Jestem Ukrainką. Czuję się jak nieproszony gość - mówi Lubuszanka Roku
O sytuacji obcokrajowców w regionie rozmawiamy z Ukrainką Iriną Brovko, prezes fundacji Lyada
Napisała pani na swoim profilu facebookowym emocjonalny post, że coraz częściej czuje się pani jak nieproszony gość w Zielonej Górze. Jak było wcześniej?
Jak przyjechałam do Zielonej Góry, to zachowywałam się... ostrożnie. Obserwowałam, jakie jest nastawienie do Ukraińców, czy można tu rozmawiać w obcym języku. I przekonałam się, że Polacy są bardzo przyjaźni, otwarci. Do tej pory zawsze reagowano pozytywnie na wiadomość, skąd pochodzę.
To kiedy zaczęło się coś zmieniać?
Przez ostatni rok zobaczyłam ogromną zmianę. Atmosfera jest coraz bardziej agresywna i ksenofobiczna. To mnie niepokoi. Napisałam ten post, żeby coś zmienić. To nie jest próba zwrócenia na siebie uwagi, ale chęć poruszenia problemu. Pomyślałam, że nie mogę milczeć.
A jak odbierają to inni Ukraińcy?
Ci, którzy przyjechali tutaj nie tak dawno temu, nie są w stanie dojrzeć tych zmian. Jestem tutaj siedem lat, mogę zauważyć jak było i jak jest teraz. Rozumiem, z czym związane są te nastroje. Dużo nieprzyjemnych sytuacji zdarzyło się w Europie. Polacy nie chcą, żeby takie rzeczy zdarzyły się tutaj. A mało osób wie, że w Krośnie Odrz. jest obóz dla uchodźców (ośrodek dla cudzoziemców - dop. red). Czy są niebezpieczni? Nie.
Dużo osób mówi pani, że...
Że jestem nasza. I wtedy mówię moim znajomym, że przyzwyczaili się do mnie, mogą ze mną rozmawiać na temat obcokrajowców, nie zwracając uwagi, że ja jestem z innego kraju. Ludzie mi mówią: „Obcokrajowcy są niebezpieczni!”. Odpowiadam wtedy: „Ja też jestem z obcego kraju! Czy jestem niebezpieczna?”.
Na co chciała pani jeszcze zwrócić uwagę tym wpisem?
Chciałam pokazać, że podobne nastroje były już na Ukrainie. Przed wojną, w jej trakcie. Widzę, do czego mogą doprowadzić wzajemne podziały. To niebezpieczne, kiedy zaczynamy się dzielić ze względu na wyznanie, pochodzenie, przekonania. Zapominamy o tym, że wszyscy są podobni i powinno się nas oceniać ze względu na czyny, nie pochodzenie. Są mili Ukraińcy, ale zdarzają się i przestępcy, są otwarci Polacy, ale zdarzają się wyjątki. Chodzi mi o to, żeby zmniejszyć agresję pomiędzy nami. Każdy z nas jest odpowiedzialny, za to, co mówi, co pisze, udostępnia. Musimy być świadomi skutków. Jeśli nawołujemy do agresji, to jej będzie coraz więcej.
Pani córka doświadczyła niechęci. W szkole została nazwana „głupią Ukrainką”.
Nie mam pretensji do szkoły. Ta sytuacja została już rozwiązana. Odebrałam to tak, że dziewczynka, które obraziła moją córkę, sama tego nie wymyśliła, skądś to usłyszała. Niepokoi mnie to, że dzieci takie rzeczy mówią, a skoro mówią, to pewnie wynoszą z domu. To jest niebezpieczne.
Jak walczyć z tą niechęcią?
Musimy pilnować swych słów. Nie zdajemy sobie sprawy ze skutków. Nie twórzmy też podziałów ze względu na pochodzenie, wiarę, ale na czyny. W Zielonej Górze mieszka bardzo dużo ludzi o różnych narodowościach. To niebezpieczna droga, jeśli będziemy się dzielić ze względu na kolor skóry.
Są tutaj też Ukraińcy, którzy uciekli przed wojną?
Tak! Znam świetną parę. Prowadzą tu biznes, są otwarci, uśmiechnięci. I znów wychodzi, że ludzie są do nich pozytywnie nastawieni, a potem mówią, że obcokrajowcy są straszni. Przecież obcokrajowcy też są ludźmi. Mają swoje rodziny, uczucia, marzenia. Jak są w takiej sytuacji, to nie oznacza od razu, że są niebezpieczni. Dzisiaj ta niechęć może uderzać w muzułmanów, jutro może uderzyć w nas wszystkich. A co, jeśli u nas też będzie wojna? Na Ukrainie nikt się nie spodziewał, że trzeba będzie uciekać z kraju. Tam codziennie giną ludzie. Nikt już o tym nie pamięta... Co, jeśli wojna będzie jutro w innym kraju Europy? Jeszcze bliżej, będziemy uciekać, poprosimy o azyl i ktoś nam powie, że jesteśmy terrorystami. Co zrobimy? Gdzie wtedy uciekniemy?