Jedyna kobieta w Łodzi, która gasi pożary!
Starszy kapitan Monika Bartczak, zastępca dowódcy zmiany, jest jedyną kobietą w Łodzi, która bierze udział w akcjach gaśniczych. Takich kobiet jak ona w Polsce jest tylko osiemnaście. – Płeć, wzrost czy przekonania na miejscu akcji nie mają znaczenia, ratownik to ratownik, a dowódca to dowódca – twierdzi pani kapitan.
Ciężka praca fizyczna to dla niej codzienność. Czasami podczas akcji dźwiga na sobie kilkanaście kilogramów, tyle waży pełne umundurowanie: aparat powietrzny, latarka, radiostacja. Dodatkowo bierze 20-metrowy odcinek węża gaśniczego wypełnionego wodą czy topór, gdy trzeba usunąć przeszkody na drodze do źródła ognia.
– Gapiów na ulicach dziwi, że kobieta nie tylko gasi, ale jeszcze dowodzi – zwierzają się jej koledzy.
Najgorsza jest niemoc
Monika Bartczak ze śmiercią oswoiła się studiując w Szkole Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Pierwszą ofiarę pożaru widziała na warszawskim targowisku.
– Koledzy przenosili zwęglone ciało – wspomina. – Mój umysł, mam to szczęście, zapamiętuje jedynie to, co jest mu potrzebne do wykonania kolejnego zadania. Nie mam koszmarów, nie meczą mnie wspomnienia tragicznych zdarzeń. W pamięci zostają tylko niektóre sekwencje.
Ostatnio gasiliśmy z kolegami pustostan, do źródła ognia trudno nam było dotrzeć. Ogień obejmował dwie kondygnacje budynku, szybko się rozprzestrzeniał, w okolicy było dużo suchych liści – wspomina. – Dla mnie najtrudniejsze są te zdarzenia, gdy wezwani jesteśmy zbyt późno, gdy niewiele możemy pomóc.
Tylko jedno życie
Jej zdaniem, a przecież obserwuje reakcje gapiów na miejscu akcji od kilkunastu lat, niebezpiecznie w umysłach ludzi przesuwa się granica tego, co niezniszczalne. Uważają, że im nie może przydarzyć się nic złego.
– Miejsce zdarzenia zabezpieczamy taśmą, odgradzamy pachołkami, musimy również brać pod uwagę oddziaływanie materiałów, może bowiem coś wystrzelić lub odskoczyć – mówi. – Tymczasem dla coraz większej grupy pogorzelców czy gapiów taśma czy pachołek to jedynie niepotrzebna przeszkoda. Nie wiem, dlaczego uważają, że jak ją przekroczą, to nic im się nie stanie.
Jej zdaniem, nie ma na miejscu akcji tak dziwnej sytuacji, której logicznie nie dałoby się wyjaśnić. Z wyjątkiem jednej.
– Nie byliśmy w stanie przekonać lokatora, że nie wolno mu palić w piecu, bo przewody w budynku są nieszczelne i dym przenika do mieszkania, w którym jest dwoje dzieci – wspomina. – Zachowanie ofiar pożaru – uważa pani kapitan – w dużej mierze warunkowane jest tym, co w życiu przeszli. Jeśli ktoś ma ciężki bagaż doświadczeń, dorabiał się podstawowych sprzętów w pocie czoła, to trudno mu wyjść z domu w tym, w czym stoi. Coraz częściej zdarza się, że dzieci, gdy pojawi się ogień, myślą racjonalniej niż dorośli. Nie zawsze zdają sobie jednak sprawę z zagrożenia. Dopiero, gdy intuicyjnie zaczynają się bać, są nam posłuszne – dodaje.
Dzieci na miejscu zdarzenia to wyzwanie dla strażaka. Potrafią się schować dosłownie wszędzie. Wciskają się w każdą szparę, tak aby nikt ich nie odnalazł. Maluchy w ogarniętych ogniem mieszkaniach znajduje się w szafkach na buty, w pufach, za kaloryferami lub nawet w pralce.
– Strażak powinien szybko się zorientować, w jakim wieku jest dziecko, widzi się to po wyposażeniu pokoju, i szukać go tam, gdzie szkrab mógł się wcisnąć, gdzie mógł czuć się najbezpieczniej – mówi.
Czasami nawet doświadczonego strażaka coś zaskoczy, tak jak ją łodzianin, który po drzewie wdrapał się na dach, z niego zaś do mieszkania, aby uratować sąsiada i jego psa.
– Nie wiem, jak mu się to udało, ale to przykład prawdziwej ludzkiej solidarności – dodaje po chwili.
Od zgłoszenia do ognia
Do straży pożarnej trafiła dwanaście lat temu po ukończeniu Szkoły Głównej Służby Pożarniczej w Warszawie. Ani w podstawówce, ani w liceum nie marzyła, że zostanie strażakiem. Decyzję podjęła w ostatniej chwili. Dostała się za drugim razem, po roku studiowania fizyki na Uniwersytecie Łódzkim. Po czterech latach spędzonych w Warszawie przez dwa miesiące odbierała zgłoszenia pod 998, następnie trafiła do jednostki straży pożarnej przy ul. Legionów. Dziś stacjonuje przy ul. Czołgistów.
– Nigdy nie żałowałam swojej decyzji o zostaniu strażakiem – twierdzi pani Monika.
Pytana o życie osobiste, odpowiada: – Napiszmy, że udaje mi się je łączyć z pracą. To wystarczy.
ZOBACZ TEŻ FILM Ciekawostki związane z "Gwiezdnymi wojnami" (autorDzień Dobry TVN/x-news)
Internetowe wrota do niebios?
Przed kościołem św. Faustyny przy pl. Niepodległości jest darmowy dostęp do WiFi, czyli internetu. Gdzie on może nas zaprowadzić, o tym mówi napis na froncie kościoła: Brama Miłosierdzia. Przez internet do niebios? (kz)
fot. krzysztof zając
foto eksluzywne/bramka milosierdzia