Jeden komplet nerek dał 22 lata szczęścia. Małgorzata podzieliła się życiem – oddała mężowi nerkę
Ja wcale nie byłam dzielna – mówi Małgorzata Kaczyńska, która 22 lata temu oddała mężowi nerkę. – To był normalny, ludzki odruch. A w dodatku egoistyczny, bo zrobiłam to też dla siebie, by nie być sama. – Gdy ludzie się kochają, problemy stają się mniej istotne – dodaje Roman.
W Romanie zakochałam się już w przedszkolu! – śmieje się Małgorzata Kaczyńska z Czyżewa. To wtedy upatrzyła go sobie na męża. A i Romana zawsze ciągnęło do Małgosi. W podstawówce nie miał nic przeciwko temu, by tańczyć z nią w jednej parze w zespole ludowym. Później towarzyszył jej w harcerstwie: obozy, wyjazdy, wspólne warty... Ślub wzięli, gdy mieli po 21 lat. Tak bardzo chcieli być ze sobą, że pogodzili się nawet z tym, że mogą nie mieć dzieci. Tuż przed ślubem okazało się bowiem, że zdrowie Małgosi może na to nie pozwolić. Rozważali adopcję, potem zdecydowali się na in vitro. Już wtedy wierzyli w potęgę nauki, w to, że dzięki medycynie mogą być szczęśliwi. Roman zaczął często wyjeżdżać na Zachód, tak jak wielu innych Polaków. Tyle że inni wracali z ogromnymi torbami wyładowanymi sprzętem elektronicznym, a on – z niewielką saszetką. – Jeździł po leki potrzebne do in vitro. W Polsce ich wtedy nie było – opowiada Małgorzata. Okazało się jednak, że nie były potrzebne, bo – po ośmiu latach małżeństwa – udało im się począć córkę w sposób naturalny. Na cud medycyny musieli trochę poczekać...
Prof. Maria Borawska z UMB: Wybierajmy warzywa. Są zdrowe
Szczęśliwa wiadomość o wyczekiwanej ciąży zbiegła się w czasie z wynikami badań Romana – okazało się, że ma chore nerki. Przewlekłe kłębuszkowe zapalenie nerek – brzmiała diagnoza. Nerki Romana przestawały pracować, nie filtrowały krwi.
– Szczęście i dramat w jednej chwili – wspomina Małgorzata.
Razem jechali do szpitala: ona – rodzić, on – pierwszy raz na oddział zakaźny, na Żurawią, na szczegółowe badania, by potwierdzić diagnozę i zaplanować leczenie.
– Pamiętam, jak urodziła się córka. I ten dramat w oczach męża, łzy, których nie mógł powstrzymać. Chciał uczestniczyć w jej życiu, zobaczyć jej pierwsze kroki, usłyszeć pierwsze słowa, cieszyć się z pierwszych ocen... Nie wiedział, czy którejkolwiek z tych radości dożyje – mówi Małgosia. – A przecież dziecko daje radość, szczęście, a u nas... łzy szczęścia mieszały się z łzami dramatu.
Wciąż więc szukali ratunku. Wszędzie, gdzie tylko mogli. I wśród konwencjonalnych, naukowych metod, i tych niekonwencjonalnych. Jechali w każde miejsce, o którym tylko usłyszeli, że być może tam dostaną pomoc.
Cały czas też liczyli na przeszczep. Małgorzata nie miała wątpliwości ani przez chwilę: – Chcę oddać nerkę Romanowi – postanowiła i nigdy nie zmieniła tej decyzji. Ale przez lata słyszała od lekarzy: od żywych narządów nie pobieramy. To zbyt duże ryzyko dla dawcy.
A z Romanem było coraz gorzej. Po siedmiu latach od diagnozy zaczął się dializować.
