Jesteśmy mali, ale miejsc w żłobkach nie oddamy
40 procent miejsc w żłobkach finansowanych jest przez państwo. Jeżeli przestawałoby dawać pieniądze, miasto je utrzyma.
„Żaczek” przy ul. Gierczak w Fordonie jest największym żłobkiem w Bydgoszczy. Od grudnia 2015 roku, czyli po rozbudowie, liczy 199 miejsc. Każde zajęte.
W Zespole Żłobków Miejskich znajduje się łącznie 970 miejsc. I nie ma ani jednego wolnego. - Kolejka liczy teraz około 350 małych chętnych - mówi Zdzisław Kostkowski, dyrektor żłobków.
To nic w porównaniu z tym, co działo się jakieś 6-8 lat temu. Wówczas nawet tysiąc dzieci wprawdzie nie ustawiało się w kolejce przed drzwiami, ale ich nazwiska widniały na liście oczekujących.
Można rzec: żłobek publiczny jest atrakcyjny cenowo. Obowiązuje stawka godzinowa. To 1,90 złotych za każdą godzinę. Od 2014 roku się nie zmieniła. Rodzice za dziecko płacą co miesiąc przeciętnie 275 złotych (chociaż rzeczywisty koszt wynosi 1050 złotych, ale większość pokrywa miasto). Kwota obejmuje pobyt już z wyżywieniem.
Za to samo, ale w prywatnym żłobku, mama i tata zapłacą nawet 2,5 razy tyle. Dodatkowo musieliby zapłacić m.in. za zajęcia z logopedą, fizjoterapeutą, bajkoterapię, teatrzyki, rytmikę i tańce. Tymczasem te zajęcia w publicznych żłobkach są za darmo.
350 miejsc, z ogółem istniejących w 8 tego rodzaju placówkach miejskich, jest utrzymywanych za pieniądze z budżetu państwa.
- Od 5 lat dostajemy dofinansowanie do 40 procent miejsc w naszych żłobkach - dodaje Kostkowski. - To w ramach programu rządowego „Maluch”, którego celem jest tworzenie nowych miejsc dla najmłodszych dzieci.
W tym roku szefostwo żłobków prowadzonych przez miasto także złożyło wniosek o dofinansowanie. Czeka na decyzję.
- Wnioskowaliśmy o 1,7 miliona złotych - precyzuje dyrektor. - Pieniądze raczej dostaniemy, bo w poprzednich latach co roku otrzymywaliśmy. Problem może stanowić jednak to, że dostaniemy mniej, ponieważ chętnych jest znacznie więcej.
Czy wtedy miejsca, które zostały utworzone w w Bydgoszczy w 2011 roku w ramach „Malucha”, zostaną zlikwidowane, a tym samym kolejka małych chętnych się podwoi?
- Nie sądzę - uważa Kostkowski. - Jeszcze w lutym przyjdzie odpowiedź z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Jeśli kwota będzie niższa, miejsca i tak utrzymamy. Tyle że już nie państwo je sfinansuje, tylko miasto.