- Chcę nie wypaść z kręgu zainteresowań selekcjonera - mówi Jauhienij Kamienieu, urodzony w Mińsku obrońca Ciarko STS-u Sanok i reprezentacji Polski.
Zagrałeś właśnie trzeci mecz w reprezentacji Polski i pierwszy raz wygraliście. Czujesz się już kadrowiczem pełną gębą?
Nie (uśmiech), ale cieszę się, że dostałem kolejną szansę, żeby się pokazać, że zostałem zauważony przez trenera Roberta Kalabera. Ale jeszcze na pewno nie mogę siebie nazwać pełnoprawnym kadrowiczem.
Jak porównasz hokej reprezentacyjny do ligowego? Bo większość kadrowiczów mówi, że w meczach międzypaństwowych gra się przede wszystkim szybciej.
Przede wszystkim właśnie tempo gry się różni. W reprezentacji jest zdecydowanie mocniejsze, choć są też w naszej lidze drużyny, jak Tychy, Oświęcim, czy Katowice, które fajnie grają krążkiem i trzeba się przy nich dużo najeździć.
Nieoficjalny debiut miałeś już w kwietniu 2017 roku, w sparingach ze Słowacją za czasów selekcjonera Jacka Płachty. Jak porównanie?
Wtedy miałem 19 lat i wielki stres. Grałem wtedy na Słowacji, a przyjechał do nas zespół, w którym brakowało wtedy zawodników występujących w play-off. Teraz trochę stresu też było, ale gram już 3-4 lata w lidze i jestem bardziej doświadczonym zawodnikiem.
Odwołano już zaplanowane na koniec tego sezonu mistrzostwa świata 1B w Katowicach, ale w sierpniu są jeszcze kwalifikacje olimpijskie na Słowacji. Konkurencja do siódemki lub ósemki obrońców, jaka zostanie powołane na ten turniej, jest jednak ogromna…
Jest naprawdę spora konkurencja, bo każdy chce się załapać. Gra o igrzyska to by było coś. Żeby to zrobić muszę dawać z siebie wszystko w lidze, by nie wypaść z kręgu zainteresowań selekcjonera.
Drzwi do kadry otworzyły ci dobre występy w lidze. Spodziewałeś się, że Ciarko STS tak dzielnie będzie sobie poczynał w PHL?
Na początku sezonu nie wiedzieliśmy na co nas stać. Ale od pierwszych meczów zobaczyliśmy, że potrafimy grać, może nie zawsze jak równy z równym, ale potrafimy urywać punkty.
Już niewiele wam brakuje do gry w play-off. Czy to maksimum waszych celów na ten sezon, czy jeszcze możecie powalczyć?
Celem była „ósemka” i realnie patrząc wyżej nie podskoczymy, choć na pewno nie oddamy tych meczów za darmo. Cel już w zasadzie osiągnęliśmy, bo ciężko uwierzyć, że Zagłębie Sosnowiec lub Stoczniowiec Gdańsk odrobią 17-punktową stratę, choć do końca sezonu zasadniczego pozostało jeszcze 12 kolejek i musimy być czujni.
Co jest największą siłą waszego młodego zespołu?
Wszyscy walczą, chcą się pokazać, bo nawet przy zamkniętych halach nasze mecze w internecie oglądają znajomi, menedżerowie, rodziny. Oczywiście Finowie to nasz najmocniejszy punkt, bo robią najwięcej punktów oraz bramkarz Patrick Spesny, który „trzyma” nam bramkę. Ale naprawdę każdy daje z siebie wszystko, każdy ma swoje zadania. Ktoś wchodzi na przewagi, ktoś inny na osłabienia. Młodzi mają przytrzymać grę, dać odpocząć pierwszym formacjom, ale już łapią doświadczenie, które zaprocentuje za rok-dwa.
Pochodzisz z Białorusi, ale reprezentujesz Polskę. Opowiedz, jak się u nas znalazłeś i skąd pomysł na obywatelstwo naszego kraju? Ponoć twój dziadek był Polakiem?
Nie dziadek, tylko pradziadek. Dlatego moja mama bez problemu zrobiła kartę Polaka dla siebie, a ja ją automatycznie dostałem, bo byłem niepełnoletni. Z rodzicami podjęliśmy decyzję, że na Białorusi są mniejsze perspektywy rozwoju. Tym bardziej, że w 2012 roku zostałem zaproszony przez Krzysztofa Czecha do Sanoka na turniej i bardzo mi się spodobało. Była tu wówczas prawdziwa hokejowa akademia, w internacie mieszkało ze mną kilku zawodników z Kanady i spoza Sanoka. Poziom treningów był świetny, mieliśmy super drużynę. Tak zostałem w Sanoku, a w 2016 roku, przed mistrzostwami świata „dwudziestki”, dostałem obywatelstwo.
Jak ci się żyje w Polsce? Nie tęsknisz za Białorusią?
Tam mam rodzinny dom, który chętnie odwiedzam. Ale w Polsce mi się podoba, spędzam tu większość czasu i w przyszłości chciałbym zostać w Polsce. Marzę o własnym mieszkaniu, na razie mieszkam z dziewczyną w wynajmowanym.