Chwil, kiedy myślałem, że za kilka godzin może mnie nie być, zaliczyłem sporo; psychicznie umierałem kilka razy - mówi Jędrzej Majka, dziennikarz, podróżnik, pisarz, ozdrowieniec.
Czytasz statystyki covidove?
Nie. Przestałem, choć była to dla mnie rutyna, kiedy leżałem w szpitalu. Każdy dzień zaczynałem od sprawdzania, ile osób nie żyje, ile zostało zakażonych. Trudno było od tego uciec; przy liczbach z Małopolski myślałem: to umiera ktoś z nas, może z sali obok. Kto będzie następny? Dziś patrzę w przyszłość, bardziej interesują mnie szczepionki, jak to wszystko będzie działać za rok.
Oswoiłeś się?
Można by było tak powiedzieć, ale przecież jest różnica między informacją, że umiera jedna osoba, a informacją, że umiera osób 500. Każda liczba to jedno życie, wielki dramat dla bliskich i dla niej samej, zwłaszcza kiedy odchodzi się w samotności. Poznałem ludzi, którzy nie mogli się pożegnać, cierpieli, bo nie mieli kontaktu ze swoimi bliskimi. Nigdy nie pomyślałbym o nich, jak o liczbach. Z drugiej strony, kiedy myślę o naszych reakcjach w marcu, o tym jak przerażeni byli lekarze i pielęgniarki, narażający swoje rodziny i bliskich, nie chciałbym tego przeżyć jeszcze raz. Jest jeszcze kolejny element - opinia publiczna. Wiosną, gdybyśmy zapytali kogoś na ulicy, czy znają kogoś zakażonego, odpowiedzieliby, że w większości to ściema, a pandemia nie istnieje, bo przecież nikt z ich znajomych nie choruje. Dziś myślę, że odpowiedzi byłyby całkiem inne i niemal każdy wśród swoich znajomych ma kogoś, kto był zarażony.
Mówisz „oswojenie” - to dobra reakcja czy zła?
Oswojenie nie znaczy to samo co znieczulica. Nie ma różnicy, kiedy ktoś umiera na covid czy na raka. To zawsze jest śmierć, nieodwracalna strata i ból. Ale zawsze znajdzie się środowisko, które ustawi się w kontrze - i będzie coraz większe. Ilu ludzi deklaruje dziś, że nie zamierza się szczepić, nosić maseczek i nie wierzy w pandemię? To rozrastające się grupy, które - oswojone - zaczęły bagatelizować chorobę.
Kilka miesięcy temu powiedziałeś mi, że musiałeś oswoić śmierć. Teraz z takim oswojeniem lepiej ci się żyje?
Musiałem przyzwyczaić się do myślenia, że z covidowego łóżka trafię „pod respirator”. Bo przecież scenariusz mojej choroby nie układał się tak, jakbym chciał. Były rachunki sumienia, podsumowania, klatki z przeszłości, które przewijały się z różną szybkością. Bo kiedy już wydawało się, że jest lepiej, przyszło pogorszenie. Infekcja bakteryjna, zatorowość płucna, pierwsza w życiu tomografia z kontrastem, badania, kroplówki, czekanie. Chwil, kiedy myślałem, że za kilka godzin może mnie nie być, zaliczyłem sporo; psychicznie umierałem kilka razy, i tyle samo razy przekonywałem siebie, że dam radę, że przecież jestem szczęściarzem, który znalazł się w dobrych rękach.
Jak z tego wychodziłeś?
Dobrze. Bo oprócz wsparcia rodziny i przyjaciół dostałem wiele pozytywnych bodźców od ludzi całkiem nieznanych. Takich, którzy choć nie mieli koronawirusa, przekazywali mi najlepsze emocję i pozytywną energię.
Ale na twoim Facebooku pojawił się także obrzydliwy hejt.
Tego się w ogóle nie spodziewałem, ale to także postawiło mnie do pionu. Sprawiło, że zacząłem mieć dystans wobec ludzi, których nie znam, a którzy chcą przy okazji mojej historii, załatwić swoje frustracje.
