Jeden strzał za dużo w awanturze
Świętochłowice. Czy policjant zabił w obronie własnej, czy chciał pokazać swoją wyższość?
Policjant Jan Nowak trafił w 1932 roku na ławę oskarżonych, bo zastrzelił w centrum Świętochłowic młodego robotnika Pawła Młynarskiego. Problem w tym, że był już po służbie, a okoliczności zabójstwa wydawały się niejasne; może chodziło o osobisty konflikt. Miasto natychmiast podzieliło się na zwolenników stróża prawa, funkcjonariusza w stopniu przodownika o nieposzlakowanej dotąd opinii, oraz obrońców dobrego imienia Pawła Młynarskiego. 22-latek uczciwie pracował i nie parał się żadnym podejrzanym procederem, nie miał przy sobie broni. Czym naraził się policjantowi? Czy sąd wyświetli wszystkie okoliczności tej sprawy?
Nowak i Młynarski pochodzili ze Świętochłowic, ale może nigdy by się nie spotkali, gdyby nie prywatna wizyta policjanta u znajomych w mieszkaniu przy ulicy Długiej 26. Chociaż Nowak skończył już służbę, nie odłożył broni. Każdy funkcjonariusz śląskiej policji posiadał wtedy na wyposażeniu służbowy pistolet albo rewolwer, kajdanki, pałkę gumową i bagnet. Inaczej uzbrojone były pododdziały Komendy Rezerwy Policji Woj. Śląskiego, które posiadały jeszcze karabiny maszynowe, pancerze kuloodporne i hełmy stalowe. Uzbrojenie śląskich policjantów było lepsze niż w reszcie kraju, ale dotyczyło to również wiedzy. Funkcjonariusze przechodzili ostre przeszkolenia. Za nieuzasadnione użycie broni groził im sąd i były przypadki skazań.
Jan Nowak opowiadał, że gdy ze znajomymi jadł spokojnie kolację, ktoś nagle zaczął w ich szyby rzucać kamieniami. Wybił kilka okien. Lokatorzy byli przerażeni. Nowak wybiegł sprawdzić, co się dzieje i zobaczył na podwórku człowieka, który wyglądał mu na sprawcę. Próbował go zatrzymać, ostrzegł, że jest policjantem, ale mężczyzna reagował agresywnie. Nie chciał z niczego się tłumaczyć.
Na pomoc Młynarskiemu przybiegł inny lokator Wilhelm Stancel. Jego wersja różni się od tej podanej przez policjanta. Mówił, że Młynarski wrócił do domu pijany, ale nie rozrabiał, siedział na podwórku. A tu nagle z bramy wyskoczył jakiś człowiek, krzyczał, oskarżał go o coś. Stancel wyrywał kolegę z rąk tego napastnika, wtedy tamten wyciągnął pałkę i zaczął ich bić. Zdenerwowali się i postanowili dać wariatowi nauczkę.
Nowak zeznał natomiast, że nie dostał żadnych wyjaśnień co do okien, a w końcu dwaj mężczyźni rzucili się na niego. Bronił się pałką, potem wystrzelił w powietrze. Ale to tylko ich rozwścieczyło. Strzelił w powietrze powtórnie, w sumie cztery razy. Nie robiło to na nich żadnego wrażenia. Gdy w ręku Młynarskiego zobaczył nóż, strzelił mu w rękę, trafił jednak w serce. Mężczyzna zmarł na miejscu.
Sąd Okręgowy w Królewskiej Hucie uznał, że reakcja Młynarskiego i Stancela była ryzykowna. Policjant mógł się ich bać, bo przedtem ktoś wybił szyby, wiedzieli też, że ma broń. Funkcjonariusz został uwolniony od winy i kary. Stancel dostał dwa dni aresztu za obrazę sądu. Nigdy nie wyjaśniono, kto naprawdę wybił okna w mieszkaniu na Długiej 26.