W teatralnej kronice ten spektakl „Jesus Christ Superstar” opatrzony zostanie uwagą „pożegnalny” i numerem: 348. To tyle razy Jezus, Judasz i Maria Magdalena, w mocnych rockowych songach, pytali na scenie Teatru Rozrywki o sens miłości, cierpienia i przeznaczenia. 28.02 zaśpiewają po raz ostatni.
Jeden z największych światowych hitów scenicznych nie rodził się w konspiracji, choć… Pierwsza jego wersja trafiła do publiczności w 1970 roku tylko w postaci albumu płytowego, w którym partię Jezusa śpiewał Ian Gillan - wokalista Deep Purple. Potem testowano go w trasie objazdowej po USA i dopiero po stwierdzeniu, że liczba sympatyków i kontestatorów jest mniej więcej taka sama, „Jesus…” trafił na Broadway, a w konsekwencji na deski teatrów świata. Dziś, niemal 50 lat od powstania musicalu, gdy jego twórcy, dwaj Brytyjczycy: Andrew Lloyd Webber (muzyka) i Tim Rice (libretto) uznawani są za klasyków, mało kto pamięta, że nie od razu towarzyszył im taki aplauz. Przeciw wystawianiu rockowej opowieści o ostatnich dniach życia Jezusa protestowali chrześcijanie („bluźniercze, dalekie od ewangelicznego przekazu”), Żydzi („postać Judasza to ukryta dawka antysemityzmu”), a nawet politycy (w niektórych krajach tytuł uznano za „nadmiernie religijny”).
Prawie nie dyskutowano o stronie muzycznej musicalu, a głównie o jego treści. Tim Rice miał o tych sporach, w swoim i Webbera imieniu, powiedzieć: „Zdarza się, że nie widzimy Chrystusa jako Boga, ale właściwego człowieka we właściwym czasie i miejscu”. Ta opinia wyrastała z ich artystycznego prawa do własnej wizji kultu, ale i z atmosfery tamtych lat - hippisowskiej ofensywy polityki miłości, antyagresji i buntu wobec instytucjonalnych form życia społecznego, zniewalających wolność myśli i działania młodego pokolenia. W chwili ukończenia „Jesus Christ Superstar” Rice miał 26 lat, a Webber - 22.
Gdzie szukać Jezusa i Judasza?
Na afisz Teatru Rozrywki w Chorzowie „Jesus...” trafił 28 kwietnia 2000 roku. I choć od światowej prapremiery minęło wtedy już 30 lat, była to dopiero druga inscenizacja tego tytułu w Polsce. Jako pierwszy pokazał ją Teatr Muzyczny w Gdyni, w 1987 roku, w reżyserii Jerzego Gruzy. W Chorzowie za przygotowanie spektaklu zabrał się natomiast Marcel Kochańczyk, który miał na koncie tak wspaniałe realizacje Rozrywki, jak „Kabaret” czy „Evita”, a w głowie niemal gotową koncepcję przedstawienia.
- Nie mieliśmy wątpliwości, że materiał jest fascynujący - wspomina Dariusz Miłkowski, długoletni dyrektor Rozrywki.
- W dodatku pozwalał na pokazanie nowych możliwości teatru, bo rock opery w repertuarze nie mieliśmy. Jakimś cudem licencja przyszła od ręki i… zaczęły się schody. Dotarło do nas, że mamy świetny zespół, ale do roli Jezusa i Judasza potrzebujemy wokalistów, którzy nie powinni kojarzyć się z żadną inną rolą. O innej energii, inaczej śpiewających, inaczej nawiązujących kontakt z widownią… Ogłosiliśmy casting i - rany boskie - ciągle nie ten, nie tamten, a już na pewno nie ów śpiewak z operetki, w którego imieniu przemawiała zresztą żona. Rozpacz. W końcu Marcel przychodzi i mówi: „Mam Jezusa. Nazywa się Maciej Balcar”. Chyba wypatrzył go w jakimś chórku, śpiewającym kolędy! I tak oto wtargnęliśmy w życie Maćka, który w tym samym czasie finiszował studia architektoniczne i wygrywał konkurs na lidera zespołu Dżem. No, ale Jezus to Jezus. Włożył w tę rolę serce - mówi dyrektor Miłkowski.
Abstrahując od oczywistych umiejętności wokalnych artysty, rzeczywiście nie sposób nie widzieć w jego postaci poruszającego portretu człowieka w chwili próby. Zabłąkanego w gigantycznej, postindustrialnej scenografii Grzegorza Policińskiego, umęczonego i podnoszącego się, choć nie bez lęku, w obliczu śmierci.
