- Natalia Kaczmarek z ALKS_PWSZ przeniosła się do Wrocławia, gdyż w Gorzowie nie ma stadionu. Takich osób będzie więcej... - Trudność tej pracy polega na tym, że wchodzi się w prywatną przestrzeń żużlowców. Nie lubię tego robić - Marcin Iszczek z ZOOM studio od lat towarzyszy z kamerą zawodnikom zielonogórskiego klubu.
Czy pamiętasz jak to się stało, że ty i ZOOM studio pojawiliście się w Falubazie?
To było, bodaj, w 2008. Skontaktował się ze mną Damian Muńko, pierwszy reporter Falubaz TV i na prośbę Kamila Kawickiego umówiliśmy się na spotkanie. Tak się zaczęło. Próbuję sobie właśnie przypomnieć moją pierwszą produkcję... Przed sezonem 2008 montowaliśmy film o poprzednim sezonie wyłącznie na podstawie zdjęć z „Kablówki”. Pokaz odbył się na prezentacji drużyny w Amfiteatrze. W połowie sezonu 2008 ZOOM studio zrobiło pierwszy reportaż z meczu dla Falubaz TV, ale już od początku do końca samodzielnie. To było spotkanie z Unią Leszno.
Od tamtego czasu wszystkie filmy pokazywane na prezentacjach Falubazu w formie szybkich i dynamicznych clipów z ostrą muzyką to twoje dzieło?
Można tak powiedzieć. Zajmuję się zdjęciami i montażem. Przy większych produkcjach pojawiają się również ujęcia innych autorów. Pracują ze mną także reporterzy. Przez te wszystkie lata było ich kilku. Nie wymienię nazwisk, żeby kogoś przypadkiem nie pominąć.
Widać, że wypracowałeś swój styl. Myślę, że nie tylko ja uważam twoje filmy za coraz lepsze, a przy tym zawodnicy jakby przestali zwracać na ciebie uwagę. Jak udało ci się w ogóle przeniknąć do parkingu i już w nim zostać także podczas meczów?
Znalazłem się w parkingu z przyczyn obiektywnych. Był taki rok, w którym nie można było rejestrować i pokazywać biegów. Zmieniliśmy taktykę i skupiliśmy się wyłącznie na pokazywaniu parkingu. Podczas wybranych meczów druga kamera była też na trybunach. Z perspektywy czasu oceniam, że dobrze się stało. Wyścigi każdy ma w telewizji, może oglądać dowolną liczbę powtórek i pokazywanie ich nie ma sensu. Choć mogłyby stanowić rodzaj urozmaicenia tego, co już robię. Ale skoro nie można to nawet tego nie rozważamy.
A dialogi zawodników i sztabu?
Dwa lata temu kupiłem mikrofon kierunkowy, który lepiej wychwytuje rozmowy w czasie meczu. To urozmaica materiał. Chcę podkreślić, że gdybym zajmował się każdą inną dyscypliną niż żużel to z tych dialogów można by pewnie zrobić telenowelę. Niestety, w parkingu panuje taki hałas, że wiele rozmów musiałem wyrzucić do śmietnika. Motocykle prawie wszystko zagłuszyły. Coś tam jednak zostało.
I nie pociąłeś, choć nie wszystkie nagrania wpłynęły korzystnie na wizerunek klubu czy zawodników. Kibice to zauważyli i chwalili twoje filmy za autentyczność.
Przez osiem lat nigdy nikt z Falubazu, choć to klub zleca mi zrobienie materiałów, nie ingerował w moją pracę. Po prostu nie było tematów: „tego puszczajcie, a tamtego nie”. Jedyne co mnie powstrzymuje to autocenzura, bo jestem świadomy, że nasza produkcja nazywa się Falubaz TV. Nie jesteśmy obiektywni. Cieszymy się w formie filmu z sukcesów Falubazu. Może dwa razy byłem blisko narady trenera z zawodnikami i czegoś tam nie puściłem, ale starałem się to zrobić z pomysłem. Celowo nałożyłem jakiś dźwięk zagłuszający, żeby kibice mieli świadomość, że byłem tam, ale się wszystkim nie podzieliłem. Dlaczego? Bo żużlowcy i trenerzy najczęściej rozmawiają na temat korzystnych ścieżek. Działam w interesie drużyny i nie chcę, by ktoś obcy to przeanalizował, a następnie wiedział, gdzie jechać, a gdzie nie. Nawierzchnia może się nieco zmieniać, ale są jakieś uniwersalne zasady. Zależy mi, żeby Falubaz wygrał następny mecz i czasem mnie to powstrzymuje przed publikacją szczegółów.
