Jej mąż zginął w wypadku w kopalni Rydułtowy-Anna. Dziś ona tam pracuje
Na przeróbce przed Barbórką stoi już choinka ustrojona lampkami, ale nie ma czasu się w nią wpatrywać. Tu pracy nigdy nie brakuje. Po tym, jak 15 lat temu zmarł jej mąż, zostawiając ją z dwójką nastoletnich dzieci, Urszula Bombik z Rydułtów zdecydowała: i ja pójdę pracować na kopalnię Rydułtowy-Anna. Tę samą, gdzie zginął jej mąż. Pisze Marlena Polok-Kin
Piąta piętnaście. Kiedy Urszula Bombik z Rydułtów ma poranną zmianę, o tej porze dawno już jest na nogach. Na rydułtowskiej grubie pracuje od niemal ośmiu lat, w przeróbce. W tej samej kopalni pod ziemią zginął jej mąż, Roman. To było 15 lat temu. Miał 35 lat. Wtedy była piąta za piętnaście... Przeżyła swoje, odchorowała, ale też poszła robić „na gruba”. Więc zaczyna się jej kolejny dzień.
Łaźnia, szybko się trzeba przebrać, kask założyć i do pracy. - Szybko się ogarnąć i do roboty lecieć, co tu opowiadać? - śmieje się energiczna blondynka.
Huk towarzyszy jej już od pierwszych kroków i tak przez wiele godzin szychty, wszędzie pył, maras. W zimie zimno, w lecie duchota i wilgoć, aż się z człowieka leje. Praca na wadze jest odpowiedzialna. - Trzeba nie tylko ogarnąć nadjeżdżające po węgiel do kopalni wagony - opowiada pani Urszula. - I dobrze, precyzyjnie je załadować - ani mniej, ani więcej. Ale też wziąć miotłę, za łopatę chwycić i przerzucić to, co z wózka wypadło.
Najciężej jest zimą. Tory potrafią zamarznąć, to i kilofem trzeba lód z nich odkuć, żeby wózek pojechał, i piaskiem podsypać. Urszula Bombik lubi mieć wszystko poukładane. - Musimy sobie robotę zorganizować. Na następny dzień niczego zostawiać nie można - jak w domu: jak się nie pomyje, to następnego dnia nie ma w czym gotować - mówi.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień