Jego dzieła Polacy noszą w portfelu [wywiad, zdjęcia]
Andrzej Heidrich to grafik, projektant wszystkich polskich banknotów po 1975 roku. A już niedługo wydrukowany zostanie banknot 500-złotowy, na którym widnieje Jan III Sobieski. Też jego autorstwa.
- Nie każdy artysta może się pochwalić tym, że jego prace zna każdy Polak. Ba, Polacy codziennie je dotykają, oglądają. Co Pan czuje?
- (uśmiech) Mam ogromną satysfakcję, ale zdążyłem się już do tego uczucia zadowolenia przyzwyczaić, bo pierwszy banknot mojego projektu wszedł do obiegu w 1975 roku. Tyle lat minęło...
- Ale tego dnia, 41 lat temu, kiedy banknot z Tadeuszem Kościuszką trafił do naszych portfeli, serce mocniej Panu zabiło?
- Zabiło, ale dlatego, że mogłem się wreszcie pochwalić tym banknotem przed moimi kolegami w pracy, w wydawnictwie Czytelnik, w którym pracowałem. Bo musi pan wiedzieć, że przez wiele lat nie mogłem się przyznać do tego, że projektuję coś dla banku. To była wielka tajemnica - informacja zastrzeżona, bardzo poufna. I musiałem jej pilnować od 1960 roku, kiedy to zostałem zaproszony przez Narodowy Bank Polski do konkursu na zaprojektowanie banknotu „tysiąc złotych”. I przez kolejne 15 lat, w domu, robiłem najróżniejsze wersje banknotów i dopiero „Kościuszko” wszedł do obiegu - zapoczątkował serię „Wielcy Polacy”, którą stworzyłem na kolejnych nominałach.
- Ciężko było latami dusić w sobie taką tajemnicę?
- Bardzo, bo praca nad banknotami pochłaniała mnóstwo czasu, wiele pracy, a przecież miałem „normalną” pracę - w Czytelniku, w której nie mogłem się wytłumaczyć: „Czemu, panie Heidrich, nie poświęca pan tak dużo czasu pracy, jak kiedyś?”. Myśleli w wydawnictwie, że się po prostu lenię. Dopiero w 1975 roku mogłem się przyznać wszystkim, co robiłem, opowiedzieć całą historię: jak, gdzie, kiedy. Lżej mi się na duszy zrobiło. Mogłem już „te rzeczy” robić oficjalnie.
- Tylko żona i córka wiedziały.
- Nie mogło być inaczej. Banknoty projektowałem w domu, siedziałem nad nimi po nocach. Przed nimi tego nie udałoby się ukryć. Poprosiłem je o zachowanie tego w tajemnicy i dotrzymały danego mi słowa.
- Na zaprojektowanych przez Pana pieniądzach, tych, które weszły do obiegu, widnieją portrety: znanych Polaków, władców Polski. Lubi Pan portrety?
- Uważam, że „projekt z głową” to jest projekt z głową, bo jest to i trudniejsze do wykonania, i trudniejsze do podrobienia. I daje większe możliwości i dla grafika, i dla rytownika, który może się przy szczegółach, jakie są na portrecie, pochwalić sztuką swojego rzemiosła. Bo ja maluję projekt walorowo, tak jak akwarelę, a rytownik przenosi to na kreskę - wycina, a musi wyciąć tak precyzyjnie, artystycznie, żeby zachować różne szarości. Poza tym, przy pracy przy banknocie rytownik nie musi się liczyć z tym, że obraz będzie drukowany na szybkobieżnych maszynach i dzięki temu może sobie pozwolić na bardzo delikatne kreski - takie, które mogą mu ułatwić np. cieniowanie twarzy, postaci.
- Kiedy dokładnie przyjrzymy się banknotom, to zobaczymy, że to bardzo misterna praca. Każdy szczegół, detal jest dopracowany, wymuskany.
