Jeśli mi się udało, to co dopiero Tomkowi. On wiele jeszcze może
Kontuzja kręgosłupa? Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby robić to, co zwykli ludzie, a nawet więcej - opowiada nam o swojej walce Krzysztof Cegielski.
Trudno było uwierzyć w pierwszej informacje o Gollobie. To sportowiec, który wydawał się przecież niezniszczalny...
To była jakaś niewiarygodna sprawa, że coś takiego Tomka mogło spotkać i to jeszcze kilka godzin przed meczem. Wszyscy wiemy, że motocross był jego wielką miłością, niezbędnym elementem treningów i chlebem powszednim. Wiem, że nie powinno stosować się w przypadku tragedii gradacji, ale te smutek jest tym większy, gdy spotyka to kolegę, z którym się rozmawiało chwilę wcześniej. Zwłaszcza kogoś takiej rangi, bo przecież Tomasz był niedoścignionym wzorem, kimś, kto zawsze wychodził cało z najgorszych opresji.
Kibice z taką trochę złością pytają, po co ten motocross? Ale przecież dzięki temu był wielkim sportowcem, który musiał szukać adrenaliny, nie był w stanie zwolnić.
Dokładnie tak, w moim wypadku zadziałał podobny mechanizm. W tym feralnym meczu w Szwecji specjalnie mi nie szło, miałem nie jechać w nominowanych, ale praktycznie wymusiłem miejsce w składzie na moim menedżerze, który skreślił Wieśka Jagusia. Jak się okazało, był to mój ostatni wyścig w życiu. Czy żałuję? Żużlowcy żyją, żeby jeździć i poprawiać swoje umiejętności. Tomasz dzięki motocrossowi był wybitnym sportowcem, jak ktoś mógłby mu tego zakazywać? Tak samo nikt nie był w stanie zabronić Darcy’emu Wardowi walczyć o zwycięstwo za wszelką cenę w ostatnim wyścigu, który był przecież bez wielkiego znaczenia.
W takiej sytuacji chyba bardzo ważne jest pogodzenie się z tą sytuacją, ale jednocześnie jej się nie poddawać.
Musi być akceptacja, bez tego nie można zacząć walki o odzyskanie sprawności. Nie ma się sensu porównywać mojej sytuacji i Tomasza. To nie jest tak, że on będzie niedołężny. Może będą jakieś ograniczenia, może jego życie się zmieni, ale będzie nadal żył. Takie tragedie dużo gorzej wyglądają z zewnątrz. Wszystko jest do pokonania. Zawsze przy takich informacjach interesuje mnie, czy głowa jest cała. Jeśli tak, to mądrzy i wytrwali ludzie, a takim jest Tomasz, poradzą sobie.
Najtrudniejszy jest pierwszy dzień?
Jest bardzo ważny. Mogę mówić o swoich doświadczeniach. Nie byłem w śpiączce, nikt nie musiał mówić co się stało, bo doskonale sobie z tego zdawałem sprawę. Czekałem jedynie na decyzje lekarzy. W Szwecji służba zdrowia jest bardzo delikatna, przychodzi i pytali, czy mogą mnie dotknąć. Tymczasem ja rwałem się do działania, myślałem: ludzie, nie pytajcie, bierzcie się za mnie i walczmy! Chcieli mnie za to uczyć jeździć na wózku. Powiedziałem, że sam się tego nauczę później, a teraz chcę walczyć o sprawność. Oczywiście, pojawił się żal, byłem młody, miałem karierę przede sobą i nagle to zostało przerwane. Nie było jednak czasu na rozterki, smutki. Inna sprawa, że początkowo lekceważyłem kontuzję, kupiłem nawet silniki, planowałem powrót na tor w kilka tygodni.
Ta walka trwa już ponad dziesięć lat. Gdzie pan szukał motywacji, jak udało się w tym wytrwać?
Najważniejsze to wyznaczyć sobie małe cele. Do nich wiedzie naprawdę ciężka praca, ale powoli się do tego przyzwyczajałem. W zasadzie nie przypominam sobie poważniejszego kryzysu, pokusy poddania. Dziś wiem, że można normalnie żyć i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby robić to, co zwykli ludzie, a nawet więcej.
Idealnym symbolem ostatniego zdania jest Rafał Wilk.
