Jeszcze zatęsknimy za elitami, które nie będą brutalne
Profesor Janusz Majcherek, filozof i socjolog kultury, pracownik Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, publicysta.
W nto pisaliśmy o pośle, który grubymi, ordynarnymi słowami potraktował nie tylko działacza dawnej opozycji, ale w podobnej - pożal się Boże - poetyce, wyraził się o zmarłym już działaczu „Solidarności”. Co się z nami jako ze społeczeństwem dzieje?
W obecnym świecie, bo nie tylko w polskiej polityce, postępuje gwałtowna polaryzacja polityczna. Ona prowadzi do bardzo silnego antagonizowania, zwłaszcza przeciwstawnych obozów. Mamy z tym do czynienia w całym zachodnim świecie, a kampania prezydencka w USA pokazała to bardziej drastycznie niż u nas. Wyzwiska, jakimi Donald Trump i jego wyborcy obrzucali Hillary Clinton i jej obóz polityczny, przekraczały często miarę dobrego wychowania i przyzwoitości. Ostre podziały nastąpiły nie tylko w obozie dawnej „Solidarności”. Clintonowie też byli kiedyś jeśli nie przyjaciółmi, to wystarczająco dobrymi znajomymi, by gościć na weselu państwa Trump.
W dyskusji politycznej w Polsce często nie trzeba wulgarności, by agresja kipiała. Jarosław Kaczyński: W Polsce są siły polityczne, które określę jako żałosne. Ryszard Petru: Kaczyński to totalny ignorant i nieuk.
Agresja jest wynikiem antagonizacji i podziałów politycznych, które już w latach 80. XX wieku amerykański myśliciel nazwał wojną kulturową. Jeśli wojna, to i metody skrajne, ostre i bezwzględne. W tej wojnie coraz trudniej o rycerskie formy prowadzenia walki. Górę biorą brutalizacja, agresja i bezwzględność. I trzeba uczciwie dodać: ponieważ one są skuteczne. Powołuję się na przykład Pawła Kukiza, który ze względu na niewyparzony język i przekleństwa został okrzyknięty politykiem autentycznym, szczerym, kto nie oszukuje wyborców. Brutalność Trumpa też zwyciężyła. Nie było symetrii agresji w USA, nie ma też u nas. Kiedy doszło ostatnio do bezpośredniego spotkania uczestników marszów Komitetu Obrony Demokracji i PiS-u, wyzwiska leciały praktycznie tylko z tej drugiej strony. Choć ja wiem, że Petru też zdaje sobie sprawę, iż nie może być delikatny, oględny i taktowny.
Nie tylko on. Lech Wałęsa o którejś z decyzji lidera PiS-u powiedział, że jest głupia jak sam Kaczyński.
To prawda. Jest on znany z ostrego języka i bezceremonialnego formułowania opinii. Tylko że Lech Wałęsa był człowiekiem z ludu. Myśmy go nie za jego język lubili. Myśleliśmy o nim jako o kimś, kto ów lud reprezentuje. Nie usprawiedliwiam go, ale i zostaję przy swoim zdaniu, że symetrii w agresji nie ma.
W publicznym epatowaniu agresją politycy naśladują wyborców, czyli nas, czy odwrotnie - ryba psuje się od głowy?
To jest współzależne. Po żadnej stronie nie złożyłbym całej winy. Swój udział w tym procesie mają też media. Mówi się, że one lubią wyraziste postaci. A to znaczy, że analityk i komentator, który posługuje się merytoryczną wykładnią, próbuje tłumaczyć zawiłe zjawiska, zostanie ze studia telewizyjnego przegnany. Potrzebny jest ktoś, kto każde zjawisko potrafi skomentować w kilku prostych, dosadnych słowach. Wyborcy potem na tych wyrazistych, posługujących się brutalnym żargonem politycznym ludzi, głosują. Swoje dokładają - jak mówiłem - media. A na osobne omówienie zasługuje kolejny czynnik siania agresji, czyli język internetu.
Schamieliśmy w sieci?
To, co internet - przez anonimowość - zrobił z naszym językiem, to jest tragedia. Poziom chamstwa, brutalności, wulgarności, owego hejtu internetowego przekracza wszelkie granice, które ludzie musieliby respektować w otwartej debacie, występując pod nazwiskiem i pokazując twarz. Ta nienawiść wylewa się z rozmaitych twitterów, fejsbuka itd. i niebywale wulgaryzuje debatę publiczną. Nie tylko politykę.
Grube i nienawistne słowa sypią się nie tylko w Sejmie, ale pewnie i w pokoju nauczycielskim, i w laboratorium naukowca. Zgodnie z obniżającą jeszcze poziom dyskursu wymówką: Przecież wszyscy tak robią.
Kultura popularna upowszechnia wzory postaci nie tylko silnych, ale agresywnych i brutalnych. Jestem zbulwersowany - choć nie chcę wyjść na człowieka starej daty, narzekającego na młodzież. Ale kiedy przechodzę korytarzem uniwersyteckim i słyszę, jakim językiem rozmawiają nie tylko studenci, ale i studentki, uszy więdną. Na ulicy jest jeszcze gorzej. To przekracza wszelką miarę dopuszczalności i jest wynikiem upowszechnienia się ideałów człowieka brutalnego, silnego, zdecydowanego i bezwzględnego. To jest idol kultury masowej. Gry komputerowe i seriale telewizyjne oraz niektóre książki ociekają krwią, przemocą, bezwzględnością. To one są oglądane i czytane. One nadają ton naszej mentalności. Sprawiają, że mieszamy brutalność z życiową zaradnością. To jest także styl elit intelektualnych i artystycznych. Człowiek o wysokim prestiżu, który niczego nie musi już udowadniać, też potrafi zaskoczyć brutalnością. I chce, by inni postrzegali to jako zaletę - dowód na wysoki status, siłę i witalność, zdolność narzucania woli innym. Ma pan rację. Agresja słowna, nienawiść zdarzają się w naukowych laboratoriach i w pracowniach artystycznych. Ja nad tym ubolewam.
Tak już zostanie, czy jest jeszcze szansa na społeczną zmianę?
To się może zmienić. Zawsze istnieją wzorotwórcze elity. Dziś są wulgarne i brutalne. Ale tak nie musi być zawsze. Być może z powodu rozpanoszenia się takich wzorów zatęsknimy jako społeczeństwo, jako ludzie za bardziej opanowanymi, stonowanymi elitami. Za ludźmi, którzy będą się wypowiadać sprawnie, płynnie, ale imponować będą erudycją i elokwencją, a nie brutalnością. Powszechny zalew chamstwa może tę tęsknotę za innymi elitami pobudzić.