- Nie może być inaczej. Wszystko jest zaplanowane: żeby mikrodruki, znaki wodne, zabezpieczenia współgrały z elementami graficznymi, z artystycznymi. Żeby razem stanowiły całość. A wszystko to na małej powierzchni.
- Ile czasu zajmuje Panu zaprojektowanie jednego banknotu?
- Trudno to określić, bo najpierw robię projekt na kalce - rysunkowy, który jest zatwierdzany przez bank. Później robię malowany banknot jeden do jednego. Następnie jest etap korekt, poprawek, sugestii banku. Na sam koniec robię projekt banknotu pół raza większego od tego, jaki jest później drukowany - tego, który jest przygotowywany dla Wytwórni Papierów Wartościowych. To jest ostateczny wzór do reprodukcji. Muszę go bardzo szczegółowo wykonać. To mniej więcej trwa półtora miesiąca na jedną stronę. Po tym projekcie nic się już nie zmienia i banknot w takiej postaci jest drukowany.
- Nic się nie zmienia? Jeden, jedyny raz jednak poszło coś nie tak…
- Dwa miliony z Paderewskim… Prawda. Na drugiej stronie był tekst dotyczący Sejmu: „1918 Sejm Konstytucyjny”. I zgubiłem literę „n”. Na projekcie było „Konstytucyjy”. Nikt tego wcześniej nie zauważył i tak poszło do druku. I dopiero w Wytwórni ktoś zwrócił uwagę - miał wątpliwość, czy to tak ma być napisane. Zastanawiali się, czy tak się kiedyś mówiło: „Konstytucyjy”. Sprawdzili. Nie mówiło się. W banku doszło do paniki. Zadzwonili do mnie - nie chciałem uwierzyć, dopóki nie pokażą mi projektu. I rzeczywiście. Mój błąd. Nogi się wtedy pode mną ugięły - musiałem poprawić.
- Część banknotów została wydrukowana i Paderewski z błędem wszedł do obiegu. Nie wszystko poszło na przemiał.
- Myślałem, że zostały wszystkie zniszczone, a okazuje się, że nie. Można je kupić na aukcjach internetowych. Prawdopodobnie wysoko stoją (uśmiech).
- Czy zdarzały się naciski na Pana, bądź jakieś drobne sugestie, jak przedstawiać dane postacie? Jak je namalować, z jakim wyrazem twarzy, w jakim ubraniu?
- Banknot ze Świerczewskim. Pięćdziesięciozłotowy. W pierwszej wersji namalowałem generała… łysego. Nie spodobał się władzom w komitecie centralnym. Kazali włożyć mu czapkę. I domalowałem ją.
- Ale nie tylko generał bez włosów się nie spodobał. Na pierwszych banknotach z serii „Wielcy Polacy” mieli być Fryderyk Chopin i Maria Skłodowska-Curie.
- Wydawało mi się, że lepsze postaci, na sam początek, trudno sobie wyobrazić. Ale moje projekty zostały pokazane premierowi Piotrowi Jaroszewiczowi, który był numizmatykiem, kolekcjonował banknoty i monety, no i jemu się nie spodobały.
- Wieść niesie, że powiedział, iż Chopin i Curie są za bardzo francuscy jak na wielkich Polaków.
- Było to dla mnie dosyć dziwne i nieprzyjemne. Ale cóż - takie czasy. Kazano mi zrobić następne projekty i to bardzo szybko. I tak powstało zielone 50 złotych ze Świerczewskim i czerwone 100 złotych z Waryńskim. Nie było już zastrzeżeń.
- Twarze, które są na banknotach, oglądał Pan na zdjęciach, portretach?
- Królów rysowałem z portretów, które malowano im współcześnie. Ale Mieszka nikt ze współczesnych nie namalował i musiałem się opierać na tym, co stworzył Jan Matejko w „Poczcie królów i książąt polskich”. Współczesnych wielkich Polaków ze zdjęć kopiowałem.
