Jeżeli rzeczywiście śmiech to zdrowie, to ta kobieta jest nieśmiertelna
Katarzyna Pakosińska, gwiazda polskiego kabaretu, w listopadzie będzie oceniać w Szczecinie adeptów rozmieszania podczas Festiwalu Komedii „Szpak”. Nam opowiada o tym, czy Polacy lubią się z siebie śmiać oraz dlaczego w towarzystwie nie opowiada dowcipów. Rozmawia Bogna Skarul.
Kiedy kabaret jest dobry? Jakie musi spełniać warunki?
Kabaret to trudna i misterna forma. Mamy dziś wiele jego odmian, ale jedno nigdy się nie zmienia. Dobry kabaret powinien śmieszyć. A to, jak wiemy, z miejsca weryfikuje widownia. Warunki? Lubię, jak tradycyjny kabaret bądź stand up operuje ładnym słowem, dźwiękiem lub gestem, jest elokwentny; także mówi mi coś o twórcy, o jego widzeniu świata. Jeśli jeszcze czuję w tym pasję, prawdę, naturalność - to cud, miód, malina.
Łatwiej wzruszyć publiczność czy rozśmieszyć?
Śmiech to również wzruszenie… Przypomina się teraz mistrz humoru i emocjonującej żonglerki uczuciami - Charlie Chaplin. Potrafił w jednej chwili sprawić, że spadamy ze śmiechu z krzesła, by za moment sięgnąć z podłogi po chusteczki. I to jest mistrzostwo. Sekret tej „mieszanki” odkryli naprawdę nieliczni.
Ostatnio powstało sporo różnych grup kabaretowych. O czym to świadczy?
Z jednej strony na pewno o potrzebie wyrażenia się przez śmiech, co cechuje ludzi inteligentnych. Z drugiej… często oglądając młodych adeptów sztuki kabaretowej zauważam, że nie kryją się zbyt z brakiem pokory i głośno mówią o wielkiej chęci bycia popularnym; zajmowaniem się czymś, co przynosi uwaga, „łatwe pieniądze”. Proszę mi wierzyć, życie bardzo szybko weryfikuje takie postawy. Na scenie kabaretowej zostają zawsze pasjonaci. Tylko oni zdobywają publiczność.
Polacy lubią być rozśmieszani?
Bardzo. Byle tylko nie śmiać się z siebie (śmiech). Z moich najnowszych obserwacji widowni wynika, zatem odważnie wnioskuję, że pojawiła się w Polsce pewna grupa ludzi, która absolutnie nie chce być rozśmieszana. Podejrzewam nawet, że uważają oni iż monopol satyry należy wyłącznie do nich. Nie śmieszą jednak i sami się z zasady nie śmieją, bo poczucia humoru nie mają. Ale oni o tym nie wiedzą, co się zapętla i prowadzi do niezwykle absurdalnych sytuacji. A my, zawodowcy, musimy to oglądać.
A jakie dowcipy najbardziej lubimy?
Z tym jest różnie. Zazwyczaj śmieszy nas coś, co jest nam znane. Sytuacja. Relacja… Na pewno zawsze aktualne jest rozprawianie się z komunikacją damsko-męską. Z naszymi wadami bądź zaletami narodowymi.
Skąd taka popularność różnych kabaretonów?
Kiedyś podejrzewałam, że chodzi tu o ubiór. W sensie, że tak normalnie można. Bo do takiego teatru to już trzeba się przygotować: jakąś szpilkę lub krawat założyć. A kabaret to takie swojskie. I pośmiać się można. Po całym dniu zresetować, odprężyć. Ale to myślenie legło w gruzach, bo przecież do kina na film też można nawet w worku powędrować. Zatem nie odpowiem na to pytanie (śmiech).
Będzie Pani jurorem szczecińskiego festiwalu „Szpak”. To wielka odpowiedzialność. Po której stronie sceny czuje się Pani lepiej - na scenie, czy na widowni jako juror?
Odpowiem tak. Przyjeżdżając na konkurs czy przegląd, zdecydowanie lepiej siedzieć w gronie jury niż mierzyć się, drżeć w kulisach i być ocenianym. To normalne, prawda? (śmiech) Natomiast, już poważnie, najlepiej czuję się na scenie podczas zwykłych spektakli, podczas spotkania na żywo z publicznością.
Co pokaże Pani sama podczas festiwalu „Szpak”, w spektaklu „Impro z gwiazdami”?
Zobaczymy, w którą stronę sprawa się rozwinie. W każdym razie wezmę ze sobą kilka rekwizytów… Bardzo liczę na szaleństwo improwizacji, to tak pięknie aktywizuje szare komórki. Cieszę się, że przed nami taki sprawdzian!
Jak ocenia Pani kondycję polskiego kabaretu?
Jest na pewno w tak dobrej formie, jak kondycja polskich sportowców. Treningi są intensywne, możliwości spore. Wyczekujemy mistrzów.
Pani najbardziej ulubiony kabaret, dowcip, sytuacja, scena?
Och, mnóstwo scen mam teraz przed oczami. Z macierzystej mej grupy moralnej nigdy nie zapomnę zagranego tylko raz, na potrzeby Tygodnia Moralnego Niepokoju skeczu „Posiedzenie PZPdZ, czyli Polskiego Związku Piłki do Zbijaka”. Nie zapomnę też jednego z wieczorów na krakowskim festiwalu PAKA, kiedy na scenie kolega Pedro z kabaretu Ciach straszył, kto ma zagrać konia… Potem pierwsze wyjście na scenę Mumio… Lista jest długa.
Znana jest Pani ze szczerego i zaraźliwego śmiechu. Często Panią proszą, by kogoś rozśmieszyć?
Bardzo często. Proszę wtedy o próbkę czegoś, co mogłoby mnie rozbawić. I tu już jest różnie. Konsternacja. Niektórzy z miejsca uciekają, inni mają już coś w zanadrzu… No i właśnie z tym zanadrzem jest najsłabiej.
Jeśli jest Pani na spotkaniu kilku osób - nie wszyscy to dobrzy znajomi - wówczas Pani opowiada dowcipy, czy to Pani opowiadają?
Nigdy nie opowiadam dowcipów. Nie umiem, nie znam się na tym, zarobiona jestem (śmiech). Szewc bez butów chodzi. Uciekam też, gdzie pieprz rośnie (patrz: Indie, Zanzibar), gdy ktoś zabiera się do opowiedzenia mi kawału. No jakoś tak mam.
Czy rzeczywiście śmiech może być lekarstwem?
Absolutnym. Jestem tego chodzącym przykładem. Odpukać, prawie w ogóle nie choruję. Bardzo mi się spodobało odkryte niedawno przeze mnie moje zdjęcie w internecie z super podpisem: „jeżeli śmiech to zdrowie, to ta kobieta jest nieśmiertelna”. I tego się trzymam.