałych twórców, którzy poszukują. Życzę Jaśliskom, żeby powstawały tu kolejne filmowe projekty, ponieważ to miejsce na to zasługuje. Natomiast warto tutaj przyjechać, żeby się pozytywnie podładować i wrócić do swojego świata.
Zatem jakieś inne lokacje na Podkarpaciu chodzą panu po głowie? - Właśnie przygotowujemy się do nowej produkcji „Śubuk“ w reżyserii Jacka Lusińskiego Aurum Film. W Przemyślu. Tym razem miasto będzie sobą. Nie będzie udawało Wilna czy Lwowa. Wierzę, że w październiku rozpoczniemy zdjęcia.
Przymierzam się do fabuły
Wszystko wskazuje na to, że Jaśliska nie będą długo czekały na filmowców. Marcin Janos - Krawczyk, aktor, ale też reżyser, postanowił po filmach dokumentalnych przymierzyć się do fabuły.
- Kiedyś zimą wpadłem tutaj zupełnie przypadkiem i pomyślałem: dokładnie tak, jak w moim scenariuszu. Ta miejscowość idealnie się wpisuje. Teraz szukam tutaj aktorów - naturszczyków.
Dlaczego chce pan koniecznie ludzi z okolic?
- Szukam szczerości,prawdy. Poza tym mieszkańcy, jak się okazało, mają doświadczenie, są już obyci, nie boją się kamer, a ponadto przyjaźni, gotowi na nową przygodę.
W dużym zarysie będzie to historia o ekipie, która trafia do małej miejscowości, żeby kręcić sceny do filmu. Jeden z aktorów, który miał dojechać na plan, nie dotarł. I w związku z tym proponują rolę lumpa lokalnemu pijaczkowi. Ten jednak wykorzystuje moment, by się zrehabilitować, przestać pić, ogolić, odzyskać godność w oczach żony i dziecka. I postanawia przyjść taki „odnowiony“, ale filmowcy nie tego oczekują, więc jest konflikt.
Czy rzecz będzie się działa w Jaśliskach? - Myślę, że tak. Przyjadę z operatorem i dokładnie jeszcze udokumentujemy okolicę. Jest tu bardzo filmowo, ludzie serdeczni, dobra energia, a to sprzyja.
Tomasz Ziętek, który zagrał Pinczera w „Bożym Ciele“ cieszył się, że zastał zaproszony do naszego Hollywood.
- Też ze względu na to, że przygoda z tym filmem była niezwykle długa i okraszona takimi perełkami, jak festiwal w Wenecji, podczas którego film miał premierę i później galą Oscarową. Poza tym, jeżeli w danym miejscu człowiek spotyka się z przychylnością, otwartością ludzi, to do tego miejsca chętnie wraca.
Jak wspomina pracę? - Wiem, że to może zabrzmi dziwnie, ale przez pryzmat wakacyjny. Kręciliśmy w takim okresie. Zresztą zawsze zdjęcia poza Warszawą wiążą się z takim poczuciem. Wszyscy są poza domem, w sposób intensywniejszy przebywamy z sobą. Dla efektów pracy o wiele lepiej jest wyjechać, bo człowiek odcina się od codzienności, obowiązków, a skupia na grze. Chciałbym jeszcze wrócić tutaj z jakimś filmem.
Leszek Lichota od zdjęć do „Bożego Ciała“ zagląda do Jaślisk regularnie. - To miejsce ma w sobie jakiś magnes, a tutejsi ludzie przyciągają energią - tłumaczy.
Podczas spotkania z gośćmi otwarcia Szlaku usłyszał, że został podpatrzony w miejscowej piekarni i padło pytanie, czy wrócił pół godziny później po świeże drożdżówki, o które pytał, a których nie było.
- Ta piekarnia, którą macie to jest coś, co ja pamiętam z dzieciństwa w Wałbrzychu, gdzie stało się kilka godzin w kolejce po chleb i to było też wydarzenie towarzyskie. Miejsce z klimatem. Te słodkości, które tu przygotowują, te chleby są pyszne. Warto tu stać pół godziny, godzinę i dłużej. Dlatego tak, wróciłem i dostałem rogaliki z czekoladą, bo te moje dzieci najbardziej lubią.
Zdaje się, że już zyskały nazwę: rogale Lichoty.
Aktor opowiadał też, że produkcja chciała go umieścić w hotelu w Rymanowie, o czym dowiedział się, wsiadając do auta na lotnisku w Rzeszowie.
- Powiedziałem, że absolutnie nie ma na to mojej zgody, że muszę mieszkać w Jaśliskach lub po sąsiedzku. I tak też się stało. Kilka fantastycznych nocy spędziłem na kanapie w „Dzikim Winie“.
Marta Kraus, szefowa Podkarpackiej Komisji Filmowej przyznaje, że filmowcy ukochali sobie Podkarpacie m.in. za plenery, ciekawą architekturę, oryginalne miejsca, dobrą współpracę oraz, że mamy szczęście do wybitnych twórców, jak choćby Paweł Pawlikowski, Jan Jakub Kolski, Krzysztof Zanussi...
A to nie koniec, bo właśnie rozstrzygnięty został konkurs na wsparcie kolejnych filmów związanych z Podkarpaciem lub Rzeszowem. Do rozdania była rekordowa kwota: 1,3 mln zł! Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, możemy się spodziewać najnowszego filmu Jerzego Skolimowskiego. To duża produkcja.
- Myślę, że wzbudzi zainteresowanie wielu festiwali międzynarodowych - spodziewa sięszefowa Podkarpackiej Komisji Filmowej. - To nawiązanie do klasyki filmowej, lat 60-tych. Jest to film o osiołku Baltazarze. Niektórzy mówią, że ten film będzie takim moralitetem, przedstawiającym w uniwersalny sposób to, co we współczesnym świecie jest aktualne.
Aż 500 tys. zł. przyznano „Najkrótszej nocy“ w reż. Jarosława Żamojdy (producent - Garland Film). Kolejni zwycięzcy to: „Disco Boy“ w reż. Giacomo Abbruzzese (Donten&Lacroix Films),„Śubuk“ w reż. Jacka Lusińskiego (Aurum Film Bodzak Hickinbotham), „Lutek. Legenda Bieszczadów“ w reż. Roberta Żurakowskiego (Mirosław Mazurkiewicz Produkcja Filmowa).
Juz wiadomo, że drugim przystankiem Podkarpackiego Szlaku Filmowego będzie Przemyśl.