- Ale Józefa Piłsudskiego, który widnieje na banknocie pięciomilionowym, mógł Pan namalować z pamięci. Spotkał się Pan z nim.
(uśmiech)
- Aż tak dobrze i dokładnie go nie zapamiętałem. Byłem dzieckiem. Miałem wtedy pięć lat, a Piłsudski był zmęczony życiem. Byłem na spacerze z dziadkiem i spotkaliśmy Marszałka na Agrykoli w Warszawie - szedł z adiutantem i kiedy przechodził koło mnie, zdjąłem czapkę i się ukłoniłem. On wtedy pogłaskał mnie po głowie…
- Piękne wspomnienie. Pięciomilionowy banknot nie wszedł do obiegu, tak samo jak 500 złotych. Jednak już niedługo „pięćsetka” będzie wydrukowana - jako rezerwa bankowa. Też ją Pan zaprojektował…
- Ta „pięćsetka” została u mnie zamówiona na wszelki wypadek - gdyby była potrzebna. Prezes NBP powiedział mi, że będzie wydrukowana dopiero w 2017 roku. Widnieje na niej Jan II Sobieski - ten banknot to kontynuacja serii „Władcy Polski”. To dopełnienie całości, bo chciałem, żeby na banknotach widnieli Piastowie, Jagiellonowie, Wazowie i królowie elekcyjni. Elekcyjny na dwusetkę się nie zmieścił i czekał na pięćsetce... I chyba się doczeka.
- Oglądałem banknoty i na żadnym nie widnieje Pana nazwisko jako autora.
- Tylko jeden albo dwa banknoty przedwojenne wprowadzone do obiegu w II Rzeczypospolitej były podpisane przez autora - Wacława Borowskiego. To był wyjątek, bo żadne wcześniejsze i żadne późniejsze nie były podpisywane. Dopiero teraz, kiedy nasze banknoty obiegowe przechodzą modernizację i są na nich wprowadzane nowe zabezpieczenia, to zostały też wprowadzone w nich: moje nazwisko i nazwisko rytownika. Nie wiedziałem, że taka zmiana nastąpi. Dopiero kiedy wydrukowano nowe banknoty, przyniesiono mi je i pokazano palcem: „Zobacz, o tu jesteś podpisany”. Miło mi się zrobiło, po tylu latach.
- Wielu artystów ukrywa w swoich pracach jakieś symbole, które potrafią odczytać oni sami i ich najbliżsi, jakieś puszczenie oka do widza. Pan ukrył coś w swoich rysunkach na banknotach?
- Nigdy czegoś takiego nie robiłem. Nie kusiło mnie. Ale wiem, że niektórzy koledzy tak robili. Jeden, w zagmatwanym rysunku korony drzewa, którą rysował na znaczek pocztowy, ukrył profil swojej dziewczyny.
- Ale na projektach próbnych banknotów zawarł Pan coś osobistego…
- A to co innego (uśmiech). Kiedy w 1960 roku robiłem pierwszy projekt na konkurs NBP, to użyłem, pisząc serię banknotu, inicjałów mojej córki Katarzyny Heidrich (KH), a jako cyfr - jej datę urodzenia, trochę przestawioną. I dlatego, że ten projekt otworzył mi drzwi do dalszej pracy dla NBP, uznałem go za szczęśliwy dla mnie, to postanowiłem, że wszystkie projekty, które będę robił, będą tym inicjałem znaczone. I tak jest do dzisiaj.
- Ma Pan swój ulubiony banknot?
- Z Kościuszką - bo był pierwszym, który wszedł do obiegu, który otworzył te moją historię banknotów, a drugi to ten z Piłsudskim - pięciomilionowy. Jestem z niego bardzo zadowolony. Co prawda nie został wydany jako 5 000 000, ale został przerobiony i wydany jako banknot kolekcjonerski o nominale 20 złotych.