Jimmy Gavin, rozgrywający King Szczecin, opowiada o grze w Europie i przeciwnościach losu.
Jak pierwsze wrażenia po przylocie do Polski?
To piękny kraj. Przed przylotem tutaj dużo czytałem i oglądałem różne filmiki na temat Polski. Największe wrażenie zrobiła na mnie natura. Jest tutaj dużo fajnych miejsc, więc cieszę się, że trafiłem akurat tutaj. Na razie mieszkam sam, ale odwiedzi mnie dziewczyna, kiedy tylko będzie mogła. W tej chwili skupia się na nauce.
Jak trener Budzinauskas przekonał cię do wybrania akurat oferty Kinga?
To wyszło bardzo naturalnie. Trener jest świetny, ale przede wszystkim wierny swojej filozofii gry. Sam był też zawodnikiem, więc kiedy poznaliśmy się w Las Vegas, od razu złapaliśmy dobry kontakt. Jego podejście do koszykówki było głównym czynnikiem, że zdecydowałem się na przyjazd do Szczecina.
Miałeś jakieś inne oferty?
W tym roku faktycznie miałem z czego wybierać, ale po rozmowach z agentem uznaliśmy, że tutaj będzie mi najlepiej. Były propozycje gry np. w Szwajcarii, ale pojawiły się też inne oferty z Polski. Oglądałem skróty i pełne mecze Kinga z poprzedniego sezonu oraz były zespół trenera Budzinauskasa. W naszej ekipie zostali tylko „Kiko” i Maciej [Kikowski i Majcherek - przyp. red.]. To doświadczeni gracze, pierwszy poradził sobie we Włoszech, a drugi zagra już 18. sezon. Mamy dobre połączenie zawodników młodych i doświadczonych. Wszystko to przełoży się na dobrą chemię w drużynie. Nie wiedziałem, że „Kiko” miał możliwość odejścia. Cieszę się, że został, bo bardzo chciałem z nim zagrać.
Co wniesiesz do tego zespołu? Jaka będzie twoja rola?
Chcę, żebyśmy wszyscy zagrali świetny sezon. Będę grał jako rozgrywający, więc moim głównym zadaniem będzie ułatwienie gry kolegom. Do tego w każdej chwili mogę wejść pod kosz lub rzucić z dystansu.
W poprzednich latach lepszy był z ciebie strzelec niż podający.
Nie do końca. Musimy odłożyć statystyki na bok i spojrzeć na moją rolę w drużynie. Trenerzy widzieli, że po prostu moje rzuty wpadały, więc kazali mi robić właśnie to zamiast brać się za rozgrywanie (śmiech). Myślę, że jestem tak samo dobrym strzelcem, jak i podającym i w tym sezonie będzie to bardziej widoczne.
Trener Budzinauskas znany jest z tego, że jego drużyny mogą zdobywać mało punktów, ale grają twardo w obronie. Dla naszych kibiców będzie to mała odmiana.
Możesz mieć różne podejście do koszykówki, ale na końcu i tak zawsze chodzi o to, żeby zdobyć jeden punkt więcej niż przeciwnik. Myślę, że będzie się nas dobrze oglądało. Trener uczula nas na to, żebyśmy grali mądrze i zdyscyplinowanie, ale daje nam też trochę swobody. Kibicom spodoba się ta drużyna.
No i prezes Król jest wyjątkowym człowiekiem. Siedzi z drużyną na ławce w dresie.
(śmiech) Tak, słyszałem, że to taki Mark Cuban z Polski [właściciel Dallas Mavericks - przyp. red.] albo Jerry Jones z Dallas Cowboys. Wiem, że prezes jest wielkim pasjonatem koszykówki. Poświęca temu klubowi dużo czasu i energii. Lubię takich ludzi, dlatego cieszę się, że będziemy razem pracować.
Poprzedni sezon był twoim pierwszym w Europie. Jakie zauważyłeś największe różnice między grą tutaj, a tą w USA?
Kwestia przyzwyczajenia. Tutaj liczy się każde posiadanie, rzadziej stosuje się przerwy na żądanie i dzięki temu gra jest płynniejsza. Do tego szkoleniowcy mają inny styl trenowania, ale poza tym nie ma takich wielkich różnic.
Będziesz potrzebował czasu na adaptację w nowej lidze czy od pierwszego meczu możemy spodziewać się najlepszej wersji ciebie?