– Miałem trzy dializy tygodniowo, po 4-5 godzin każda. Dializie podlegają pacjenci chorzy na nerki, którzy nie oddają moczu, więc ten nadmiar płynów trzeba w jakiś sposób z organizmu ściągnąć. Pacjenci dializowani bardzo często umierają na serce, bo kilka razy w tygodniu trzeba ich – w ciągu kilku godzin – pozbawić kilku litrów płynów. Serce w czasie dializy wykonuje bardzo ciężką pracę – tłumaczy Roman. On sam był wtedy zdyscyplinowanym pacjentem. Norma była taka, że pomiędzy jedną a drugą dializą nie można było przytyć więcej niż trzy kilo. Inie można było za dużo pić. Tylko on i Małgosia wiedzą, jakim to było kosztem. Zawsze był spragniony! Ciężko było zwłaszcza latem, w upały, gdy inni pili do woli, a on mógł jedynie zwilżyć usta. – Ale chęć życia była we mnie tak duża, że i z tym sobie jakoś radziłem – wspomina.
Mimo tych trudności starali się żyć normalnie. Nie rezygnowali nawet z wakacyjnych wyjazdów. Tyle tylko, że wybierali jedynie takie miejsca, gdzie były stacje dializ. Kolejkę zaklepywali telefonicznie, z Czyżewa, i jechali.
Na szczęście na dializy Roman był skazany zaledwie przez półtora roku. Bo zaraz się okazało, że pobieranie nerek od żywych dawców stało się w Polsce możliwe.
Małgorzacie zrobiono mnóstwo badań. Lekarze chcieli mieć pewność, że operacja będzie dla niej całkowicie bezpieczna. – To niesamowici ludzie – tak Kaczyńscy mówią o całym personelu medycznym, z którym pracowali podczas przeszczepu. Małgorzata cały czas czuła, że jest w dobrych rękach, że nic jej się nie stanie, że wszystko jest pod kontrolą.
Kilkukrotnie rozmawiała też z psychologiem, który upewniał się, że to jest jej decyzja, że nikt nie wywierał na nią presji, że się nie boi, że jest zmotywowana i zdecydowana. – Bo bywa, że rodzina wywiera presję. To nie jest dobre – przyznaje Roman.
A Małgorzata jeszcze raz podkreśla, że nikt na niej presji nie wywierał. – Ja to zrobiłam z czystego egoizmu! – przekonuje. – Gdy patrzy się na człowieka żyjącego obok, gdy widzi się, jak wykończony jest po dializach, jak cierpiący, ile ma ograniczeń w codziennym życiu i ma się świadomość, że można tego kochanego człowieka stracić, to nie ma się już żadnych wątpliwości. Ja chciałam spędzić życie z Romanem, z nim wychowywać naszą córkę. Nie chciałam zostać sama – tłumaczy, czym dla niej jest ten „egoizm”.
Roman przyznaje, że on więcej nad tym rozmyślał: – Bo lepiej w życiu jest dawać niż brać – mówi. – W takim przypadku chęć życia musi być duża i duże musi być wewnętrzne przekonanie, że dawcy nic się nie stanie.
Czy był tego pewny? – Trzeba ufać lekarzom – uśmiecha się. Sam pobyt w szpitalu wspominają bardzo dobrze. – Leżeliśmy na jednej sali: i przed, i po przeszczepie – opowiada Małgorzata. – Trzymaliśmy się za ręce – dodaje z uśmiechem Roman.
Za trzy miesiące miną 22 lata od momentu, kiedy Romanowi przeszczepiono nerkę Małgorzaty. To 22 lata, które – jak podkreślają – dostali od nauki, od medycyny, od lekarzy. Ale przede wszystkim to 22 lata, które dała im miłość. Bo nie mają wątpliwości, że wszystko zdarzyło się tylko dlatego, że tak bardzo się kochają.
Te 22 lata przeżyli pełnią życia. Czerpali garściami – ile tylko mogli. Byli aktywni, podróżowali, oboje nauczyli się jeździć na nartach. – Zjeździliśmy chyba wszystkie polskie stoki i parokrotnie byliśmy we Włoszech – opowiada Roman.
Latem i wiosną codziennością są dla nich rowerowe wyprawy. – Śmiało mogę się pochwalić, że nasza sprawność fizyczna jest zdecydowanie powyżej średniej wśród ludzi w naszym wieku – mówi Roman. A Małgorzata tłumaczy, dlaczego zdecydowali się opowiedzieć swoją historię: historię życia, miłości, walki i poświęceń: – Żeby inni zrozumieli, że warto próbować. Nerki ma się dwie, a można żyć z jedną. A z tą jedną ja jestem szczęśliwsza niż byłabym z dwiema. Bo z dwiema prawdopodobnie byłabym już sama.