Solą tej rock opery pozostaje konflikt - a jednocześnie symbioza - dwóch protagonistów: Jezusa i Judasza. Autorzy nie idą tu na żadne psychologiczne skróty. Jest w tym starciu wszystko: wątpliwości, próba wzajemnego racjonalizowania postaw, miłość i kryzys zaufania, wreszcie świadomość nieodwracalności wyroków boskich. W chorzowskiej inscenizacji w postać Judasza ponad 340 razy (czyli… zawsze) wcielił się Janusz Radek. Magnetyczny, przykuwający uwagę niesamowitym głosem i interpretacją i tak prawdziwy w próbie godzenia sprzecznych racji i szukaniu prawdy, że trudno nie uwierzyć w jego cierpienie, gdy podejmuje ostateczną decyzję zdrady. Artysta osiąga ten efekt m.in. dzięki dramatycznemu zabarwieniu emocjonalnemu swoich songów, kontrastujących z partiami Jezusa.
- Pomysł na tę kontrę wymyślił Jezus-Maciek, który wiedział, że biorę udział w castingu - zdradza Janusz Radek. - Spodobał mi się jego pomysł i na przesłuchaniu zaśpiewałem tak właśnie, ostro. Czym chyba wprawiłem w osłupienie prof. Ewę Mentel, odpowiedzialną za stronę wokalną spektaklu. Patrzyła na mnie, nic nie mówiła, więc wypaliłem: „Mogę też zaśpiewać tę partię ładnie”. Nie trzeba było! Rock kiepsko znosi „ładne śpiewanie”, a ja budowanie postaci wywiodłem przecież z charakteru muzyki, z jej dynamiki i dźwięku.
Janusz Radek za rolę Judasza od krytyków otrzymał Złotą Maskę, a od publiczności - Nagrodę na II Festiwalu Teatrów Muzycznych w Gdyni. Otworzyła mu też drogę do kariery muzycznej, którą kontynuuje do dziś, choć z pierwszego wykształcenia jest historykiem. Zapytany, czy przez lata zmienił się jego stosunek do bohatera, odpowiada: - Mój punkt wyjścia pozostaje ten sam. Myślę natomiast, że zmienił się odbiór spektaklu. Z misteryjnego na bardziej refleksyjny. A okazji do refleksji tu nie brakuje…
Kurtka Marii Magdaleny
Najbardziej kontrowersyjną postacią „Jesus Christ Superstar” pozostaje Maria Magdalena i jej przemiana z zakochanej w Jezusie dziewki ulicznej w oddaną wyznawczynię i czułą opiekunkę. Pięknie zarysowana postać, ale autorzy… nie dali jej specjalnej możliwości uwiarygodnienia tej metamorfozy. W Chorzowie grała ją Maria Meyer, która wspomina: - Przez długie kwadranse moja bohaterka nie śpiewa. Po prostu jest obecna; jedna z tłumu... Jak to zagrać? Jak pokazać, co w niej dojrzewa, jakie opory przełamuje? Uzgodniliśmy z reżyserem, że ja tę Marię Magdalenę zbuduję w sobie, w wyobraźni. Z czasem złagodzę ruchy i zacznę się z tłumu wyróżniać. Nie było łatwo, ale Marcel miał sposoby na uaktywnienie aktora. Kazał mi na przykład tekst songu recytować. Gdy śpiewasz, skupiasz się na muzyce, gdy mówisz - wsłuchujesz się w sens słowa. Było i ciekawiej... Któregoś dnia Marcel mówi: „W pierwszych scenach będziesz żuła gumę. Żucie gumy określa stosunek do świata - luz, przekonanie, że nikt niczego nie może ci nakazać. Potem przestaniesz”. Zdębiałam, ale posłuchałam. I ten niepozorny szczegół ułatwił mi pokazanie powolnego wycofywania się Marii Magdaleny w inne rejony przeżyć niż łapczywe doznawanie rzeczywistości - kończy aktorka.
Maria Meyer zrezygnowała z roli po 14 latach. Uznała, że jest zbyt dojrzała na tę bohaterkę. W pożegnalnym spektaklu przekazała jednak fragment kostiumu, skórzaną kurtkę Marii Magdaleny, swojej następczyni Emilii Majcherczyk. A ona kolejnym odtwórczyniom, bo grają ją też Marzena Ciuła i Wioleta Malchar-Moś.
Inscenizacja od początku cieszyła się zainteresowaniem widzów. W rockowych klimatach „Jesus Christ Superstar” - jak wspomina Jerzy Jarosik, prowadzący orkiestrę - muzycy Rozrywki czuli się fantastycznie. Był to zresztą pierwszy na tej scenie musical prawie pozbawiony dialogów, więc i oni brali odpowiedzialność za tempo i nastrój spektaklu. Przedstawienie nie wzbudzało protestów, choć realizatorzy trochę się tego obawiali. Barbara Chodacka, ówczesna szefowa Biura Obsługi Widzów mówi, że na widowni zasiadała nie tylko młodzież. Publiczność była w różnym wieku, teatr odwiedzali też księża i zakonnice.