Joanna Brodzik o festiwalu i Lubsku
O tym, jak ważny dla Joanny Brodzik jest festiwal dla Dzieci i Młodzieży Specjalnej Troski, oraz o przyjaźniach, które wzbogaciły jej życie.
To już 19. festiwal z Pani udziałem.
Nie wiem, czy ktoś wcześniej odważył się policzyć te wszystkie wydarzenia, ale zgadza się, już będzie prawie 20 lat, jak tutaj przyjeżdżam w związku z festiwalem.
Jak to się zaczęło? Wszyscy doskonale wiedzą, że duszą festiwalu jest Lech Krychowski, z którym się Pani przyjaźni.
Na tę przyjaźń musiałam sobie zapracować i po tych kilkunastu latach mogę się jego przyjaźnią cieszyć. Kiedy zaczynałam swoją drogę zawodową, a Leszek wiedział, że jestem w Warszawie i właśnie kończę studia, skontaktował się ze mną przez moją mamę mówiąc, że właśnie organizuje festiwal Dzieci i Młodzieży Specjalnej Troski, i czy mogłabym przyjechać i poprowadzić jakieś warsztaty. W tamtym okresie nie miałam kompletnego pojęcia o pracy z osobami niepełnosprawnymi i przyjechałam do Lubska, kiedy sama byłam zielona i wkraczałam w dorosłe życie. I tak właśnie rozpoczęła się moja wspaniała przygoda, która z biegiem lat stała się dla mnie niezwykle ważną częścią roku.
Jak Pani wspomina pierwsze festiwale?
To, co ja przeżyłam, obserwowałam przez pryzmat przyjaciół, którzy razem ze mną przyjeżdżali na kolejne wydarzenia i zarażali się tą ideą bycia festiwalową rodziną. Później wyjeżdżali z większą świadomością drugiego człowieka. W czasach, gdy pochopnie oceniamy innych, gdy nie potrafimy zobaczyć, co tak naprawdę mają nam do zaoferowania, tracimy szansę na poznanie drugiej osoby. To jest największy kapitał i skarb. Przez te wszystkie lata ludzie, którzy biorą udział w tym przedsięwzięciu, stali się moimi przyjaciółmi, dzięki temu teraz moje życie jest bogatsze.
Kiedy Pani wpadła na pomysł, żeby wciągnąć do projektu swoją przyjaciółkę Małgorzatę Lipmann?
Trzy lata temu, kiedy przygotowywałam się do spektaklu ,,Di, Viv i Rose’’ dowiedziałam się, że istnieje możliwość zagrania go na deskach festiwalu w Lubsku. To było spełnienie kolejnego marzenia, kiedy po raz pierwszy jako sześcioletnia pyza stanęłam tutaj, w jeszcze niewyremontowanym domu kultury, żeby wystąpić dla innych, to po latach mogłam przywieźć swoją pracę dla moich festiwalowych przyjaciół. Na dodatek z najlepszymi przyjaciółkami, z którymi mogłam się podzielić tym światem. Po przyjeździe Małgosia tak bardzo uległa urokowi tego miejsca, że po roku poprowadziła warsztaty z wyrazu scenicznego.
Co Panią najbardziej wzrusza w festiwalu?
Dzięki rozmowom, które odbywają się pomiędzy próbami, wiem, jak niezwykłą rolę pełnią wolontariusze. Czas, który mogę spędzić z uczestnikami festiwalu, wzrusza najbardziej.