"Jedynce" na jej specjalne urodziny [Kronika bydgoska]
Gdy do I LO chodzili na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku moi przyjaciele, po sąsiedzku mieli kultową „Magnolię” (choć i ona, i nieodległy „Cristal” stanowiły raczej przystań dla starszych państwa, dla których „kawusia, kawusia” była mieszczańskim rytuałem), a kawałek dalej, za rogiem, nowoczesną jak na tamte czasy „Rybną”, w której raczej trudno było zacumować na dłużej, skoro się dysponowało kasą tylko na herbatę...
Gdy kilkadziesiąt lat później do „jedynki” chodziło moje dziecko, za rogiem był już Mac i jego akcje z darmową kawą prawdopodobnie mogły się przyczynić do upadku firmy w tym miejscu, gdyż dla młodzieży z I LO
„kawusia, kawusia”
była niezbędnym bodźcem do przetrwania dnia w nobliwej szkole.
Gdy w piątek, 25.października szkoła obchodziła... 400-lecie istnienia (oczywiście, nie od zarania pod tą nazwą), jej dzisiejsi uczniowie do wyboru mieli już sąsiedztwo brazylijskiej „La Faveli”, kultowego „Manekina”, a nawet krewetkowego „Shrimp House’a”... A co, kto... mającemu zabroni!
ZOBACZ zdjęcia: I LO w Bydgoszczy świętuje jubileusz 400-lecia [zdjęcia]
Tak się bowiem szkoła starzała razem ze zmieniającym się miastem - liczba ciekawych knajp w okolicy jest tego najlepszym przykładem. Dla mnie też, przy okazji, jest dowodem na to, że na Gdańską zaczyna wracać życie. Z zachwytem patrzę na remontowane kamienice i ich kunsztowny, historyczny blask po ich zakończeniu (no, do ostrej żółci Muzeum Okręgowego ciągle trudno mi się jeszcze przekonać!). Kiedyś tak samo gapiłam się na budynki czeskiej Pragi i żałowałam, że u nas nie można, choć w proporcjonalnej skali...
Może jednak można?
Coraz więcej tych pięknych domów, i coraz więcej w nich miejsc z charakterem. Powoli jakby zaczynali tu wracać inwestorzy wierzący w powodzenie handlowo - usługowych biznesów. Jeszcze do niedawna utyskiwaliśmy, że pusta witryna pogania na Gdańskiej opustoszałymi zapleczami, a tymczasem...
Trzymam kciuki za każdy oryginalny butik (odzieżowy czy choćby sklep z markowymi elementami wyposażenia domów). W każdej metropolii „salon miasta” to właściwe miejsce dla takiej działalności. Tylko, czy nasze miasto już jest gotowe na to, by za ten wielkomiejski pazur zapłacić? Wspomniany sklep z dekoracjami powstał w miejscu, gdzie nie utrzymała się restauracja, której koncept zasadzał się na degustacji wina z przekąskami na modłę hiszpańską. I nie powiodło się, bo w naszym city do knajp ciągle raczej chodzi się porządnie najeść i wracać, a nie zasiadać przy kieliszku roji i dyskutować nad talerzykiem tapasów...
Więc może tym razem to taki sprawdzian. Czy do piękniejącej kamienicami, szyldami, kreatywnymi inicjatywami ciekawych ludzi wróci życie.