Jeśli wójt zarabia tyle co prezydent Łodzi, albo minister, to żyjemy w nienormalnym kraju [FELIETON SŁAWOMIRA SOWY]
Kamil Ładziak, najlepiej opłacany wójt w regionie łódzkim, zarabia tylko o 220 zł mniej od prezydent Łodzi, a podwładni prezydentów i ministrów zarabiają więcej od nich.
Jeśli ktoś szuka dowodu, że żyjemy w chorym kraju, to leży on tutaj. Prezes PiS Jarosław Kaczyński, rozeźlony na swoich ministrów przyznających sobie nagrody na prawo i lewo, obwieścił, że zabierze wszystkim: ministrom, parlamentarzystom, samorządowcom. Pomyślałby ktoś, że Kaczyńskiemu chodzi o naprawienie patologicznego systemu wynagradzania.
Nic podobnego - ratuje tylko nadgniły wizerunek partii, jednocześnie delikatnie wskazując, że to nie tylko jego ministrowie tuczą się na publicznym groszu. Ale Kaczyński niczego "karnymi" obniżkami nie naprawi. Rzecz w tym, że w sferze publicznej nie istnieje gradacja wynagrodzeń według zakresu odpowiedzialności i kompetencji.
A dlaczego nie istnieje? Partie najpierw co jakiś czas zgłaszają zamiar podwyżek dla osób piastujących wysokie stanowiska, ale natychmiast się wycofują po najlżejszym powiewie krytyki, aby tylko nie stracić głosów. A skąd te powiewy krytyki? To proste - mało kto w Polsce wierzy w kompetencje osób obsadzających fotele parlamentarne, ministerialne czy nawet prezydenckie. Ileż to przypadkowych osób je zajmuje. A odpowiedzialność? Jaką odpowiedzialność ponoszą za swoje decyzje najwyżsi urzędnicy?
Jeśli wynagrodzeń w sferze publicznej nie powiążemy z faktycznym zakresem odpowiedzialności na danym stanowisku i wymaganiami wobec osób je zajmujących, systemu nie naprawi nawet tak wybitny ekonomista jak Jarosław Kaczyński.