Wyznaję zasadę, że jeśli nie jesteś lepszy niż w poprzednim meczu, to znaczy, że zawiodłeś. Celem zawsze jest rozwój, dlatego myślę, że będę gotowy. Najważniejsze są zwycięstwa i będę chciał wykonać swoją pracę jak najlepiej.
Byłeś blisko wejścia do NBA. Czy grę w Europie można traktować jako krok wstecz?
Nie podchodzę do tego w ten sposób. To na pewno będzie ważne doświadczenie, bo ciągle się rozwijam jako koszykarz i człowiek. Kultura Europy jest interesująca, ludzie mili, więc cieszę się z czasu, który jest teraz i dla mnie to kolejny, ciekawy rozdział w życiu.
Wiesz, co musisz poprawić, żeby jednak trafić do NBA?
To na pewno moje marzenie. Muszę udowodnić, że potrafię zarządzać drużyną na boisku i być jej liderem. Czyli wracamy do tego, co mówiłem wcześniej o mojej roli na ten sezon. Jeśli poprawię się w tym elemencie, to myślę, że mój czas jeszcze nadejdzie.
„Świetna gra jeden na jeden, rzut z dystansu, to może być leworęczny Steph Curry”. Wiesz, kto to napisał?
Tak, Evan Turner, kiedy jeszcze grałem w Winthrop Eagles. To bardzo miłe z jego strony i fajnie, że oglądał nasze mecze. Oczywiście Stephen Curry to jeden z najlepszych zawodników na świecie. Muszę codziennie nad sobą pracować, żeby maksymalnie wykorzystać swój potencjał.
Choroba. Ten temat przewija się w każdej rozmowie z tobą.
Tak, zdiagnozowano u mnie chorobę Crohna, która atakuje układ trawienny. Miałem wtedy 14-15 lat, ale nauczyło mnie to, że nie mogę się poddawać. Byłem osłabiony, traciłem na wadze, nie miałem na nic ochoty. Jednak życie cały czas wystawia nas na jakieś próby, mimo to nie należy rezygnować z tego, co się kocha.
Z każdego zdarzenia wyciągasz jakąś lekcję. W 2011 roku twój brat zginął w wypadku samochodowym. Jaką lekcję można wyciągnąć z takiego zdarzenia?
(długa pauza) Cóż… Jeśli spotyka cię coś takiego, to zdajesz sobie sprawę, że nie wiesz, ile czasu ci zostało. Czasem spotykają nas rzeczy, których nie możemy wytłumaczyć, ale uznaję, że najlepszym sposobem jest pójście naprzód. Trzeba wykorzystywać każdą szansę. Mój brat przeżył 16 lat. Nie wiem, ile zostało mnie, dlatego zawsze i we wszystkim daję z siebie sto procent.
Wtedy też opuściłeś uczelnię i wróciłeś do domu, żeby być z rodziną. Jak wspominasz ten okres i kto najbardziej pomógł ci go przetrwać?
Był to czas na to, aby zrobić sobie krótką przerwę od wszystkiego. Musiałem sprowadzić swoje życie na właściwe tory, a później skupić się na graniu w koszykówkę. Był to okres, kiedy trzeba było zbudować sobie wszystko od podstaw. Pomogło mi przy tym mnóstwo osób. Przede wszystkim rodzice, którzy całe życie pracowali, aby niczego nam nie zabrakło, do tego mój drugi brat Grant oraz bardzo wielu trenerów, obecnych i byłych zawodników.
Ciągle masz na butach inicjały brata?
Co roku chcę robić podobne rzeczy. Raz były to inicjały, a wcześniej na swoje mecze zostawiałem dodatkowy bilet. Zazwyczaj są to drobne rzeczy, aby ciągle mieć go w pamięci. Gdy grał w siatkówkę, to nosił numer 10, dlatego najprawdopodobniej w tym sezonie zagram w Szczecinie z tym numerem.
Jimmy Gavin
Nowy rozgrywający King
Ma 26 lat, mierzy 191 centymetrów wzrostu i jest leworęcznym rozgrywającym. Urodził się w Arlington Heights w Illinois. W sezonie 2015/2016 rozegrał 32 mecze dla Winthrop Eagles, gdzie zdobywał średnio 19 punktów na mecz. Skuteczność miał na poziomie 48 procent z gry, 41 za trzy i 83 z linii rzutów wolnych. Ostatni sezon spędził w litewskiej drużynie BC Dzukija, z którą awansował do fazy play off.