Właśnie! Nie ujmując nic Rafałowi jako żużlowcowi, to jednak osiągnął więcej poza czarnym sportem, przecież jako młody chłopak nawet nie myślał o mistrzostwie olimpijskim. Nie zostałby najlepszym żużlowcem na świecie, a teraz jest najlepszy whandbike’ach.
Wypadek Tomasza wywołał niesamowity odzew całego sportowego i kibicowskiego świata. To będzie dla niego ważne?
Bardzo. Pamiętam, że wiele osób po moim wypadku nie chciało, czy nawet bało się do mnie podchodzić. Bo co możesz powiedzieć facetowi, który nagle przestał chodzić? Gdy w końcu przyszli, to wychodzili z uśmiechem, bo spotkali człowieka, który normalnie żyje i ma plany na przyszłość. Teraz są inne czasy, kilkanaście lat to przepaść w medycynie. Mamy w Polsce najlepsze kliniki, mnóstwo możliwości. Treningi dla takich osób są bardzo profesjonalne, wiele nawet jeździ na zajęcia do Bydgoszczy.
Powiedział pan kiedyś: „Mając przed sobą do końca życia rehabilitację nie można zaczynać dnia od myśli: kiedy wreszcie wstanę z łóżka o własnych siłach. To prosta droga do szaleństwa i rezygnacji. Trzeba przede wszystkim wykonać pierwszy krok, a potem konsekwentnie go powtarzać codziennie”
Dokładnie tak jest. Mam nadzieję, że u Tomka ta walka będzie znacznie krótsza. Z tego co mówią lekarze, to jego rdzeń nie został przerwany, mój uraz był poważniejszy. Jeśli miałbym coś radzić, to nie warto liczyć na szybkie postępy. Czasami po wielu miesiącach widzimy dopiero niewielką poprawę. Trzeba jednak zacząć ostro od początku, bo w ciągu pierwszych sześciu tygodni można zyskać najwięcej.
Te momenty: pierwszy samodzielny krok, taniec z żoną na weselu, są cenniejsze od wszystkich zwycięstw na torze?
To były bardzo ważne momenty w życiu. Starałem się dużo stać, ale samodzielne wyjście na zewnątrz, to zupełnie inna historia. Przez kilkanaście lat na świat patrzyłem z niskiego poziomu, a teraz ludzie już niczego mi nie zasłaniali (śmiech). Taniec z Justyną na naszym weselu to może za duże słowo, ale potrafiłem jej towarzyszyć na parkiecie. Pamiętam pierwszy mecz żużlowy oglądany na stojąco, dopingowanie żony w hali bez wózka, trzy tygodnie temu zostałem ojcem Oliwii. Takie chwile niesamowicie dodają ochoty do dalszej pracy.
Często pada określenie: „to jego najważniejszy wyścig”. Można to w jakiś sposób porównać do rywalizacji sportowej?
Można, ale to wyścig znacznie trudniejszy. Składa się z mnóstwa bardzo małych prób, w których już nie towarzyszą kibice, media, telewizja. Trzeba się nauczyć codziennej i żmudnej rywalizacji z własnym ciałem. Sportowcom jest jednak łatwiej. Droga do wcześniejszych sukcesów przecież także wiodła przez taką mozolną walkę bez poklasku, to esencja życia sportowca. Powiem jednak szczerze: trochę w żużlu wygrywałem, ale gdy pierwszy raz wyszedłem z domu bez wózka, to czułem się naprawdę jak wielka gwiazda rocka.
Znamy charakter Tomasza, wytrwałości w dążeniu do mistrzostwa nigdy nie brakowało.
Nie wyobrażam sobie inaczej. Nie chcę się porównywać pod względem determinacji sukcesów, jako żużlowiec mógłbym jedynie mu motocykle czyścić. Wyobrażałem sobie wiele razy, ile on musiał przejść i poświęcić, żeby dojść tam gdzie był. Tyle przeszedł, walczył z całym żużlowym światem i nigdy się nie poddał. To inni musieli się do niego w końcu dostosować, to on wyprowadził polski żużel na salony i dziś świat uczy się od nas. Więc skoro ja sobie poradziłem, to czego będzie potrafił dokonać taki człowiek jak Tomasz.