Jakie one były?
Z jednej strony to były komunikaty, że covid nie istnieje, a ja jestem podstawiony - sprzedałem się „pod publiczkę” takim albo innym mediom. Z drugiej zaczęła się polityczna nagonka, całkowicie dla mnie niezrozumiała. Wpis, który był skierowany wyłącznie do moich znajomych, do osób, które chciałem poinformować o swoim stanie zdrowia, zaczął żyć swoim życiem, i każdy wykorzystywał go do swoich celów, nie myśląc w ogóle o tym, że przecież ja przez ponad miesiąc umierałem. I to nie jest żadna przesada. To, gdzie dziś jestem i że w ogóle jestem, zawdzięczam wyłącznie lekarzom. Gdybym został w domu, to byś ze mną nie rozmawiała. Miesięczny pobyt w szpitalu postawił mnie na nogi, a kolejne miesiące leczenia sprawiły, że mogłem wejść na Babią Górę. Ale do dzisiaj, kiedy wchodzę na drugie piętro, mam zadyszkę. I kiedy za dużo i za szybko mówię, też ją mam. Po chorobie zostało mi zwapnienie płuc. I to nie minie. Zatorowość płuc, z którą się zmagałem przez długi czas, jest dziś opanowana. Ale ludzie i tak pisali, że jeździłem sobie po świecie, a teraz z ich podatków jestem leczony. Wciąż nie mogę się z tym pogodzić. Skąd w ludziach bierze się taka nienawiść i agresja? Do tej pory nie przeczytałem wszystkich postów pod moim wpisem, bo nie byłem w stanie.
Co będzie za rok?
No właśnie, mówimy o chorobie, o której nic nie wiemy, tym bardziej jak będzie wyglądała za rok. Powikłania mogą się pojawić z czasem. Lekarze o tym nie wiedzą. Ale już wiem, że do takiej formy, w jakiej byłem przed covidem, już nie wrócę.
Śni ci się szpital i respirator?
Nie, nie śni mi się. Ale kiedy stoję na przystanku i słyszę dźwięk karetki - mam ciary. Zwłaszcza kiedy widzę obsługę ubraną w kombinezony. Nie jest to traumatyczne przeżycie, ale wzbudza mój respekt. Nie jestem jedyny, bo przecież mam wielu znajomych, którzy przeżyli tę chorobę i właśnie może dlatego jestem tak wyczulony na ten dźwięk. Zwłaszcza kiedy wiem, że dla mnie covid mógł oznaczać koniec.
To poczucie końca, jak cię zmieniło?
Zawsze miałem kupione kilka biletów na różne loty i plany na podróże. Ale przecież w tym covidzie wszystko zaczęło wyglądać inaczej. Kiedy się to zaczęło, nikt nie myślał o tym, by lecieć gdziekolwiek; widzieliśmy tylko te trumny na lodowisku. I to, co ważne, w covidzie wszyscy chorowaliśmy w samotności, nikt się nami nie interesował. Kiedy dziś mówimy, że świat się nami zainteresuje, to przecież tak naprawdę nie wiemy w jaki sposób.
Oglądasz protesty antycovidowców?
Nie wierzę, że dziś, w grudniu ktoś chce manifestować takie poglądy. Ale z głupotą ludzką się nie dyskutuje. Mam respekt do tej choroby, tym bardziej że nic o niej tak naprawdę nie wiem. Mam przeciwciała, ale nie wiem, jak długo będą się utrzymywać. I cały czas spadają. Czekam na szczepionkę.
Czujesz się, że dostałeś drugie życie?
Bardzo często oczekuje się ode mnie głębokich przemyśleń, ale nie mam ich. Mam tę świadomość, że mogłem umrzeć, ale dziś chcę żyć i wrócić do tego, co robiłem wcześniej. Spędzić te całkiem inne święta niż przed rokiem z rodziną i nie marnować czasu na głupoty. No i nie mam żadnego biletu na samolot. To jest nowość. No bo i nowy, a przynajmniej inny jest nasz świat.