Od 2008 jesteś świadkiem wszystkiego, co dzieje się przy Wrocławskiej. Jak dziś patrzysz na żużel? Bardziej jako kibic czy przeciwnie? Wystygłeś z czasem i traktujesz to wszystko z przymrużeniem oka?
Na pierwsze mecze – i pewnie nie będę oryginalny - od trzeciego roku życia zabierał mnie tata. Wyszło jednak tak, że przed rozpoczęciem pracy nad Falubaz TV miałem jakieś dwa lata przerwy i wpadłem w to wszystko jakby od nowa. Pierwszy raz w życiu znalazłem się w parkingu i zobaczyłem wszystko od środka. Pasjonujące przeżycie. Kiedy przyzwyczaiłem się już do tej sytuacji, patrzyłem na mecze pod kątem kibicowskim. Teraz staram się łączyć jedno z drugim. Jeśli chodzi o zaangażowanie emocjonalne to z każdym sezonem wzrasta. Oczywiście kibicowałem też w 2008 czy 2009, ale teraz bardziej to przeżywam. Nauczyłem się filmować reakcje ludzi, trzymać kadr i jednocześnie patrzeć, co dzieje się na torze. Zdarzyło mi się stracić kilka bardzo dobrych ujęć, ale nie żałuję, bo akcje były mocne.
Twoje produkcje już na zawsze wpiszą się w historię zielonogórskiego żużla. To trochę tak, jak z wyciąganymi dziś przez kolekcjonerów materiałami „Kablówki”. Za 20 lat ludzie będą zbierali twoje filmiki. Nakręca cię to?
Kiedy montuję filmy to się maksymalnie angażuję i spinam po nocach, żeby zdążyć na 20.00 we wtorek po meczu. Często jestem tak zmęczony, że radość z efektu przychodzi dopiero następnego dnia, kiedy to sobie spokojnie jeszcze raz obejrzę. Fajnie, że kiedyś, ktoś będzie je oglądał. Mam świadomość, że dziś w epoce kamer w telefonach materiałów jest dużo, więc staram się robić swoje tak, żeby się jakoś odróżniały. Myślę, że to się udaje.
Dziękuję za rozmowę...
... chciałbym coś jeszcze dodać. Trudność tej pracy polega na tym, że wchodzi się w prywatną przestrzeń żużlowców. Nie lubię tego robić i zdaję sobie sprawę, że najważniejszy jest wynik zawodnika, który ma podczas meczu szereg problemów. Kibice myślą, że wszystko zawiera się w widełkach: był bardziej lub mniej ambitny. Czynników jest zdecydowanie więcej. Obserwuję od pewnego czasu inne telewizje klubowe i widzę, że one wchodzą w boksy dużo bardziej. Ja staram się „podczepiać” pod operatora nc plus z wielką kamerą.
Czy zdarzały się spięcia?
Tak, „odbiłem się” także od swoich. Później ten ktoś mnie przeprosił i wyraził nadzieję, że go rozumiem. Pewnie, że rozumiałem. Jeśli komuś akurat nie idzie to działa pod wpływem chwili, a poza tym są różni żużlowcy. Zawsze staram się, żeby zawodnicy nie zwracali na mnie uwagi. Chyba, że sami bardzo tego chcą. Na przykład Tomasz Gollob zaatakował mojego reportera, a później zapamiętał sobie mnie i zasłaniał kamerę. Podczas montażu staram się nie manipulować przekazem. Jeśli ktoś zachowa się nieelegancko, to pokazuję to, ale nie dodaję nic od siebie. Niech ludzie sami go ocenią.