Takiej sali koncertowej pod gwiazdami jak w Sulęczynie próżno szukać gdzie indziej. Jazzowe jam sessions trwały aż do godzin. porannych
Międzynarodowy Festiwal Jazzowy „Jazz w lesie” w Sulęczynie żyje już 22 lata. Dla miłośników gatunku to okazja do nieskrępowanego czasem, strojem i obowiązkiem zachowania ciszy wsłuchiwania się w swingujące rytmy i podziwiania wirtuozerii muzyków. Na takie świętowanie gromadzą się tłumy, zwłaszcza gdy na plakatach pojawiają się nazwiska najwyższej klasy.
Tegoroczna edycja nie miała szczęścia do słońca, za to zapowiadane deszcze tylko leciutko skropiły publiczność sobotniego koncertu. Błyskawicznie na widowni robiło się kolorowo od przeciwdeszczowych peleryn i parasoli. Hitem okazały się kalosze i koce z termoizolacją.
Publiczność XXII Jazzu w Lesie oklaskiwała w tym roku debiutującego w roli kompozytora perkusistę Przemysława Jarosza. Kolejny zespół piątkowego wieczoru podbił publiczność energią, radością i otwartością. Jak przypomniał Tomasz Olszewski, korzenie formacji Heavy Metal Sextet sięgają marca 1982 roku. Zaledwie po 2,5-letniej współpracy grupa zawiesiła działalność i reaktywowała się po 17 latach. Wielkie oklaski zebrała nostalgiczna ballada dla Zosi. W zespole zagrali tego wieczora Kuba Więcek na saksofonie oraz Albert Karch na perkusji. Muzycy swoją spontanicznością zarazili publiczność, która wyrażała swój aplauz na różnorodne sposoby.
Na finał koncertu wystąpiła Grażyna Łobaszewska. W drodze na festiwal miała wypadek samochodowy - na skrzyżowaniu w Puzdrowie w jej opla moccę uderzył nadjeżdżający kierowca. Ponoć - przysnął. Artystka zaliczyła profilaktycznie wizytę w kartuskim szpitalu. I zdążyła ochłonąć do godziny 23, kiedy stanęła przed publicznością. Promowała swoją najnowszą płytę „Sklejam się”. Już po pierwszej piosence pod sceną pojawiły się tańczące fanki, które śpiewały razem z artystką, określaną „najczarniejszym głosem polskiej sceny”. Towarzyszyli jej muzycy z zespołu Ajagore.
„Jazz w Lesie” gromadzi nie tylko znawców muzyki i niezwykłych wykonawców. To także wielka logistyczna operacja. - Dzięki uprzejmości Leszka Możdżera artyści korzystali z jego fortepianu - mówi Jacek Leszewski, rzecznik festiwalu. - Sprowadzono dwa instrumenty: organy Hammonda. Pamiętam, że na pierwszych festiwalach do ich przeniesienia trzeba było czterech chłopa!
W sobotnim programie znalazł się występ wokalistek Ilony Damięckiej i Franceski Bartazzo, z towarzyszeniem kontrabasu i perkusji. Drugi z koncertów - Kent Sangster’s Obsessions Octet, lekko potrącił polską nutę melancholii. W niecodzienny sposób w wykonaniu jazzowego oktetu popłynęły dźwięki deszczowego nokturnu Fryderyka Chopina. A gdy potem scenę opanowali goście Adama Czerwińskiego z Billem Nealem, publiczność była zachwycona.