Joanna Sobolewska-Pyz: Świat nigdy nie wyleczy się z antysemityzmu
- Holokaust to aberracja, która się przytrafiła światu. Nie ma żadnej gwarancji, że się już więcej nie powtórzy - mówi Joanna Sobolewska-Pyz, prezes stowarzyszenia „Dzieci Holokaustu”.
Pani właściwie Holokaustu nie pamięta, gdy się kończył, miała Pani prawie pięć lat.
Zgadza się, nie pamiętam tego zupełnie.
Z drugiej strony Holokaust zdeterminował całe Pani życie. Co w nim takiego jest, że tak Panią pochłonął bez reszty?
Wie pan, gdy dowiedziałam się, mając 17 lat, że nie jestem dzieckiem osób, o których całe życie myślałam, że są moimi rodzicami, przeżyłam szok. Prawdę mówiąc trudno zresztą spodziewać się innego uczucia.
Pani, gdy miała 17 lat, dowiedziała się, że znalazła się w rodzinie zastępczej w czasie wojny.
Może wtedy, gdy usłyszałam prawdę, powinnam być bardziej rozsądna, tymczasem byłam wtedy bardziej infantylna niż młodzież teraz. Wtedy czułam, że właściwie nie wiem, czego się dowiedziałam, że nie wiem, co to jest Holokaust.
Przecież mówimy o latach bezpośrednio po wojnie. Wtedy Polacy nie rozmawiali o tym, co działo w jej trakcie?
Coś tam słyszałam, o getcie, o Żydach. Ale w szkole nas o tym nie uczono, ludzie między sobą niewiele o tym mówili. A ja też nie zwracałam na to szczególnej uwagi - przecież długo nie wiedziałam, że jestem żydowskim dzieckiem. Nawet nie miałam specjalnego pojęcia, kim jest Żyd. Kojarzyło mi się to z jarmułkami, pejsami - ale niczym więcej.
Naprawdę po wojnie, w latach 40., 50. nie mówiło się nic o Żydach?
Pamiętam, jak kiedyś jeszcze w liceum rozmawiałam z koleżanką, a ona powiedziała, że jej mama mówi, że ja jestem podobna do Żydówki. „Boże, jaka ja muszę być brzydka” - pomyślałam natychmiast. Bardzo się tym zaniepokoiłam. Takie miałam wtedy skojarzenia. Albo pamiętam wizytę u szewca. Rozmawiałam o zapłacie, a on do mnie: „czy ja Żyd jestem, żebym panią oszukał?”. I to wszystko, co wtedy o Żydach wiedziałam, że są brzydcy i oszukują. A tu nagle dowiedziałam się, że także jestem Żydówką.
Rozumiem, dlaczego wpadła Pani w szok, gdy dowiedziała się, że Pani rodzice nimi w rzeczywistości nie są. Ale szok nie trwa wiecznie, a Pani zajmuje się Holokaustem do tej pory. Dlaczego?
Na pewno na początku to była głęboka trauma. Później przerodziło się to w działalność społeczną - a ja to lubię, dobrze się w tym odnajduję, więc pewnie to jest część odpowiedzi.
Pracowała Pani też na uniwersytecie.
Tak, na socjologii - a w prace stowarzyszenia Dzieci Holokaustu angażowałam się tylko okazjonalnie.
Teraz - od 2013 r. - jest Pani też jego prezesem.
Bo zajmowanie się tą sprawą stało się dla mnie tak ważne jak oddychanie.
Rozumiem, że to długi proces. Najpierw, gdy dowiedziała się Pani prawdy o sobie, był szok. A później?
Jedna rzecz mnie uderzyła, gdy zaczęłam poznawać swoją żydowską rodzinę. Dla nich byłam kimś bliskim - ale oni dla mnie kompletnie obcy. Choć i tak chyba dość szybko odnalazłam się w nowej sytuacji. To akurat mój atut, szybko umiem „wejść” w nowe środowisko. Mam „bratłatowaty” sposób bycia.
Udało się Pani zbudować silne relacje z „nową” rodziną?
Oni mieszkają w Izraelu, ja w Polsce. Gdybym chciała być bliżej nich, stałabym się bardzo od nich zależna - a tego wolę uniknąć. Może stałabym się dla nich obciążeniem? Ale jak mi się siatkówka w oku odkleiła, to mi pomogli. Zaproszono mnie do Izraela na operację - i pokryto koszty zabiegu.
Zachowali się jak prawdziwa rodzina.
Tak, bardzo dbano o mnie. Ale nawet leżąc w szpitalu, wiedziałam, że nie chcę tam zostać - zgubiłabym się w tamtych realiach w pięć minut. Jednak lepiej mi tutaj, na Bródnie.
A gdy dowiedziała się Pani, że polska rodzina nie jest rodziną, jak ułożyły się dalsze relacje?
Cały czas utrzymujemy kontakt. Część tej rodziny zachowała się bardzo naturalnie, część paskudnie.
Oni nie wiedzieli wcześniej, jakie jest Pani prawdziwe pochodzenie?
Wiedzieli wszyscy - poza mną, rzecz jasna.
To o co poszło?
O pieniądze. Moi polscy rodzice byli majętnymi ludźmi. Mieli dom, który ja dostałam w spadku. A oni wystąpili o unieważnienie testamentu - bo w nim było zapisane, że „darowuję córce, a oni wymyślili, że jak dowiodą, że nie jestem „córką”, to słowo „darowuję” też będzie nieaktualne.
Ale sąd tej wersji nie uznał?
Tak - ale potem ja sama wszystkiego się zrzekłam.
Wcześniej powiedziała Pani, że z czasem Holokaust stał się dla Pani jak oddychanie. Właściwie dlaczego?
Pewnie z niewiedzy. Gdy dowiedziałam się, kim naprawdę jestem, nie wiedziałam właściwie nic o czasach wojny. Zaczęłam szukać informacji - i tak w to wsiąkłam.
Udało się Pani zrozumieć, skąd się wziął Holokaust? Bo skala tej zbrodni do dziś jest niewyobrażalna.
Ciągle próbuję to ogarnąć. Gdy powstało getto w Warszawie, szacuje się, że było w nim ok. 25 tys. dzieci. Gdy było likwidowane, zostało ich ok. 250. Jeden procent dzieci. Proszę sobie to wyobrazić.
Nie umiem. A jak Pani by to określiła? Ma Pani swoją osobistą definicję Holokaustu?
Aberracja, która się przytrafiła światu.
Błąd systemu, który już się więcej nie powtórzy?
Bez przesady. Aberracja nie jest niepowtarzalna. Nie ma żadnej gwarancji, że się już więcej nie powtórzy.
Przeczytajcie całą rozmowę, a w niej:
* rodzinne wspomnienia Joanny Sobolewskiej-Pyz;
* o przyjaźni z Ireną Sandelrową;
* o odradzającym się antysemityzmem.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień