Jerzy Bralczyk: - Używamy języka w celu przekonania do swoich racji
Zawsze używamy języka w celu przekonania do swoich racji - przypomina profesor Jerzy Bralczyk, językoznawca. Tworzymy wspólnotę języka wysokiego lub plugawego.
„Pucz” stanie się jednym z najpopularniejszych słów w mijającym roku?
Słowa, używane czasem emocjonalnie, propagandowo, persfazyjnie, politycznie mają to do siebie, że powinny liczyć się z reakcją. Częstym zjawiskiem jest ironizacja - czyli użycie słowa w tym samym odniesieniu, ale z innym nastawieniem - np. żartobliwym. Jeśli ktoś mnie oskarża, że jestem „moherem”, to mogę powiedzieć: tak, jestem moherem i z tego mohera robię żart. Jeżeli ktoś powie: „komuch”, to można z tego komucha również zażartować, bo dotyczy „gorszego sortu”. To samo dotyczyło słowa „pucz”, które natychmiast zostało podchwycone jako przesadzone, użyte niewłaściwie. I ci, którzy byli oskarżeni o „puczowanie”, zaczęli sobie z tego robić żarty, ponieważ uważają, że można temu zmienić znak. Jeśli „pucz” będzie powtarzany, to raczej przez „puczystów” niż przez tych, którzy chcieli w ten sposób kogoś skrytykować.
Bardzo często w tym roku pojawiało się też słowo „suweren”. Co wolno „suwerenowi”? Czy „suweren” ma jakieś prawa?
To słowo sugeruje odniesienie jednostkowe. Słysząc je, wyobrażamy sobie człowieka, np. władcę. Kiedyś suweren odnosił się do człowieka, który decydował, rozwiązywał najważniejsze problemy, a jednocześnie wymagał posłuszeństwa. Teraz jest identyfikowany jako ktoś - czyli człowiek. Możemy też, jak to często bywa, cechy jednostki przenieść na grupę. Przecież czasem mówimy: wróg nas pokonał lub coś nam zabrał. Ten wróg jest wielką masą ludzi, a nie jednostką. Tak jest po części z suwerenem, który staje się uosobieniem władzy narodowej, społecznej oraz ma cechy jednostki. Dzięki temu traktowany jest jako coś jednolitego. Trudno mówić o podziale suwerena. Jak wiadomo, społeczeństwo jest zawsze podzielone, naród także, a suweren - jako nazwa jednostkowa - jakby odnosi się do kogoś, kto myśli jednolicie. Suweren nie może myśleć trochę tak, a trochę tak. On już wybrał.
Zwrócę też uwagę, że „suweren” stał się trochę czasem przeszłym. Nie mówimy, że „suweren” czegoś chce teraz, aktualnie, tylko używamy go w zdaniach z czasem przeszłym. „Suweren wybrał, suweren powierzył”. Dlatego ten „suweren” teraz się nie dzieje - tylko coś postanowił i jest wszystko załatwiane za suwerena.
Czy tylko złośliwcy zarzucają Jarosławowi Kaczyńskiemu używanie języka, którym posługiwali się byli sekretarze PZPR?
Używanie uogólnień, traktowanie emocjonalne przeciwnika, przesada i używanie wyolbrzymień - hiperboli jest właściwe wszystkim - może nie od początku świata, chociaż kto wie, ale w każdym razie od początku władzy. I w mniejszym lub większym stopniu władza z tego korzysta. Przecież korzystamy z wzorców, które wdrukowały się w naszą świadomość w młodości. Młodość Jarosława Kaczyńskiego, podobnie jak moja, przypadła na lata 50.,60.,70., kiedy struktury językowe były dość natrętne i utrwalały się w naszym myśleniu. Od czasu do czasu, w sytuacjach ekstremalnych, dawały możliwość wyrażenia czegoś w sposób emocjonalny, a jednocześnie stanowiący. Jeśli w latach 60. mówiło się o: „kawiarnianych inteligentach”, to uproszczenie dawało poczucie skonkretyzowanego przeciwnika. Teraz słyszę np. o „warcholstwie”, które oczywiście ma długą tradycję, ale było używane przez propagandę PRL-u. Jeszcze nie słyszałem o „mącicielach”, ale oni łatwo mogą się też pojawić. Mamy sytuację, w której władza, uzurpuje sobie poparcie „suwerena”. W PRL-u władza przypisywała sobie poparcie mas, bo przecież tylko elity się buntowały.
Czy „kawiarniana inteligencja”, o której pan wspominał, to są ci dzisiejsi „wegetarianie i cykliści” ministra Waszczykowskiego?
W jakimś sensie - tak. To raczej było jednorazowe sformułowanie, które później zostało szybko zironizowane, a o „kawiarnianych inteligentach” mówiono trochę dłużej. To trochę takie „ośmiorniczki”, które także charakteryzują nadmiernie luksusowe i rozpasane elity. Pojawiały się inne sformułowania, charakterystycznie nie tyle dla dyplomatycznego języka polityków, a dla ulicy. „Oderwanie od koryta” - obrazowe, mocne i sugestywne sformułowania. W końcu kto najbardziej krzyczy? Ci, którym coś zabrano. Odwoływanie się do zróżnicowań społecznych jest jednym z podstawowych zabiegów populizmu.
Rozumiem, że taki język mógł - z uwagi na wiek - „wdrukować” się Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale kto nauczył młodych prezenterów mediów narodowych języka propagandy?
Możemy badać różne języki, także dziennikarzy z obu stron. U jednych i drugich usłyszymy utarte zbitki frazeologiczne. One przed wszystkim są wygodne, mają wbijać się w pamięć. Jeżeli ktoś ich raz użyje, to później wygodniej opisywać rzeczywistość. Nie trzeba się ich specjalnie uczyć i nie sądzę, aby były jakieś szkolenia na ten temat.
Od czasu katastrofy smoleńskiej PiS uparcie używa słowa „polegli” wobec pary prezydenckiej, która przecież zginęła, a nie poległa.
To już historia, próba patetyzacji. Bohaterem możemy nazwać człowieka bez wyznaczenia jakichkolwiek cech czy czynów, których dokonał. To jest łatwe. Natomiast po śmierci już jest trudniej powiedzieć, że kto poległ, jeśli na przykład umarł we własnym łóżku. A jeżeli ktoś został zabity w zamachu, a zamach był przeciwko niemu, to pewnie poległ. A jeżeli ktoś taki był przypadkową ofiarą? To już mamy kłopot. Jeśli ktoś uczestniczył w takim zdarzeniu historycznym, bo - powiedzmy - stał obok cara, kiedy zabiła ich bomba? Pewnie też powiemy: poległ. Zwłaszcza jeśli był zwolennikiem cara lub członkiem jego świty. Proszę zauważyć, że granice powoli się przesuwają, ale w przypadku ofiary katastrofy powiedzenie, że poległa jest daleko idącą przesadą. Zginął to bardzo dobre słowo, które tu pasuje.
Jaki efekt chcemy uzyskać używając takiego języka?
- Zawsze robimy to w celu przekonania kogoś do naszych racji, żeby nas polubiono lub w celu zwycięstwa nad kimś. Używamy języka emocjonalnego po to, żeby zjednać sobie tych, którzy przeżywają podobne emocje. Aby być razem lub stworzyć wspólnotę. Tworzymy wspólnotę języka wysokiego lub plugawego, bo i takie wspólnoty się zdarzają. A ludzie lubią wspólnoty. Jeśli potrafią nauczyć się języka korporacyjnego, to czują się jak członkowie korporacji. Zwykła sprawa. Nauczę się języka hydraulików i będę jak hydraulik.